powrót

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 powrót

Głos Ojca Salija w sprawie Ojca Hejmo

 

Jacek Salij OP

 

 

Na początku pragnę oświadczyć [1]: Zdecydowanie uważam, że źle broni interesu Kościoła, zakonu czy bliskiego sobie człowieka, który dopuścił się przestępstwa, kto usiłuje zamazać jakąś bolesną prawdę. Toteż gdyby o. Konrad Hejmo był naprawdę świadomym współpracownikiem SB czy BND i gdybym ja – wiedząc o tym lub tylko to przeczuwając – usiłował go bronić i czarne nazywać białym, oddawałbym fatalną przysługę zarówno Kościołowi, jak mojemu zakonnemu współbratu. Wina tak wielka, gdyby o. Konrad rzeczywiście jej się dopuścił, domagałaby się skruchy, publicznego przyznania się, przeproszenia za wyrządzone zło i przyjęcia pokuty – i niedźwiedzią przysługę oddawałbym grzesznikowi, gdybym jego samego oraz innych utwierdzał w przekonaniu, że on wcale jej nie popełnił.

Ponieważ z ojcem Konradem znamy się, lubimy i szanujemy od dawna, gdybym miał pewność albo był jej bliski, że on świadomie współpracował z SB czy jakimś pseudo-niemieckim wywiadem, sądzę, że udałoby mi się namówić go do publicznego wyznania winy i zapewne próbowałbym mu pomóc w przejściu przez to niewątpliwie bolesne oczyszczenie. Zresztą niezależnie od tego, czy udałoby mi się go do tego przekonać, czy nie, na pewno postarałbym się powiedzieć mu jakoś tak: „Kochany, niestety ciężko zawiniłeś, toteż jedynym, naprawdę oczyszczającym wyjściem z tej sytuacji jest wyznać prawdę, całą prawdę, nie usprawiedliwiać się, nie relatywizować, ale przeprosić, naprawiać to wszystko, co jeszcze da się naprawić, i podjąć pokutę”.

Mniej więcej trzydzieści godzin przesiedziałem w czytelni IPN nad ową słynną, 700-stronicową teczką ojca Konrada Hejmo. Dlatego tak długo, bo dopiero bardzo starannie przypatrując się temu, jak przewrotni i podstępni potrafią być ludzie źli, zauważałem w niej coraz to nowe dowody, że z całą pewnością nie był on świadomie ani współpracownikiem SB ani agentem rzekomego BND.

 

Sądzę, że zwyczajnych ludzi w sprawie o. Konrada najbardziej zaniepokoiły i zgorszyły dwie rzeczy: że przekazywał on wywiadowi niemieckiemu wiadomości na tematy kościelne oraz że brał za to pieniądze. Otóż w przechowywanej obecnie w Archiwum IPN pod sygnaturą 2320/188 trzytomowej teczce z dokumentami dotyczącymi ojca Konrada [2] znalazłem niezbite dowody na to, że do samego końca nie zdawał on sobie sprawy z tego, że Andrzej M. – agent wywiadu PRL, występujący w teczce pod pseudonimem Lakar, a wobec o. Konrada mający udawać agenta wywiadu niemieckiego – ma cokolwiek wspólnego z jakimkolwiek wywiadem.

Najpierw jednak trzeba krótko przypomnieć, jakie były obowiązki kościelne o. Konrada w Rzymie. Był on w latach 1979-1984, zanim został mianowany duszpasterzem polskich pielgrzymów przybywających do Rzymu, pracownikiem rzymskiej delegatury Biura Prasowego Episkopatu Polski i do jego codziennych obowiązków należało przekazywanie biuletynów oraz różnych dokumentów, materiałów i informacji na temat Kościoła polskiego zgłaszającym się po nie dziennikarzom.

Peter Raina, autor ważnych prac źródłowych na temat Kościoła w PRL, poruszony niesprawiedliwością, jaka spotkała o. Konrada, wydał – opublikowane przez KAI 7 czerwca 2005 – oświadczenie na temat swoich kontaktów z Biurem Prasowym w Rzymie, a szczególnie z o. Konradem, w którym napisał między innymi:

 

Na podstawie tej dokumentacji władze amerykańskie otrzymały dokładną informację o aktualnej sytuacji w Polsce oraz o działalności Kościoła w obronie dławionego przez komunistów społeczeństwa polskiego. Dokumentacja ta miała duży wypływ na formowanie polityki rządu USA wobec Polski. Także media zachodnie i Polonia na Zachodzie zapoznały się z ówczesnymi realiami polskimi.

O. Konrad dostarczył mi też materiał do wydania kolejnych tomów: "Kościół w Polsce, 1981-1984", a chyba najważniejszym materiałem źródłowym, jaki otrzymałem za jego pośrednictwem była dokumentacja o zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki i o procesie jego zabójców. Wstrząsającą tę dokumentację - pierwszą o sprawie ks. Jerzego, wydałem w dwóch tomach w Londynie.

Fakty te – konkluduje ten fragment swojego oświadczenia Peter Raina – poświadczają wkład o. Konrada w ujawnienie mechanizmów systemu totalitarnego w Polsce.

 

Oskarżenie, jakie sformułowali Autorzy Raportu przeciwko ojcu Konradowi, dotyczy jednak nie tyle przekazywania materiałów i informacji rzekomemu doradcy Episkopatu niemieckiego, ale tego, że dał się zaciągnąć „pod flagę BND” oraz że brał za to pieniądze. Autorzy Raportu cytują, w ogóle nie dystansując się wobec niej, zapisaną w grudniu 1983 r. notatkę warszawskiego esbeka: „W październiku 1981 r. Lakar (...) zapoznał się z Hejnałem i wykorzystując jego sytuację materialną zaproponował mu współpracę pod flagą BND. Po otrzymaniu wynagrodzenia od Lakara za przekazane informacje Hejnał samorzutnie dążył do dostarczenia dokumentów i informacji Lakarowi[1]. Wyjaśnijmy, że BND to prowadzony przez służby PRL rzekomy niemiecki wywiad (Bundesnachrichtendienst), zaś Hejnał, to o. Konrad Hejmo.

L. Co ciebie łączy z Wagnerem?

H. Mnie nic.

L. A Bogusia?

H. Boguś go wysyła, gdy ja mam biuletyny, a nie on. On bierze 8 biuletynów dla swoich, których nie znam. A jak zapomni wziąć, gdy u nas odbijają, a nie w kongregacji, to go wysyła.

L. Przecież on jest agentem CIA i Boguś spotyka się z agentem obcego wywiadu.

H. Przypuszczam, że nieświadomie. Boguś jest uczciwy i by powiedział mi o tym. Oficjalnie Wagner jest przedstawicielem Wolnej Europy.

L. Ale zobacz, jakie tu są zagrożenia. Bo niech ktoś zrobi zdjęcie Bogusia z Wagnerem, czy ciebie z Wagnerem. To nie jest żadna sztuka, bo można to zrobić z 200 m. Wyciągną kartotekę Wagnera z CIA, bo to mogą i puszczą ją na antenę, to już wtedy są dowody.

H. Ale Biuro Prasowe może się kontaktować z wszystkimi, którzy potrzebują informacji.

 

Trudno mieć wątpliwości co do tego, że Lakar – za pomocą swojego wymysłu, jakoby Wagner był agentem CIA – sondował ojca Konrada, czy da się świadomie zwerbować „pod flagę BND”, a przy okazji próbował skłonić go do dystansowania się wobec dziennikarza Wolnej Europy. O. Konrad z całą jasnością mu odpowiedział, że tajne, ukrywane nawet przed bliskimi współpracownikami, angażowanie się na rzecz obcego wywiadu byłoby czymś nieuczciwym. Tak czy inaczej, owego dnia, 14 czerwca 1982 r., ojciec Hejmo z całą pewnością nie był jeszcze zaciągnięty „pod flagę BND”.

A przecież trzy miesiące wcześniej, w raporcie przesłanym do warszawskiej Centrali 28 marca 1982 r., Lakar – ewidentnie kłamiąc – przedstawia go jako już pracującego „pod flagą BND”: „Konradowi jako zaliczkę na postawione zadania wypłacono 300 DM, co pokwitował in blanco. Przejście na tę formę umotywowano tak – suma, którą otrzymał pierwszy raz, a za którą prawie nic nie zrobił, zmieściła się w kosztach podróży. Obecnie jednak, za konkretne informacje muszą być wystawiane konkretne kwity, gdyż takie są normalne przepisy i formalności. Pokwitował bez specjalnych wahań, wątpliwości czy też wyrażania obaw” (2,19).

Problemem tego, że o. Konrad brał pieniądze, zajmę się niżej. Na razie spróbujmy ustalić, kiedy zaczęła się świadoma współpraca „pod flagą BND”. Fakt, że owego 28 marca 1982 r. rachunek „pokwitował in blanco (...) bez specjalnych wahań, wątpliwości czy też wyrażania obaw”, świadczy o tym, że wierzył bez zastrzeżeń w dobre intencje Lakara i nie widział w przekazywaniu mu informacji nic złego.

Przy okazji warto wspomnieć – bo zapewne nie wiedzą o tym Autorzy Raportu i od czasu, kiedy ojciec Konrad stał się tak nieszczęśnie i niesprawiedliwie sławny, chyba nikt na to nie zwrócił uwagi – że jest on krótkowidzem, od lat używającym okularów obustronnie na siedem dioptrii i nie lubi czytać czegokolwiek w sytuacjach, w których ujawnia się to jego kalectwo. Zwracam na to uwagę, bo rozpropagowany w mediach zapis Lakara w raporcie z 22 grudnia 1983, że „przy podpisywaniu zwracał uwagę tylko na sumę” (2,115) przyprawił mu gębę kogoś pazernego na pieniądze. Ludzie bliżej znający ojca Konrada znają go jako człowieka niewiarygodnej wręcz uczynności i bezinteresowności. Nawet na tej samej karcie 2,115 Lakar donosi, że Konrad „utrzymuje kontakt z kobietą o nazwisku (...). Jest to osoba nieuleczalnie chora, stąd Hejnał się nią częściowo opiekuje”.

W ogólnym i teoretycznym fragmencie rozważań na temat pracy „pod obcą flagą” IPN-owscy historycy napisali: „Czasami werbowana osoba w ogóle nie ma świadomości, że współpracuje z jakąkolwiek służbą wywiadowczą, gdyż w czasie werbunku nabrała przekonania, że przekazuje informacje zaprzyjaźnionej instytucji”. Wspomniany wyżej brak „specjalnych wahań, wątpliwości czy też wyrażania obaw”, cechujący współpracę, a z czasem zaprzyjaźnienie się z Lakarem, świadczy o tym, że ten właśnie przypadek miał miejsce w odniesieniu do ojca Konrada. Był on przekonany, że pomaga w ten sposób doradcy niemieckiego Episkopatu wywiązywać się ze swoich obowiązków.

Czy tak było do końca tej nieszczęsnej współpracy? Czy nie świadczy przeciwko temu zwłaszcza siedem wystawionych przez BND, a podpisanych przez niego rachunków (2, 118-119. 203-206. 212-213), na łączną sumę 4670 DM? Spróbuję przedstawić argumenty, moim zdaniem, bardzo mocne, że nie da się sprawiedliwie zarzucić ojcu Konradowi, jakoby kiedykolwiek świadomie dał się pod tę „flagę” zaciągnąć.

Dwa pierwsze rachunki wystawione przez rzekome BND podpisał ojciec Konrad 31 października 1983 r. Otóż w swoim raporcie do Centrali, wysłanym 5 grudnia tegoż roku, Lakar umieścił znamienny komentarz na temat tych rachunków. Szwagier to, jak łatwo się domyśleć, kryptonim BND: „Nie wiem, czy Wam się podoba podciągnięcie Hejnała pod flagę Szwagra? O ile uważacie, że należy to zmienić, to sprawę przeprowadzimy. O ile uważacie, że taki stan może pozostać, to zostanie tak jak jest. Rozważałem wersje podpisania przez Hejnała formalnej umowy o współpracy, jak to jest u Szwagra. Może być to jak dotychczas uwidocznione na pokwitowaniach. Zastanówcie się nad tą sprawą” (2,115).

Słowem, decyzja włączenia go „pod flagę BND” została podjęta poza nim. Dzięki zaufaniu, jakie o. Konrad mu okazywał, Lakar mógł stosunkowo bezpiecznie, bez narażania się na dekonspirację, podsuwać mu do podpisu rachunki, które SB w Warszawie zabezpieczało – jak to określono w korespondencji między dwoma wysokimi urzędnikami MSW z 10 czerwca 1988 r. - jako „materiał kompromitujący, mogący w przyszłości być podstawą do przejęcia Hejnała na bezpośredni kontakt Centrali” (2,214). Zauważmy: Jeszcze w czerwcu 1988 r. ojciec Konrad nic nie wiedział o tym, że umieszczono go „pod flagą BND”!

O tym, że tak było do samego końca, świadczy jego natychmiastowe, stanowcze i konsekwentne protestowanie przeciwko oskarżeniu go o współpracę czy to z SB, czy to z jakimkolwiek wywiadem. Prawdziwy agent, jak sądzę, nie mógłby się tak zachowywać.

Podsumujmy tę część naszych poszukiwań. Autorzy Raportu twierdzą, że materiały „z lat 1975-1980 niewątpliwie obciążają o. Konrada, pomimo że nie był on w tym czasie świadomym agentem SB”. Zgadzam się z tym twierdzeniem, zwłaszcza z jego drugą częścią, bo w części pierwszej wyraz „niewątpliwie” zastąpiłbym wyrażeniem „być może”. Otóż w odniesieniu do jego współpracy z BND, o której wspomniani Autorzy napisali, że o. Konrad „być może nawet (...) nie był do końca świadomy gry, w której jednak uczestniczył”, uważam odwrotnie: że wyrażenie „być może” należy zastąpić wyrazem „niewątpliwie”. O. Konrad Hejmo niewątpliwie do końca nie był świadomy gry, do której go wciągnięto.

 

Jak zatem wytłumaczyć ten fakt rzekomo niepodważalny, że o. Konrad za swoje usługi świadczone Lakarowi brał pieniądze? Zacznijmy od próby wyjaśnienia bardzo rozpropagowanego przez mass media obrazu ojca Konrada przyjmującego od oficera SB podarki w postaci „m.in. butelki winiaku luksusowego za 300 zł., następnie koniaku za 840 zł., a w końcu <panoramę Warszawy w metaloplastyce> za 1300 zł.”. Przepraszam za skrupulatność, ale Autorów Raportu nie mogę nie zapytać, co znaczy w powyższym wyliczeniu „m.in.”? Czy oprócz tych trzech przedmiotów znaleźli w esbeckiej teczce dotyczącej ojca Konrada informacje o jakichś innych jeszcze podarkach?

Spróbuję podać argumenty przemawiające za tym, że o. Konrad tych darów na oczy nie widział, zaś oficer SB w ogóle mu ich nie proponował. Ponieważ jednak co do tego nie mam całej pewności, a nie chciałbym bronić mojego przyjaciela za pomocą niezgodnych z prawdą argumentów, zwracam się z serdeczną prośbą do wszystkich, którzy cokolwiek na ten temat wiedzą: Jeżeli komuś o. Konrad o tych esbeckich koniakach coś mówił – a przy jego temperamencie jest czymś niemal wykluczonym, że taki fakt zatrzymałby tylko dla siebie – albo jeżeli ktoś widział kiedyś tę metaloplastykę w jego pokoju lub w jakimś innym bliskim mu miejscu, bardzo proszę dać temu świadectwo, czy to publicznie, czy to mnie prywatnie o tym poinformować.

Zwróćmy jeszcze uwagę na tajemniczą kartę 2,209, chyba świadczącą o tym, że SB umiało preparować fałszywe rachunki z autentycznym podpisem. Jest to mianowicie kserokopia podpisanego przez o. Konrada rachunku 2,208, na której w miejsce napisu o celu wpłaty znajduje się wyraz: „zakryte”. Nie umiem dociec sensu tej kserokopii. Wobec tego, że o. Konrad nie sprawdzał, co na podpisywanych przez niego rachunkach jest napisane, esbecy nie musieli przecież preparować fałszywych rachunków z autentycznym jego podpisem. Byłbym ostrożny z formułowaniem hipotezy, że paru podpisanych przez siebie rachunków o. Konrad w ogóle nie podpisywał i żadnych pieniędzy z tytułu takich rachunków nie otrzymywał. Chociaż kto wie? Tak czy inaczej, zagadka tej kserokopii czeka na wyjaśnienie.

27.08.81                                            300 DM – ogólne poświadczenie (2,188)

18.03.82                                            250 DM – ogólne poświadczenie (2,189)

06.07.82                                            200 DM – odcinek nadawczy z Kolonii (2,196)

21.07.82                                            200 DM – odcinek nadawczy z Kolonii (2,193)

19.08.82                                            200 DM – ogólne poświadczenie (2,191)

08.11.82                                            250 DM – odcinek nadawczy z Kolonii (2,195)

31.10.83                                            300 DM – od BND (2,118)

09.01.84                                            665 DM – koszty podróży do Kolonii (2,204)

29.04.84                                            500 DM – od BND (2,203)

17.06.85                                            370 DM – od BND (2,205)

09.05.86               1000 DM – od BND (2,206. 207)

30.01.87                                            600 DM – koszty podróży do Kolonii (2,208)

30.01.87                                            700 DM – od BND (2,212)

30.10.87                                            700 DM – od BND (2,213)

 

Tutaj każdy uczciwy człowiek zawoła: Nawet gdyby tylko jedną markę wziął za współpracę z obcym wywiadem, wina jego byłaby wielka! Przyznaję: nawet w takim przypadku wina jego byłaby wielka. Otóż dokładna analiza tego, co z owej teczki można się dowiedzieć na temat wymienionych wyżej pieniędzy, doprowadziła nas jednak do wniosku, że o. Konrad był przekonany, że pomaga doradcy niemieckiego Episkopatu i nie miał nic wspólnego z rzekomym BND. Nawet nie domyślał się tego, że SB preparuje kolejne „dowody” jego współpracy z obcym wywiadem.

Ale przypatrzmy się bliżej powyższym rachunkom. Ojciec Konrad w swojej złożonej 4 czerwca br. na piśmie odpowiedzi na obciążenie go przez IPN infamią szpiega i zdrajcy Kościoła twierdzi, że szef Biura Prasowego, ks. Lewandowski, polecił mu, żeby wydawał Andrzejowi M. (Lakarowi), podobnie jak Peterowi Rainie, wszystkie materiały przygotowywane przez Biuro i że to było odpłatne. Że musiało być tych materiałów niemało, można się domyślać choćby z źródłowych książek wydanych przez P. Rainę. Warto by pomyśleć o dotarciu do archiwum owego rzymskiego Biura Prasowego. Być może znajdują się tam jakieś potwierdzenia dokonywanych wpłat, a przynajmniej jakieś cenniki opłat za świadczone przez Biuro usługi.

Okazuje się jednak, że nawet wśród rachunków zebranych w MSW jako „materiał kompromitujący”, którym w przyszłości planowano się posłużyć do szantażowania o. Konrada, znajduje się nieoczekiwane potwierdzenie, iż pieniądze przesyłane przez Andrzeja M. na jego nazwisko były de facto przekazywane ks. Lewandowskiemu, a praktycznie, wobec familiarnej atmosfery, jaka panowała w tej instytucji  – do kasy Biura Prasowego. Właśnie na nazwisko tego księdza Lakar przesłał – co poświadczone jest odcinkiem nadawczym zapaginowanym jako 2,194 – w dniu 24 marca 1982 r. z Kolonii 320 DM. Wielka szkoda, że Autorzy Raportu potraktowali ten dokument czy też dokument 2,208 per non est.

O czym świadczą rachunki na pokrycie trzech podróży z Rzymu do Kolonii i z powrotem, jakie odbył on na przestrzeni siedmiu lat w celu odwiedzenia Lakara? Świadczą o tym, że o. Konrad, niestety, zaprzyjaźnił się ze swoim wrogiem i zdrajcą. I naiwnie mu wierzył, że podróż jest mu opłacana z jakiegoś funduszu kościelnego, bo przecież – jak był przekonany – jego „przyjaciel” był doradcą Episkopatu niemieckiego ds. Kościoła polskiego. Nawet swoim mocodawcom warszawskim Lakar wyraźnie mówił, że nie odważył się jeszcze przyjąć o. Konrada „pod flagę Szwagra”, czyli BND. Jednak przed mocodawcami warszawskimi wolał ukrywać swoją „kościelność”: „Za płaszczyznę rozmowy – pisał w raporcie z 5 grudnia 1983 – przyjęto Szwagra. Oczywiście w stosunku do Hejnała opowiada się historyjki o współpracy z instytutem w Köln podlegającym MSZ w Bonn” (2,115).

Powyższe analizy każą pod adresem Autorów Raportu skierować następujące trzy postulaty:

  1. Wzywam Autorów Raportu do podania dokładnych źródłowych odnośników, na podstawie których doliczyli się sumy 19355 DM, jaką o. Konrad w latach 1981-1988 miał przyjąć od Lakara.
  2. Proszę Autorów Raportu o ustosunkowanie się do mojej tezy, że rachunki 2,194 oraz 2,195 świadczą o tym, że co najmniej siedem rachunków z podanej wyżej listy (2,188. 189. 191. 193. 194. 195. 196) stanowią zapłatę za zwyczajne, jawne i legalne usługi prowadzonego przez o. Konrada Biura Prasowego.
  3. Proszę Autorów Raportu o rozważenie hipotezy, że nie zauważona przez nich intrygująca kseroodbitka 2,209 świadczy o tym, że niektóre ze znajdujących się w teczce rachunków są to sporządzone przez SB falsyfikaty jako „materiał kompromitujący, mogący w przyszłości być podstawą do przejęcia Hejnała na bezpośredni kontakt Centrali” (2,214).

 

W Raporcie przypomniano – na pohybel ojcu Konradowi – zarządzenie Konferencji Episkopatu Polski ze stycznia 1975:

Byłem jednym z wielu beneficjentów tego zarządzenia i nie trzeba mnie przekonywać, jak bardzo było ono potrzebne i jak wielką obronę my, duchowni, otrzymaliśmy w tym zarządzeniu. Jednak historyk, który z góry „wie”, że każdy ksiądz, który w tamtych czasach nie stosował się ściśle do tego zarządzenia, naruszał kościelną dyscyplinę, dopuszcza się grubego anachronizmu. Księdzem jestem od roku 1966 i jestem jednym z wielu duchownych, którzy mogą dziś świadczyć, iż biskupi oraz inni przełożeni kościelni okazywali wiele zrozumienia dla tych księży, którzy „wydeptywali” w urzędach, a nieraz i poza urzędami, pozwolenie na procesję Bożego Ciała, dachówkę lub cement na remont kościoła czy ogrodzenie cmentarza, itp.

Toteż oskarżanie o. Konrada o agenturalność z tego powodu, że w tamtych czasach jako sekretarz redakcji spotykał się z „opiekunem” swojego miesięcznika, mjr. Głowackim, odbieram jako krzyczącą niesprawiedliwość. Oczywiście, nie musieliśmy tego miesięcznika wydawać, mogliśmy delegować do kontaktów z mjr. Głowackim kogoś innego, być może bardziej ostrożnego niż o. Konrad. Muszę jednak zaświadczyć, że wszyscy w redakcji (a nawet ja, choć nie byłem jej członkiem) o tych rozmowach o. Konrada wiedzieliśmy i uważaliśmy je za nieuniknione, a czy mieliśmy rację, Pan Bóg nas kiedyś osądzi. A co najważniejsze, o. Konrad niczego przed nami nie ukrywał, zawsze zdawał nam z tych spotkań dokładną relację.

 

 

Warto teraz podjąć pytanie: Czego esbecy oraz ich agenci dowiedzieli się bezpośrednio od o. Konrada? Ale najpierw może przedstawię parę intuicji metodologicznych na temat interpretacji esbeckich dokumentów. Autorzy Raportu jako wykształceni historycy z całą pewnością są metodologicznie mocniejsi ode mnie. Ja mam nad nimi jednak tę przewagę, że przez całe lata żyłem w środowisku, którym SB interesowało się szczególnie i może dlatego esbeckie dokumenty czytam inaczej – wydaje mi się, że trafniej – niż zawodowi historycy młodszego pokolenia.

Wprawdzie mnie samemu udało się uniknąć niemal zupełnie spotkań z oficerami SB (chodziłem tam tylko dwa razy, na wezwanie, trzeci raz przyszli do mnie 13 grudnia 1981). Zapłaciłem na swoją nierozmowność tym, że docentem zostałem dopiero w dziesięć lat po kolokwium habilitacyjnym, a ówczesny rektor ATK, ks. prof. Helmut Juros, może zaświadczyć, że w pewnym momencie jedynym warunkiem, od którego uzależniono przyznanie mi docentury, było to, żebym zgodził się przynajmniej na rozmowę w Urzędzie ds. Wyznań. Ale ja przecież nie byłem ani przeorem, ani proboszczem, ani sekretarzem redakcji, ani dziekanem wydziału, i na taką niedialogiczność mogłem sobie pozwolić.

Zarazem przez całe lata nasłuchałem się mnóstwa coraz to nowych opowieści moich zakonnych współbraci, m.in. ojca Konrada, oraz innych księży o ich rozmowach z esbekami. Zasadą było, że taki oficer starał się zaimponować – pochodzącą zazwyczaj z telefonicznych podsłuchów oraz inwigilowania korespondencji [3] – znajomością środowiska, do którego ksiądz należał, oraz znajomością jakichś szczegółowych wydarzeń z jego życiorysu. Niekiedy zaskakiwał swojego rozmówcę jakąś absurdalną hipotezą albo twierdzeniem kompletnie niezgodnym z faktami, chcąc w ten sposób sprowokować zaprzeczenie, a w ślad za nim przedstawienie mu tego, o co mu naprawdę chodziło.

Dzięki temu, że relacjonowaliśmy sobie wzajemnie te nieprzyjemne rozmowy, szybko nauczyliśmy się nie wpadać w panikę, że „wszystko o nas wiedzą”, a zwłaszcza nie dać się wciągnąć – niezależnie od tego, czy w twierdzeniu esbeka było coś z prawdy, czy też było ono całe wyssane z palca – w rozmowę, jaką oficer SB próbował zacząć twierdzeniami typu: „ojciec przeor wspomaga swoich krewnych klasztornymi pieniędzmi”, „ksiądz Adam raczej na trwałe związał się z panią Danusią”. Rzecz jasna, nie mieliśmy zielonego pojęcia, jak te rozmowy są zapisywane w raportach.

 

Przestudiowałem raporty Głowackiego m.in. pod kątem następującego pytania: Jakich faktów na nasz temat nasi prześladowcy z SB nie mogli znać z telefonicznych podsłuchów, o jakich faktach mogli się dowiedzieć tylko od Konrada? Nie znalazłem ani jednego takiego faktu. Ja sam nie mam wątpliwości co do tego, że i bez niego, bo z podsłuchów esbecy dobrze wiedzieli o naszych wewnętrznych tarciach przed wyborami prowincjała, o jakimś dużym nieposłuszeństwie pojedynczego zakonnika czy o napięciach między tendencjami ocalenia autonomii naszej zakonnej uczelni lub rezygnacji z niej poprzez włączenie się w uczelnię ogólnokościelną.

Mam propozycję pod adresem IPN. Wydaje mi się, że miałoby sens przesłanie tekstu raportów Głowackiego do tych dominikanów, którzy zapewne więcej niż ja byli zorientowani w problemach naszej grupy: do ojców Ludwika Wiśniewskiego, Marcina Babraja, Jana Andrzeja Kłoczowskiego, Aleksandra Hauke-Ligowskiego, ewentualnie do innych, których oni wskażą, z prośbą o odpowiedź na to właśnie pytanie: Jakich faktów na nasz temat nasi prześladowcy z SB nie mogli znać z telefonicznych podsłuchów, o jakich faktach mogli się dowiedzieć tylko od o. Konrada? A przy okazji, kompetentni ludzie z IPN mogliby zapytać tamtych niewątpliwie autentycznych świadków naszego środowiska, do jakiego stopnia byliśmy wówczas ostrożni w naszych rozmowach telefonicznych. Bo kiedy ja sam zżymałem się wtedy na nieostrożność naszych rozmów telefonicznych, nieraz słyszałem odpowiedź, że „nie bój nic”, „a niech wiedzą”, że „przecież dzieci światła nie muszą niczego ukrywać”. Wierzę, że po przeprowadzeniu takich badań Autorzy Raportu zupełnie zmienią swoją ocenę rozmów o. Konrada z majorem Głowackim.

 

Od wymienionych wyżej oraz od innych dominikanów, którzy w tamtych czasach kontaktowali się z o. Konradem, niech IPN postara się ponadto dowiedzieć tego wszystkiego, co pamiętają oni o podejmowanych przez niego próbach lojalizowania nas wobec władz komunistycznych. Skoro IPN zdecydował się obciążyć o. Konrada Hejmo tak straszliwymi oskarżeniami i od razu go potępić, teraz – wobec poważnych argumentów, że mógł to być bardzo poważny błąd (nie oceniajmy w tej chwili tego błędu moralnie) – przeprowadzenie takich i wszelkich innych niezbędnych badań jest moralnym obowiązkiem IPN. Tylko – na miłość Boga! – niech to będą badania obiektywne, bez owego furor condemnandi, jakim przepełniony jest Raport.

Postulat zbadania raportów esbeckich pod kątem sprawdzenia hipotezy, czy nie reprezentują one takiego „rodzaju literackiego”, gdzie autor jest zainteresowany tym, ażeby jak najwięcej informacji włożyć w usta swojego rozmówcy, już zgłosiłem. Warto by ponadto opracować następujący temat: Jak esbecy charakteryzowali swoje ofiary? Jaką typologię ich oceniania stosowali? Czy nie posługiwali się przy tym jakimiś gotowymi szablonami?

Pytania te nasunęły mi się podczas czytania następującej charakterystyki ojca Konrada, jaką sporządził mjr Głowacki: „Posiada skłonność do świeckiego trybu życia. Niekiedy w klasztorze trudno uchwytny. Ubiera się modnie w stylu młodzieżowym. Nałogów nie posiada, pije w umiarkowanych ilościach, papierosów nie pali. Podejmuje rozmowę na każde tematy, lubi żartować, słuchać i opowiadać dowcipy. Nie udaje świętoszka, chociaż nie przyznaje się do intymnych kontaktów z kobietami, to niejednokrotnie dawał do zrozumienia, że sprawy te nie są mu obce” (2,16).

Opis ten trafnie charakteryzuje niejednego księdza, w odniesieniu do o. Konrada aż trzy szczegóły mi się nie zgadzały. Ale pomyślałem sobie: „esbek tak go widział, jego prawo”. Aż tu w wiadomej teczce znajduję kartę 2,94, napisaną półtora roku później przez por. Emczyńskiego i znajduję dokładnie tę samą charakterystykę, słowo w słowo. Czy tylko przepisał od kolegi, czy może obaj korzystali z tego samego szablonu? A przecież od odpowiedzi na to pytanie trochę jednak zależy to, ile wagi można przywiązywać do takich osobowych charakterystyk.

Na pewno też należałoby zbadać „rodzaj literacki” esbeckich stenogramów. W teczce o. Konrada znajduje się wyznanie Lakara, na które nikt dotąd nie zwrócił uwagi. Jest to poniekąd jego własne poświadczenie, że wszystkie stenogramy, jakie on sporządził przed 5 grudnia 1983 są nieautentyczne, jakkolwiek oparte na rzeczywistych rozmowach z ojcem Konradem. Świadectwo znajduje się na karcie 2,116, a pochodzi z wyciągu z raportu Lakara dla warszawskiej Centrali sporządzonego właśnie w tym dniu: „Porządne nagrania na dużej taśmie magnetofonowej zostaną wykonane, jak Hejnał będzie u mnie. Nagrania poczynione w Rzymie nie odpowiadały mi, stąd uchwyciłem w nich co jest ważne, a następnie zlikwidowałem. W nagraniach, które uczynię u mnie, pierwsza część będzie poświęcona omówieniu zasad współpracy i całego zakresu działalności, w ten sposób, by nie było najmniejszych wątpliwości co do charakteru rozmowy. Oczywiście dla celów archiwalnych”.

Jak widzimy, Lakar tak zaplanował tę rozmowę, ażeby dostarczyła ona jego mocodawcom z MSW materiału, którym będą oni mogli szantażować o. Konrada i przymusić go do jednoznacznych i świadomych usług szpiegowskich. W tym samym bowiem raporcie Lakar pisał do warszawskiej Centrali: „podjęto kroki mające na celu nawiązanie trwałej i ustabilizowanej współpracy. (...)  Podstawowym założeniem jest wprowadzenie Hejnała w rytm systematycznej współpracy, opartej na dyscyplinie i świadomym zbieraniu różnego rodzaju informacji” (2,114).

Zaledwie parę dni wcześniej, 1 grudnia 1983 r., i Lakar nie mógł o tym wiedzieć, w warszawskiej Centrali, gdzie przyjęto za dobrą monetę jego zapewnienia, jakoby o. Konrad był już świadomym agentem BND, pojawił się pomysł, że najwyższy już czas „zaproponować mu w sposób jawny współpracę z SB przez Departament IV MSW” (2,108).

Zaplanowana przez Lakara rozmowa odbyła się 5 i 6 stycznia 1984 r. (3,148-231). Nie jest moim celem wydawanie o. Konradowi moralnej, pozytywnej czy negatywnej, cenzurki. Natomiast znalazłem w zapisie tej rozmowy sporo fragmentów wskazujących na jego niewinność w zakresie podstawowych zarzutów wysuniętych przeciwko niemu w raporcie IPN. Fakt faktem, że ani Lakar nie werbował (co najwyżej pośrednio) o. Konrada w trakcie tej rozmowy do BND, ani też MSW nie ośmieliło się szantażować go w jej wyniku do świadomej współpracy.

 Trudno jednak podejmować konkretnie ten temat w sytuacji, kiedy należy przypuszczać, że taśma z tą właśnie rozmową znajduje się w archiwum IPN. Ja esbekom nie wierzę nawet w sytuacji, kiedy mam przed sobą stenogram spisany przez nich z przechowywanej u nich taśmy. Wolę sprawdzić. Toteż gdyby to ode mnie zależało, zleciłbym spisanie wszystkich taśm związanych ze sprawą o. Konrada, nawet jeżeli esbecy przedtem to zrobili, nawet jeżeli wydaje się, że zrobili to skrupulatnie. Ufam, że postulat ten spotka się ze zrozumieniem u osób, od których zależy jego spełnienie.

 

 

Ufam, że historycy IPN wypytają wskazanych wyżej dominikanów, w jaki sposób o. Konrad próbował ich „lojalizować”. Moją pamięć o ojcu Konradzie z tamtych dni potwierdzają raczej znajdujące się w esbeckiej teczce świadectwa jego politycznej „niepoprawności”, aniżeli przedstawiony w IPN-owskim raporcie niesprawiedliwy obraz oportunisty, pomagającego władzom temperować politycznie „niepoprawnych” współbraci.

Oto np. donos jakiegoś wywiadowcy SB na temat wygłoszonej przez o. Konrada 28 czerwca 1977 r. w poznańskim KIK prelekcji pt. Inteligencja i Kościół w Polsce dziśś. Mówił o potrzebie – pisze ów donosiciel – „wypracowania form aktywizujących środowiska inteligencji na płaszczyźnie religijno-społecznej. Apelował do zebranych, aby nie obawiali się ewentualnych represji ze strony władz państwowych i oficjalnie występowali ze swymi przekonaniami w działaniach” (1,58-59).

L´Osservatore Romano artykule z okazji ukazania się 50. numeru miesięcznika W drodze: „W jaki sposób przekonać czytelnika Europy Zachodniej, gdzie przecież wydaje się (i w każdej chwili można wydawać) setki pism, w dowolnej ilości egzemplarzy, na pięknym papierze, przy użyciu najlepszych środków technicznych, że wydanie, na zwykłym papierze gazetowym, 50-go numeru znanego pisma W drodze jest wydarzeniem godnym odnotowania?” (1,132).

Po linczu – nazwijmy wreszcie to wydarzenie otwartym tekstem – jakiego za sprawą IPN dokonano na ojcu Konradzie, ukazał się nawet artykuł, że to on ponosi odpowiedzialność za zamordowanie przez SB ojca Honoriusza Kowalczyka. Znajdujące się w teczce dokumenty mówią coś odwrotnego. Tym razem nie ma wątpliwości, że o. Konrad naprawdę to mówił, a nie esbek mu to przypisał, bo esbek odnotował, iż Wydział IV „przedstawia tę sprawę inaczej”: „Bronił on – pisze mjr Głowacki – duszpasterza o. Honoriusza twierdząc, że memoriał do podpisywania [listu protestacyjnego] przez studentów opracowali i przedstawili sami studenci” (1,34). „W Poznaniu – kiedy indziej próbował o. Konrad bronić ojca Honoriusza przed zarzutami przydzielonego miesięcznikowi W drodzee przez SB „opiekuna” – były próby wciągnięcia dominikanów, ale stanowczo się od tej działalności odłączyli, a duszpasterz akademicki o. Kowalczyk zabronił studentom związków z komitetami” (1,63). Oczywiście, to była gra, a użyte przez o. Konrada argumenty dzisiaj budzą nasze zdumienie, ale kto pamięta tamte czasy, ten wie, że tylko za pomocą argumentów choćby kompletnie pozornych, ale dla esbeka zrozumiałych, można było trochę go przekonać.

W drodze w ogóle zostanie nam odebrane. W odpowiedzi na co o. Konrad „obiecywał” zrobić co możliwe, żeby owi dominikanie tej działalności zaniechali, a potem „wyjaśniał” esbekowi, że robił, co mógł, żeby spełnić jego oczekiwania, ale niewiele mógł osiągnąć [4]. Co więcej – próbował go przekonać do tego, żeby nie łączył spraw miesięcznika z nie podobającymi się władzy zaangażowaniami niektórych współbraci – w rezultacie bowiem tych swoich usiłowań „spotyka się z zarzutami niektórych dominikanów, że jest uległy wobec władz. Zarzuty takie stawiali mu Ludwik Wiśniewski, Salij, Ligowski” (1,81).

Ponieważ również moje nazwisko tu padło, pragnę stanowczo oświadczyć, że wczytując się w raporty o tych spotkaniach, nie znalazłem ani jednego fragmentu, który dawałby mi podstawy do oskarżenia o. Konrada o nielojalność [5]. Zresztą relacje z tych spotkań składał nam o. Konrad na bieżąco..

W raporcie pt. Sprawa o. Konrada Hejmo wydobyto m. in. twardą i piękną odpowiedź o. Ludwika Wiśniewskiego na próby przekonania go, żeby zaniechał działalności opozycyjnej. O. Ludwik miał mu wtedy powiedzieć: “Jestem chłopem, mam 42 lata i swój rozum mam, nie zmienię się, tylko taka droga, jaką obrałem, jest skuteczna i słuszna” (1,82). Ogromnie jestem ciekaw, jak te „próby przekonania go” pamięta sam o. Ludwik. Bo ja akurat pamiętam, jak o. Konrad relacjonował tamto swoje spotkanie z esbekiem. Konrad mówił wtedy o tym z charakterystyczną dla niego dobrotliwością – że powiedział Ludwikowi, iż esbecy przywołują jego działalność, żeby usprawiedliwić szlabany nałożone na W drodze i że usłyszał w odpowiedzi, że "ja jestem chłopem i swoje lata i rozum mam". Nie spodziewał się, ani nawet tego nie oczekiwał, że Ludwik zmieni swoje postępowanie, zaś jego odpowiedź powtórzył esbekowi, żeby sprawić wrażenie, że robi co może i że może to wystarczy, żeby szlabany wobec W drodze zostały zdjęte.

    A swoją drogą, zastępca naczelnika Wydziału IV KW MO w Lublinie, Edward Wituch, następująco charakteryzuje ojca Konrada, w liście z 8 marca 1977 do naczelnika Wydziału V Depart. IV MSW (w teczce jest to karta 1,111): "jest kolegą kursowym ks. Mariana (Ludwika) Wiśniewskiego. Utrzymują ze sobą kontakty koleżeńskie i darzą się wzajemnie zaufaniem. Wiśniewski otrzymuje systematycznie od Hejmo W drodze. (...) Poglądy ich na sytuację polityczną w PRL są identyczne. Mają do siebie wiele sympatii z uwagi na wspólne zainteresowania problemami duszpasterstwa akademickiego”.

 

Nie umiem inaczej wyjaśnić przenikającego ten tekst furor condemnandi. Owa zaciekła skłonność do potępiania wyraża się interpretowaniem źródeł esbeckich z zasady na niekorzyść o. Konrada, łatwością formułowania negatywnych ocen moralnych oraz częstym używaniem nacechowanych negatywnie terminów (np. znalazłem w raporcie aż osiem twierdzeń, że o. Konrad „donosił”).

Kilka razy ów furor condemnandi przekroczył w raporcie IPN wszelkie granice przyzwoitości. Uważam, że jest to zwyczajna niegodziwość pozwolić sobie na twierdzenie, że „tandem Głowacki-Hejmo” pośrednio przyczynił się do zamordowania ks. Popiełuszki oraz do dotkliwego zniesławiania abp. Gulbinowicza[2]. Albo że „dla celów wywiadowczych” o. Konrad wykradał teksty, które następnie SB mogła wykorzystywać do represjonowania opozycji[3]. Poruszona niesprawiedliwością tego ostatniego oskarżenia, zadzwoniła do mnie Pani Profesor Anna Sucheni-Grabowska, bezpośrednio związana z opracowaniem pt. Relacja o sytuacji nauczycieli polskich w latach 1982-1984 i przedstawiła mi okoliczności przekazania tego dokumentu Ojcu świętemu, wykluczające możliwość pośrednictwa – a więc i możliwość kradzieży – przez o. Konrada. Bojąc się zniekształcić tę relację, odsyłam historyków IPN do dobrze im znanej Pani Profesor. Nie wiem, w jaki sposób dokument ten znalazł się w rękach o. Konrada – jeżeli w ogóle się znalazł – jednak na pewno nie drogą kradzieży.

Zapewne też tendencyjnym zacietrzewieniem trzeba tłumaczyć oburzenie, z jakim w raporcie IPN przedstawiono warszawskie spotkanie o. Konrada z oficerami SB, 5 czerwca 1983: „Hejnał spotkał się – i to pierwszego dnia pobytu w Warszawie – z prowadzącymi go oficerami. (...)  Hejnał świadomie i bez żadnego nacisku spotkał się w Warszawie w czerwcu 1983 r. z dwoma oficerami SB i udzielił im wielu informacji”.

Napisali tak, dobrze wiedząc o tym, że 1) o. Konrad przyleciał wtedy, na półtora tygodnia przed pielgrzymką Jana Pawła II, służbowo, w związku z organizowaniem Biura Prasowego na czas pielgrzymki, 2) por. Emczyńskiego spotkał wtedy po raz pierwszy w życiu, zaś o tym, że mjr Głowacki go „prowadził”, dowiedział się dopiero z raportu IPN,       3) oni wyszli po niego na lotnisko, choć on się z nimi na to spotkanie nie umawiał; o. Konrad sądził nawet, że zostali przysłani przez abp. Dąbrowskiego, co w tamtych okolicznościach było dość prawdopodobne, ponieważ 4) w tamtych czasach było czymś, niestety, samo przez się zrozumiałym, że do organizowania biura prasowego podczas pielgrzymek w roku 1979, 1983 oraz 1987 strona państwowa przysyłała m.in. również oficerów SB.

Tę przedpielgrzymkową urzędową misję miał wypełnić kościelny szef ojca Konrada, prałat Bogusław Lewandowski, który w ostatniej chwili uprosił go o zastępstwo. Bardzo możliwe, że w zakres tej misji wchodziły również spotkania z przedstawicielami władz. To trzeba by sprawdzić, wielu świadków przecież jeszcze żyje, coś na pewno zachowało się na ten temat w różnych archiwach..

W każdym razie co najmniej trzy rzeczy w tamtej rozmowie ojca Konrada z oficerami SB sprawia wrażenie, że spełniał on wtedy wyznaczoną mu przez kościelnych przełożonych misję. „Zarówno w Watykanie, jak i w politycznych kołach włoskich – streszcza oficer SB to, co usłyszał od ojca Konrada – ocenia się, że wizyta Jana Pawła II doprowadzi w konsekwencji do stabilizacji sytuacji wewnętrznej w Polsce i zapoczątkuje w okresie najbliższego półrocza poprawę stosunków Wschód-Zachód. Przełamanie izolacji dyplomatycznej przez Jana Pawła II (w zakresie składania wizyt u gen. Jaruzelskiego przez Zachód i odwrotnie) porównywane jest we Włoszech z przełamaniem embarga amerykańskiego przez H. Smidta” (2,101).

„Opierając się na relacjach J. Bolonka – raportuje dalej ów oficer, por. Ryszard Emczyński – Hejnał stwierdził, że merytorycznie projekt stosunków dyplomatycznych między Watykanem a Polską jest gotowy. Praktyczna realizacja tego projektu została zastrzeżona do czasu osobistego spotkania W. Jaruzelskiego z Janem Pawłem II. Oceniając działalność J. Kuberskiego i Kołowicza, Hejnał stwierdził, że ich działalność odbierana jest bardzo pozytywnie przez środowisko księży polskich na terenie Rzymu. Rzucająca się w oczy jest potrzeba zwiększenia obsady kadrowej, zwłaszcza na okres wizyty, czy wzmożenia kontaktów na linii Warszawa – Watykan. Zdaniem Hejnała, obaj przedstawiciele rządu ds. kontaktów ze Stolicą Apostolską posiadają bardzo dobre kontakty w Sekretariacie Stanu i w ogóle w Watykanie. Ponadto są oceniani jako solidni partnerzy w rozmowach służbowych i <prywatnych>” (2,101-102).

Podczas owego spotkania na półtora tygodnia przed przyjazdem Jana Pawła II, ojciec Konrad podał ponadto przemyślane i bardzo trafne argumenty, dlaczego podczas tego przyjazdu do Ojczyzny, Ojciec święty powinien się spotkać z Wałęsą (2,102-103). Słowem, jestem bliski moralnej pewności, że o. Konrad spełniał wówczas wyznaczoną mu misję kościelną. A spełniał jak umiał – w przypadku tych trzech tematów spełnił ją, moim zdaniem, bardzo dobrze.

Hipotezę powyższą potwierdza dyskrecja, z jaką później o tym spotkaniu z esbekami opowiedział o. Konrad Lakarowi: nie ukrywał faktu tego spotkania, ale nic konkretnego mu o nim nie powiedział. Emczyński aż się zdenerwował: „Wiele treści, które nam Hejnał przekazał, zataił przed Lakarem. Generalnie tylko informując o spotkaniu” (3,133).

 

 

Nie mam wątpliwości co do tego, że o. Konrad Hejmo doczeka się rehabilitacji. Wydaje mi się jednak, że lepiej by było, gdyby to się stało raczej wcześniej niż później, i raczej z inicjatywy lub przynajmniej we współpracy z IPN, niż przeciwko IPN-owi.

 

26 sierpnia 2005.

 

                      [1] Opracowanie niniejsze – wzbogacone później przypisami końcowymi oraz stosunkowo niewielkimi uzupełnieniami i poprawkami w samym tekście – przesłałem 1 sierpnia 2005 r. prezesowi IPN, prof. Leonowi Kieresowi, trzem Autorom raportu IPN pt. „Sprawa o. Konrada Hejmo” (Andrzejowi Grajewskiemu, Pawłowi Machcewiczowi i Janowi Żarynowi), ojcu prowincjałowi Maciejowi Ziębie oraz kilku, przeważnie związanym z IPN, profesorom.

 

 

[5] Autorzy Raportu lepiej ode mnie samego wiedzą, że jeden raz o. Konrad zachował się nielojalnie wobec... mnie: „W co najmniej jednym przypadku o. Hejmo przekazał Lakarowi materiał o charakterze osobistym, który następnie został skopiowany i przesłany do Departamentu IV. Był to list ojca Jacka Salija wystosowany (<celem zwalczania insynuacji>) do o. Hejmy, ks. Bolonka i ks. Dziwisza, w którym dominikanin wyjaśniał dlaczego nie przyjechał w 1983 r. do Rzymu, mimo wcześniejszych starań o otrzymanie paszportu” (Raport, s.19n). Również ten fakt omówiłem wyczerpująco we wspomnianym przed chwilą artykule, wydrukowanym w „Rzeczpospolitej” z 13 czerwca 2005. Wzywam Autorów Raportu, żeby publicznie przyznali się do tego, że dopuścili się dezinformacji i że to był błąd z ich strony, iż nie próbowali o ten fakt zapytać mnie, którego bądź co bądź ta „nielojalność” dotyczyła.

 

[6] Na przykład w Raporcie zdecydowanie zbagatelizowano liczne świadectwa, mówiące o tym, jak wiele energii esbecy wkładali w to, żeby o. Konrada „upolować” i spotkać się z nim podczas kolejnych jego przyjazdów do Polski – a wszystko na próżno, bo jemu zazwyczaj udawało się ich przechytrzyć. Por. cała rewia szyfrogramów, poleceń, odpowiedzi i meldunków pomiędzy MSW, ambasadą polską w Rzymie i zwiadem WOP, zebrana w plikach 2,50-52 oraz 2,58-72. Spójrzmy na daty tych dokumentów: 3 marca 1983 (2,60), 25 maja 83 (2,59), 21 czerwca 83 (2,58), 18 sierpnia 83 (2,61), 8 grudnia 83 (2,62 i 63), 12 grudnia 83 (2,64), 13 grudnia 83 (2,64 i 65), 20 grudnia 83 (2,68), 2 i 4 stycznia 84 (2,71-72), 22 kwietnia 84 (2,66), 30 listopada 84 (2,67). Zob. ponadto notatkę porucznika Emczyńskiego z 3 stycznia 1984 r., że chodzili mu po piętach podczas jego pobytu w Polsce, a jednak uniknął spotkania z nimi (2,110-112), oraz notatkę tegoż oficera SB z 11 lutego 1985 r., że o. Konrad wjechał do Polski i nie udało się go namierzyć (2,149). Z kolei 23 września 1986 r. naczelnik Wydz. III Dep. I MSW pisze do naczelnika Wydz. XIV Dep. I: „Uzyskaliśmy informację, że o. Hejmo, dyrektor ośrodka Corda Cordi po przybyciu do Rzymu po ostatniej wizycie w Polsce opowiadał swoim współpracownikom, że znowu udało mu się uniknąć spotkania z osobami, które systematycznie próbują nawiązać z nim kontakt. <Z reguły jest tak, stwierdził Hejmo, że panowie ci spóźniają. Albo jestem już w samolocie, albo mówi im się, że parę godzin wcześniej wyjechałem z domu>” (2,82).

 

 

 

Współtworzyłem środowisko, którego dotyczyły rozmowy o. Konrada z majorem (obecnie chyba nawet pułkownikiem) Głowackim, i jako dominikanin, i jako ktoś głęboko obecny w grupie tworzącej miesięcznik W drodze. Wtedy, na gorąco, słuchałem kolejnych relacji o. Konrada z tamtych rozmów; teraz miałem możność starannie przestudiować raporty sporządzone przez Głowackiego. Szereg wątków, niegdyś przedstawianych przez o. Konrada, sobie przypomniałem, ale o tym za chwilę. Najbardziej uderzyło mnie w tych raportach, że nie rozpoznałem w nich tego Głowackiego, który – według ówczesnych relacji o. Konrada – próbował imponować swoją „wszechwiedzą” na temat dominikanów i polskiego Kościoła. Zapewne szereg swoich własnych „informacji” włożył w usta rozmówcy. Słowem, ten człowiek był zapewne dwiema różnymi osobami: „wszechwiedzący” wobec rozmówcy, genialny w wydobywaniu informacji wobec swoich przełożonych. Myślę, że ten mechanizm jest dobrze znany historykom, którzy zajmują się tego typu dokumentami. Jednak w raporcie IPN w ogóle nie bierze się pod uwagę możliwości pojawienia się tego mechanizmu w esbeckich opracowaniach rozmów z o. Konradem. Wszystko bez wyjątku, co w esbeckim raporcie włożone jest w jego usta, traktuje się jako coś, co o. Konrad niewątpliwie powiedział.


 

[1] 2,107. Dokładnie ten sam zapis znajduje się w raporcie tegoż oficera z 10 stycznia 1981 r. (2,95). Wszystkie dwuliczbowe odnośniki podane w niniejszym tekście dotyczą sporządzonej przez SB teczki o. Konrada Hejmo, która znajduje się w Archiwum IPN pod sygnaturą 2320/188. Pierwsza liczba wskazuje na tom, druga na kartę. Rozbieżności (mało utrudniające identyfikację dokumentu, bo stara numeracja jest tylko przekreślona) z oznaczeniami stosowanymi przez autorów IPN-owskiego raportu pochodzą prawdopodobnie stąd, że na egzemplarzu teczki, kiedy z niego korzystali, nie zaznaczono jeszcze aktualnej numeracji znajdujących się w niej dokumentów.

[2] „Zachowane rozmowy o. Hejmy z Głowackim trafiały, z racji zawartych w raportach informacji, m.in. do Wydziału VI Departamentu IV MSW (do 1977 r. tzw. Grupa „D”) kierowanego przez płk Tadeusza Grunwalda. Wydział ten, zajmujący się dezinformacją i dezintegracją ludzi Kościoła katolickiego, m.in. odpowiedzialny za zbrodnie (to funkcjonariusze tej komórki zamordują w kilka lat później księdza Popiełuszkę), pomówienia wobec ludzi Kościoła na tle obyczajowym (np. abpa Henryka Gulbinowicza na łamach „fałszywki” produkowanej przez SB pt. „Ancora”) - był zatem wspierany dokumentami wytworzonymi do spółki przez tandem Głowacki-Hejmo” (Raport Sprawa o. Konrada Hejmo, s. 29n).

 

[3] „Czy <przejęcie> raportu mec. Markowskiej-Gałachowej było pierwszym efektem swoistego szkolenia, przez które przeszedł Hejnał

Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone

strona głównaa