Adrien Loubier
Adrien Loubier
Grupy redukcyjne
Grupy redukcyjne
To złudzenie, że jeszcze żyjemy w społeczeństwie. Jesteśmy włączeni w "społeczeństwo na opak", w antyspołeczeństwo, w którym trwające od tysięcy lat wspólnoty naturalne lub na poły naturalne, takie jak rodzina, warsztat pracy, przedsiębiorstwo, mała i wielka ojczyzna, są atakowane ze wszystkich stron i rozpadają się pod naporem egoizmów indywidualnych i zbiorowych.
Społeczeństwo jest całością, której części są wzajemnie ściśle połączone celem wzmocnienia ich wspólnoty pod każdym względem: materialnym, intelektualnym, moralnym i duchowym, dzięki czemu pomnożona moc tej całości stanowi ich wspólne dobro. Dzieje się tak wtedy, gdy poszczególne ugrupowania danego społeczeństwa stawiają sobie za cel to wspólne dobro zespolonej całości, której wzmożoną potęgą one również się wzmacniają, podobnie jak narządy jakiegoś ciała, które o tyle cieszą się doskonałym zdrowiem, o ile współdziałają dla zdrowia całości swego organizmu. Dobro wspólne, dla którego pracują, udziela się także im i stanowi najcenniejszą cząstkę ich własnej korzyści.
Od dwóch lub trzech stuleci jesteśmy świadkami czegoś wręcz przeciwnego. Od jednego bieguna planety do drugiego, z ust najbardziej autorytatywnych słyszymy hasło, że "społeczeństwo ma służyć pojedynczej osobie" i że "dobro wspólne całości ma służyć korzyści poszczególnych jednostek". Jako że idzie tu o totalne odwrócenie naturalnego porządku wartości, a także o możliwie pełny triumf nad naturą rzeczy, trzeba więc rozporządzać siłą większą od sił natury, indywidualizm musiał przeto skonstruować gigantyczną Machinę o mnożących się bez końca mechanizmach, jaką jest nowoczesne Państwo. Aby zawładnąć tą potęgą, której zmanipulowane i uzależnione społeczeństwo w niczym już nie ogranicza, jednostki łączą się w koalicje, a ich "feudalne" organizacje walczą ze sobą o władzę nad tą Machiną.
Jest to zjawisko uniwersalne. Ani Związek Radziecki, ani Chiny, ani tak zwane kraje rozwijające się nie są zabezpieczone przed spustoszeniami, jakie ono powoduje.
Nazwy tych "feudalnych" potęg są znane: są to grupy finansowe, towarzystwa ponadnarodowe, stowarzyszenia pracodawców, syndykaty robotnicze lub rolnicze, kluby ideologiczne, związki zawodowe, seminaria i sympozja specjalistów, ośrodki "dialogu", doskonalenia zawodowego wszelkich specjalności, centra animacji kulturalnej, spółdzielnie a nawet, koła Akcji Katolickiej, cytuję te nazwy bez porządku, jak popadło, nie zapominając o partiach politycznych i ich komitetach, ani o wielkich Partiach, o ich kołach terenowych i afiliacjach. A wszystko to mnoży się na naszych oczach z szybkością komórek rakowych lub - według sarkastycznego określenia Churchilla - "jak króliki w Australii, z tym, że nie ma szczepionki, żeby je wyniszczyć".
Grupy te w tym są podobne do siebie, że wszystkie, bez żadnego wyjątku, rozwijają się na pozostałościach po dawnym systemie, którego niczym nie zastąpiono. W tym momencie warto raz jeszcze zacytować przenikliwą obserwację Maurras'a: "Był kiedyś Dawny System. Nie ma (do dziś) Nowego Systemu. Są tylko przyczyny, które uniemożliwiają jego powstanie". Te przyczyny, naszym zdaniem, sprowadzają się do struktur wymienionych grup, których konstytutywne zasady Adrien Loubier odsłonił z bystrą przenikliwością. Hasłem Rewolucji Francuskiej i tych rewolucji, które ją przedłużały, rewolucji permanentnej, która nas gnębi od XVIII wieku, jest to, rozreklamowane na wsze strony: Wolność, Równość, Braterstwo.
Jedna jest właściwość jednostki wykorzenionej ze swych wspólnot naturalnych i ze społeczeństwa, które je w sobie zawiera, ta mianowicie, że jest ona wolna. Ta właściwość stanowi samą jej definicję. W ostatecznym razie tylko społeczeństwo może wobec nas zastosować przymus, gdyż całość jest ważniejsza od części. Gdy jednostka raz się uwolni - aktem swej woli - od przyciągania społecznego wpisanego w naturę człowieka, jest absolutnie wolna. Bez wątpienia, instynkt społeczny popchnie ją wbrew niej samej do stowarzyszenia się z innymi jednostkami pozostającymi w podobnej sytuacji, ale wszyscy zrobią to dobrowolnie, bez odniesienia do żadnej rzeczywistości społecznej, która by ich zmusiła i w konsekwencji podporządkowałaby ich wolność swojemu prawu.
Jednostki wykorzenione, z samej definicji, są wszystkie sobie równe. Każde społeczeństwo, jakie by ono nie było, zakłada istnienie hierarchii, wznoszących się w górę układów i władzy. Jego kształt przypomina piramidę. Jest i zawsze będzie: głowa rodziny, szef przedsiębiorstwa, prezes gabinetu ministrów, głowa państwa itd. Realny kształt antyspołeczeństwa jest odmienny. Wszystkie elementy, które się na nie składają, są przecież równe sobie, równoważne. I znowu instynkt społeczny zmusi je do wzajemnego wiązania się i łączenia, lecz jeśli to czynią, to konstruują "społeczność" z gruntu sztuczną, bez odniesienia do wspólnot realnie i z natury rzeczy istniejących, ponieważ, biorąc rzecz dosłownie, to "społeczeństwo" będzie całkowicie pozbawione możliwości zmian, gdyż one nie mogą mieć miejsca między ludźmi z założenia równymi. Żeby dokonać zmiany, najoczywiściej muszą istnieć różnice między tymi, którzy mają ich dokonać: gdyby wszyscy byli identyczni, po cóż by ich zmieniać?
Społeczeństwo, składające się z jednostek wolnych i równych sobie, jest więc absolutnie niemożliwe. Oto dlaczego, jak to wnikliwie podkreśla Adrien Loubier, takie pseudo-społeczeństwo, aby jakoś zaistnieć i znaleźć w sobie jakąś siłę rozwojową, musi odwoływać się do "braterstwa", do "kolegialności", do "koleżeństwa", do 1`esprit du corps, o którym Rivarol słusznie powiada, że ten duch (l`esprit) jest "w świecie duchów duchem najniższym". Jeśli członkowie tych ciał (ugrupowań) są słabi, pójdą na porozumienie, "kompromis" na poziomie najniższym, taki według znanej zasady: "zawsze trzeba uzgodnić jakąś formułę, pasującą do sytuacji, i to za wszelką cenę!", a będzie to ugoda w najlepszym razie tylko co do słów. A jeśliby się poczuli silni, łatwo się porozumieją, by uciec się do samej skuteczności fizycznej, na przykład do przewagi liczebnej, do przekupstwa, do gróźb, nawet do zastosowania terroru. Nic tak mocno nie zespala jednostek wolnych i równych, jak nienawiść. Rewolucjonerzy wszelkiej maści w odniesieniu do każdego, który im się przeciwstawia, mają jedną tylko dewizę: "Braterstwo albo śmierć!". Sens tego hasła jest jasny: "Przyłączcie się do nas, uznajcie zasadę terroru, do którego przymuszamy innych i który sami stosujemy, a jeśli nie, to koniec z wami!" Oto dlaczego każda rewolucja pożera w końcu swoje dzieci.
Stąd wywodzą się dwa prawa socjologiczne, które Adrien Loubier wyprowadza ze świetnej analizy fenomenu rewolucji, dokonanej przez Augustina Cochin:
Najpierw prawo redukcji, niwelacji:
Indywidua wolne i równe, rozsiadłe przy okrągłym stole, by przedyskutować problem na przykład ekonomiczny i społeczny, nie będą mogły dojść do wspólnych uzgodnień, jak ma być rozwiązany dany problem, zwłaszcza gdy jest on daleki od realizmu ekonomicznego i społecznego. To prawo wyjaśnia wszystkie kapitulacje danych grup wobec silniejszych, kapitulacje zamaskowane potokiem nic nie znaczących frazesów.
Z kolei prawo selekcji:
Każde zbiorowisko indywiduów wolnych i równych, podlegających prawu redukcji, które im pozwala na wspólną zabawę w pustą gadaninę lub w próbę sił, eliminuje nieuchronnie tych wszystkich, którzy zachowali respekt dla rzeczywistości - charaktery silniejsze i niezależne, osobistości o głębszym doświadczeniu i rozsądku - wynosi natomiast na powierzchnię ludzi, których całą ambicją jest zdobywanie tytułów lub zaspokajanie żądzy władzy, co pozostaje w stosunku prostym do ich przeciętności i upartego rozmijania się z rzeczywistością.
Sprzężenie tych dwóch praw ipso facto pociąga za sobą powstanie komórki kierowniczej w każdej grupie indywiduów wolnych i równych braci, kamratów i kolesiów; czasem te komórki są widoczne: na przykład "komitety" partii politycznych lub organy administracyjne i wykonawcze; czasem ukryte, na wzór pogrążonej w wodzie góry lodowej, której olbrzymią masę niewidzialną można z odgadywać części widzialnej: na przykład fluktuacje na rynku walutowym. Wewnątrz wielkich kręgów "obywateli biernych" formuje się, od roku 1793, wąskie grono "obywateli aktywnych", które decyduje, wydaje rozkazy i rządzi zamiast tamtych, w ich oczywiście imieniu. W ten sposób wszystkie "zbiorowe rozstrzygnięcia" są podejmowane przez mniejszość, która pociąga za sznurki marionetek w teatrze tego świata.
I ten właśnie cel stawia przed sobą komórka kierownicza (sterująca) każdego tajnego stowarzyszenia, gdy tylko zamierza przystąpić do akcji: za pomocą stosownego treningu zamienić ludzi w kukiełki. Coraz więcej ludzi zna obecnie prościuteńki sekret tego, co się pretensjonalnie nazywa "dynamiką grupy": polega on na tym, by wyobcowywać namierzone jednostki z normalnej rzeczywistości i pogrążać je w świecie wyobrażeniowym.
"Sobór Młodych" organizowany w Taizé jest typowy pod tym względem. Czy wzywa się uczestników, by się zajęli nędzą, z którą codziennie się spotykają w dzielnicach, gdzie zamieszkują? Czy się ich mobilizuje, by ze wszystkich sił przeciwstawiali się zalewowi erotyzmu w szkołach, do których uczęszczają, a które wszystkie są tą plagą dotknięte? Ależ skąd! Wpaja się w nich natomiast najbardziej wyniosłą obojętność w stosunku do konkretnego bliźniego z ciała i krwi, a zaślepione uwielbienie dla światów dalekich, entuzjazm dla "wyzwolenia uciemiężonych ludów" na antypodach planety, o których absolutnie nic nie wiedzą, a wszczepia im się to wyobcowanie jak duchowy narkotyk. A wszystko tak zmanipulowane, że nawet uzyskuje błogosławieństwo zdezorientowanego Kościoła. Z tymi duszami otumanionymi, pozbawionymi busoli, robi się potem, co się tylko chce.
Dodajmy, że to mityczne uniwersum, którego ukryte sprężyny odsłania nam Adrien Loubier, to nie jest tylko zwierciadło ułudy, jakim tak wielu miga przed oczyma zbyt łatwowiernych, ani pieśń o wspaniałym jutrze, ani bliski ponownego otwarcia ziemski Raj, ani pocałunek wszechplanetarnej miłości, ani zapewnienie, że "cały świat jest tak piękny, tak miły", ani sławetna transmutacja wszystko jedno czego, a najlepiej wszystkiego naraz, nie, bynajmniej, lecz w tym są zawarte również jak najbardziej poważne "reformy strukturalne", do których na żądanie grup nacisku zabierają się ważni eksperci ze wszystkich dziedzin, a ich działalność, zaiste szaleńcza i wykolejona, widoczna jest w fatalnych skutkach, jakie powoduje. Przejrzyjcie się reformie Państwa, Kościoła, uniwersytetów, armii, przedsiębiorstw, a ta lista przedłuża się w nieskończoność, przyjrzyjcie się tej reformie prowadzonej z żelazną konsekwencją: wszystko to zredukowano do bezkształtnego nieładu, do stanu miazgi, którą można dowolnie ugniatać, a na której ośrodki sterujące tą gigantyczną mistyfikacją przybijają pieczęć swojej potęgi i władzy.
Grupom nacisku udało się świat postawić na głowie, a Adrien Loubier wzywa nas, byśmy go z powrotem postawili na nogi. Nie będzie to rzeczą łatwą. Autor cytuje tu bardzo trafnie Augustina Cochin, swego mistrza, i również naszego, który nam radzi rozróżniać "pomiędzy unią sztuczną, opartą na teoriach i pryncypiach, których ojcostwo należy przypisać Rewolucji Francuskiej, a unią rzeczywistą, opartą na faktach".
Dzisiaj każdy wie, że te teorie i te pryncypia nie są niczym innym, jak pełną dziur i poszarpaną ze wszystkich stron przykrywką, narzuconą na działania grup nacisku, czynnych we współczesnych niby-społeczeństwach. Każdy wie, jeśli tylko ma oczy otwarte, że współczesna "demokracja" to tylko sztuczna maska, jaką sobie zakładają rządzące nami oligarchie, których nacisk na Państwo, centrum wszystkich decyzji, prowadzi do rozdymania bez końca jego funkcji, aż dojdzie do załamania, które James Ensor nazwał "ostatecznym pęknięciem żaby".
Istotnie, Państwo Nowoczesne odmówiło pełnienia swego obowiązku: dbania o dobro wspólne. Wyrastające ze zbiorowiska indywiduów, których nie wiąże między sobą żadna uznawana, realna i naturalna więź i które są całkowicie pod kontrolą "ośrodków niwelujących", zamienia się ono na naszych oczach w zarząd korzyści partykularnych, których te grupy są rzecznikami już to jako rywale, już to jako wspólnicy. Następstwa takiej sytuacji biją w oczy: coraz to mniej i mniej jakichkolwiek granic i barier, zanikło nawet rozróżnienie między przestrzenią publiczną a domeną prywatności, tajne układy, gmatwanina i galimatias, pomieszanie polityki i ekonomii są dziś powszechne. Politykę prowadzi się na wspak, a gospodarkę - pod prąd.
Wobec tego dwoistego szaleństwa obywatele coraz to bardziej przestają interesować się polityką, ale na próżno: polityka dosięga ich, chwytając w sieci ekonomii. Zaczynają dotkliwie odczuwać jej skutki. Z tego względu nieunikniony kryzys ekonomiczny, powodowany, trzeba to bez przerwy powtarzać, przez grupy nacisku, może się okazać dobroczynny. Zło sięgnęło aż do korzeni ludzkiej egzystencji, aż do dóbr materialnych, bez których człowiek nie może ani żyć, ani przetrwać. Założenia ekonomii uległy wypaczeniu. Podczas gdy elementarny zdrowy rozsądek mówi nam, że produkuje się po to, by konsumować, by dostarczyć konsumentom dóbr materialnych niezbędnych dla ich egzystencji, dzisiaj produkuje się dla samej produkcji, mówiąc ściślej: dla producentów lepiej usytuowanych na pewnym szczeblu bogactwa i koneksji, aby tylko maszyny były w ruchu, choćby dzięki subsydiom wydeptanym, wyżebranym, wymuszonym, żądanym i otrzymywanym od Państwa, które kosztuje coraz więcej i więcej. Nie ma nic bardziej obciążającego, jak postępować wbrew założeniom natury i prawom, które nią rządzą; toteż aby sprostać obciążeniom i wreszcie zbankrutować, trwoni się miliardy. U kresu całej tej awantury czeka inflacja i ruina. Sfery producentów, takie jak nasze, zdążają wprost do przejęcia przez państwo wszystkich środków produkcji i do ustroju niewolniczego pod rządami wyłącznie "ośrodków niwelujących".
Nie wystarcza przeto zdemaskować i napiętnować zgubne wpływy tych grup, trzeba, by ten niezbędny akt oskarżenia przeniknął do powszechnej świadomości, żeby się stał doktryną nagłaśnianą wszelkimi sposobami, w porę i w nie w porę, doktryną, która przywróci ludziom zrozumienie rzeczywistości, tam zwłaszcza, gdzie jest ono bardziej zagrożone, to znaczy w ich życiu i w ich codziennej walce o byt. W niektórych wypadkach doznana bieda obraca się na korzyść. Ludzie dotkliwiej odczuwają utratę dóbr materialnych, niż jakiekolwiek inne nieszczęście. Taka już jest natura ludzka: primum vivere (przede wszystkim trzeba żyć). Kryzys, w którym błąkają się oni bez busoli w ręku, jest okazją do jej odzyskania. Reszta przyjdzie sama. Prymat konsumenta, cel aktywności ekonomicznej, ponowne potwierdzenie granicy między domeną publiczną a prywatną, przywrócenie Państwu jego właściwej funkcji: sędziego i arbitra, ustanowienie kodeksu ekonomicznego, który podporządkuje swym normom anarchię różnych rynków i nakieruje produkcję na jej właściwy cel, kontrolowane i pobudzane współzawodnictwo producentów, unormowanie zysków z kapitału, bogacenia się, zarobków tak, by korzystała na tym produkcja, i w końcu osiągnięcie dzięki temu równowagi: aby budżet Państwa był dostosowany do jego właściwej roli.
Jeśli konsument jest celem życia gospodarczego, wynika z tego, że hierarchia przedsiębiorstw jest na jego usługi i że te przedsiębiorstwa dochodzą do szczytu rozwoju, które potrafią najlepiej zaspokajać jego potrzeby. Zostaną też zarzucone takie modele kierowania, jak współzarządzanie i samorząd, które pod inną nazwą są wskrzeszaniem feudalizmu.
Z całą pewnością trzeba, idąc za radą bajkopisarza, we wszystkich sprawach mieć na uwadze cel i ostateczny wynik.
Czyżby ludzie byli aż tak głusi, by nie usłyszeć tego głosu zdrowego rozsądku? Byłby to w ścisłym tego słowa znaczeniu kres rodzaju ludzkiego.
MARCEL DE CORTE
Profesor Uniwersytetu w Liege
|