Teksty Magisterium

 powrót
Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Świadectwo

 

J. E. /.../

Jestem we wspólnocie neokatechumenalnej od początku jej istnienia w Polsce, tj. od 1975 r. Od tamtego czasu do dziś, mimo ze starałem się dostrzegać jej walory: częsty kontakt ze Słowem Bożym, możliwość wypowiadania się "co to Słowo do mnie mówi" itd.; mniejsze walory - to kontakty towarzyskie z braćmi, spotkania domowe w celu przygotowania liturgii, przy okazji kolacja, agapa - miłe kontakty towarzyskie, a tym samym rozwiązanie dla wielu problemów samotności, ale chyba sprawy te, również bardzo ważne dla chrześcijanina, można rozwiązywać na innej drodze, nie koniecznie w neokatechumenacie.

Są inne, bardziej związane z Kościołem i akceptowane przez nasz Episkopat wspólnoty, jak np. Ruch Oazowy "Światło-Życie".

Obok tych nielicznych walorów neokatechumenatu widziałem i nadal dostrzegam dużo niebezpiecznych i zasadniczych minusów, ujemnych stron oraz złej roboty dla Kościoła Rzymsko-Katolickiego na świecie i w Polsce, jak tez dla jego Hierarchii i dla wiernych. Katechiści działają pod pozorem głoszenia i nawoływania do nawrócenia, uczenia się praktycznego chrześcijaństwa, wszczepiają w umysły katolików, a głównie mniej wyrobionej i niedoświadczonej młodzieży protestanckie i judaistyczne myślenie.

Powszechnie uważa się, że Kościół posiada jakby dwie strony: nadprzyrodzona i przyrodzoną, duchową i materialną, Boską i ludzką, to owe zło jakie widzę we wspólnotach neokatechumenalnych dotyczy tej drugiej - ludzkiej strony Kościoła. O tych dwóch obliczach - stronach Kościoła pamiętają Jego przyjaciele i bez reszty oddani sprawie Chrystusa, mimo swoich słabości i grzechów, ale również widzą tę drugą stronę i działają na niej wrogowie i zażarci nieprzyjaciele Chrystusa, którzy byli, są i będą. Dlatego dostrzegając ich działalność nie możemy stać biernie wobec różnych przejawów ich roboty, a tym bardziej, kiedy ta działalność istnieje wewnątrz Kościoła. Czy przypadkiem nie jest to nowa forma działalności masonerii?

Odnowa życia religijnego i odnowa Kościoła w ogólności, jaka zapoczątkował Sobór Watykański II, środowiska i ludzie wrogo nastawieni do tegoż konkretnego Kościoła Rzymsko-Katolickiego wykorzystują "nowe wytyczne", jakie wydał ten Sobór (opierając się na jego dokumentach) do umiejętnego realizowania swoich celów i zadań.

Jestem za Ekumenizmem oraz za zjednoczeniem chrześcijaństwa, ale nie za tym, co propaguje ruch neokatechumenalny, w jego konkretnych oficjalnych i nieoficjalnych formach i przejawach. Według katechistów neokatechumenatu, we wspólnocie tej można szybciej otrzymać nawrócenie niż w Kościele. Tak, jakby owo nawrócenie pochodziło nie od Chrystusa, ale od warunku "być we wspólnocie neokatechumenalnej".

Do dziś nie jesteśmy pewni, kto tę "drogę" naprawdę inspirował i kto ją naprawdę prowadzi. Bo geneza tej drogi głoszona przez katechistów, zdaje się być sprytnie wymyślona i nakreślona tak, aby katolicy ją zaakceptowali, jako nowy odrodzony ruch w Kościele i nowe działanie Ducha Św. Oficjalnie na czele tego ruchu stoi Kiko (?). Carmen - tyle o niej wiemy, że jest Żydówką, głównym katechistą na kraje wschodnie m.in. na Polskę jest Włoch Stefano (?), który działa wspólnie z Jezuitą o. Alfredem Cholewińskim.

Nie wydaje się, że ich prace i wyjazdy finansują tylko "bracia" i innych wspólnot, musza mieć jakieś fundusze, płynące z większego konta, niż z kieszeni braci. Dla większości braci, katechiści to dosłownie prorocy, którzy głoszą Chrystusa i nawrócenie, które można szybko otrzymać w neokatechumenacie. Kontakty z Papieżem i biskupami, to tylko pozór, by bracia widzieli, ze Papież i biskupi ich popierają i kochają, a przy okazji zaszczepia się w umysłach braci wręcz inne poglądy: należy słuchać przedstawicieli Hierarchii Kościoła, ale żyć i myśleć według głoszonych katechez "bo najważniejszą sprawą jest nasze nawrócenie i zbawienie". Przy różnych okazjach kala się, szkaluje Kościół i biskupów. Oto kilka konkretnych przykładów:

W czasie tzw. Konwiwencji w Nałęczowie (dwa lata temu), w listopadzie Stefano w czasie głoszonej katechezy, tak się wyraził: "... prawdą jest, że nie wszyscy biskupi nas akceptują, żeby nas zaakceptować trzeba mieć dużo pokory...", i już wszyscy bracia wiedza, że biskupi, którzy nie chcą neokatechumenatu nie maja pokory. Kiedy po zakończonej katechezie ośmieliłem się zapytać publicznie, dlaczego uważają, że biskupi nie maja pokory, Stefano kategorycznie zaprzeczył - "myśmy tego nie powiedzieli" - tak, bo faktycznie dosłownie tak nie brzmiało, ale z wyżej wymienionych zdań wniosek był prosty i logiczny: biskupi, którzy nas nie akceptują nie maja pokory. Takich przykładów i wypowiedzi można by przytoczyć wiele. Jest to "metoda" uświadamiania braci. Tego typu stwierdzenia są przede wszystkim stosowane w czasie tzw. Konwiwencji dla katechistów i odpowiedzialnych, czyli aktywistów wspólnoty i bezkrytycznie oddanych wspólnocie braci. W dniu 7 I 1984 r. - podczas liturgii Eucharystycznej, w czasie swojej wypowiedzi związanej ze Słowem Bożym, ośmieliłem się powiedzieć, jakie stanowisko wyraził Episkopat Polski w Komunikacie do wiernych poświęconych przedłużonej niedzieli na poprzedzającą sobotę. Nasz "Prezbiter" ks. Zbigniew Czerwiński - z najstarszej wspólnoty przy kościele oo. Jezuitów w Lublinie stwierdził, że po Liturgii sobotniej (nasze od początku są i były zawsze w sobotę) nie musimy chodzić w niedzielę na Mszę św. - możemy, ale nie musimy. Słowem - nie ma obowiązku mszy świętej niedzielnej. Natomiast ze wspomnianego komunikatu wynikało jasno (co też wyjaśniłem w Kurii Lubelskiej), że możemy "zaliczyć" w sobotę msze św. wówczas, kiedy istnieją ku temu poważne powody. Nadal obowiązuje w sumieniu obowiązek uczestnictwa we mszy św. w niedzielę i święta kościelne, że "obowiązek mszy św. w te dni nie został zniesiony". Kiedy o tym mówiłem, zostałem przez jednego z braci w ostrych słowach zaatakowany, zaś potem O.J. Pituch (TJ) głośno mnie skrytykował, ze ośmielam się pouczać braci, kiedy powinni chodzić na msze św. Ja stwierdziłem, że to nie było pouczenie, ale przytoczenie wyjaśnienia tej kwestii przez biskupów polskich w komunikacie skierowanym do wiernych, które odbiegało zasadniczo, od pouczania podanego przez naszych prezbiterów, tj. księży naszego Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Myślę, że pouczenie i wykładania naszych biskupów obowiązuje nie tylko tych, którzy chodzą normalni do kościoła na mszę św. w niedzielę, ale i moich braci w neokatechumenacie. Czy tak? Czy bracia ze wspólnot neokatechumenalnych są na innych, uprzywilejowanych pozycjach, niż normalni wierzący? Takich sytuacji i faktów "na drodze" było wiele, nie sposób o wszystkich wspomnieć. Widząc to część odchodziła ze wspólnoty, a o doniesieniu o takiej sytuacji do biskupa, nie miało się odwagi.

Ojciec Święty Jan Paweł II na spotkaniu w dniu 10 XII 1983 r. w swoim przemówieniu skierowanym do około 50 biskupów, 2000 proboszczów, prezbiterów i tzw. katechistów wędrownych wspólnot neokatechumenalnych z około 50 krajów świata mówił: "... stosowanie metod, wskazań, wytycznych i tekstów przygotowanych przez episkopaty, jak również spełnianie posługi katechetycznej w jedności i w duchu kościelnej dyscypliny..., katechiści są obowiązani wziąć udział w kursach poważnych biblijnych i teologicznych, że ... jest obowiązany karmić swoich braci zdrowym pokarmem duchowym". "... Sprawujcie Eucharystię, a zwłaszcza paschę z dokładnym zachowaniem norm ustalonych przez kompetentną władzę ... Sakrament Pojednania winni bracia spełniać zgodnie z posługą i dyscypliną Kościoła..."

Praktycznie katechiści powoływani są drogą "wyborów" i głoszą "słowo" według wskazań i zaleceń głównych katechistów. Widocznie Ojciec Święty miał powody, przypominając kilkakrotnie o dyscyplinie i przestrzeganiu Magisterium nauki Kościoła.

Inny znów z kolei konkretny przykład, z którego można wnioskować stosunek drogi neokatechumenalnej do Kościoła. Było to w czasie tzw. konwiwencji dnia 14 I 1984 r. Ojciec Józef Pituch (TJ), aktualny nasz prezbiter i superior oo. Jezuitów w Lublinie w swojej wypowiedzi powiedział stanowczo i wyraźnie: "Już 30 lat jestem w zakonie, ale Boga nie znalazłem w nim, Boga nie znalazłem w Kościele, Boga znalazłem dopiero tu w tej wspólnocie". Tak dosłownie! Jeżeli nawet to prawda, że przez tyle lat w zakonie i w Kościele nie znalazł Boga, to dlaczego mocno ten moment podkreśla. Od razu widać, że dla niego dominantą jest wspólnota, a nie Kościół i zakon. Oficjalnie mówiono nam na katechezach, że wspólnota jest w Kościele, a nie poza nim, ale w umysłach "braci" wyraźnie rysuje się w wyniku katechez, że wspólnota, czyli "droga" jest jakby ponad Kościołem, więcej braciom daje, niż dawał Kościół. Znamienna jest tutaj rzeczą, negowanie i zaniżanie zasług Kościoła (używając konkretnego wyrazu), a wywyższanie i gloryfikowanie drogi neokatechumenalnej.

Swego czasu (o czym już donosiliśmy władzom Kościoła lubelskiego) ktoś z KUL-u wyraźnie w czasie liturgii domowej powiedział: (przepraszam za słowo) "Kościół mi g.... dał", dopiero w tej wspólnocie na "drodze" odnalazłem Boga i wierzę, że dopiero tutaj otrzymam nawrócenie". Takie ostre i wyraźne szkalowanie Kościoła jest akceptowane i dobrze widziane, lecz przemilczane, nawet przez prezbiterów, tj. księży. Jeżeli ja czasami na takie wystąpienia reagowałem, byłem źle widziany wśród "braci", że ośmielam się krytycznie reagować na wypowiedzi.

W październiku ubiegłego roku, w czasie Nabożeństw Różańcowych ksiądz Z. Czerwiński podczas prowadzenia różańca komentował części jego tekstami Pisma św. W części chwalebnej o 4 i 5 tajemnicy nie było Ewangelii. Tak, to prawda, zdawałoby się nic złego, ale już wierni wiedzą, że "źródło wiary", tj. Pismo Święte nic nie mówi o wniebowzięciu Maryi, a tym bardziej o Jej ukoronowaniu na Królową Nieba i Ziemi - tajemnice te do dziś odmawiamy w różańcu. Jest to "wymysł" Kościoła, który nie ma potwierdzenia w Piśmie Świętym.

Ja rozumiem, że ksiądz może też tracić wiarę, mieć wątpliwości w to co głosi Kościół, Hierarchia, ale niech tego nie ujawnia publicznie, jak to ma miejsce w naszej wspólnocie, a nawet w Kościele w czasie oficjalnych nabożeństw.

Kiedy o. Florian Pełka (TJ) w czasie naszych pierwszych katechez, udowadniał nam, ze nie widzi sensu odmawiana np. litanii do Matki Bożej przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, "kiedyś tak robił, ale dziś to pojmuje inaczej". Widziałem duże jego poruszenie (znałem go jeszcze przed "drogą"), ale oczywiście katechezę wygłosił pięknie już w duchu neokatechumenatu. Odczułem wówczas, że katechiści głoszą inny stosunek do Eucharystii niż nauczał i naucza nadal Kościół Rzymsko-Katolicki. Dla wielu braci z pewnością takie traktowani Eucharystii jest odpowiednie, bowiem mogą zawsze być u Komunii św., nie muszą często korzystać z sakramentu spowiedzi. Przy okazji na pięknej liturgii pokutnej wyzna się wszystko hurtem, aż do następnej liturgii. Myślę, ż nie można milczeć i nic nie robić w takich sytuacjach. /.../ nasze interwencje w Kurii Lubelskiej, a głównie u Biskupa Pylaka, nic w zasadzie nie zmieniły, /.../. Komunia święta głównie przyjęcie woli Bożej niż Chrystusa w Eucharystii. W tym roku (18 I) w czasie liturgii domowej, przygotowując omówienie tekstów do Eucharystii na sobotę (20 I) jedna z uczestniczek powiedziała znów dosłownie: "w Kościele nie odnalazłam Boga, Kościół nie dał mi tego, co znalazłam we wspólnocie, tu mogłam się obnażyć duchowo i wewnętrznie, tutaj się przekonałam, z otrzymam nawrócenie". I znów pochwała wspólnoty, a negacja zasług Kościoła.

Jak zwracam czasami w rozmowach uwagę, ze w naszej wspólnocie jest dużo protestantyzmu i krytyk Kościoła, to najczęściej w odpowiedzi słyszę: "mnie to nie przeszkadza, bylebym się nawrócił/a/, i nauczył/a/ się kochać nieprzyjaciół, a wierzę, że na tej drodze to się stanie".

Czy ruch neokatechumenalny (obym się mylił, ale jeśli się nie mylę), nie jest nowym przejawem masonerii lub innych ugrupowań wrogich Kościołowi Rzymsko-Katolickiemu?

24 I 1984 r. w czasie liturgii Słowa na temat "szatan", słyszałem taka mniej więcej wypowiedź: "... wierzę, że tylko na tej drodze otrzymam nawrócenie, że przyjdzie taki czas, a Bóg weźmie mnie w swoja opiekę i szatan nie będzie miał do mnie żadnego dostępu...." Wiemy, że szatan atakował nie tylko świętych za ich życia, ale nawet ośmielił się kusić samego Syna Bożego - Jezusa Chrystusa.

W grudniu 1983 r. w czasie konwiwencji wyjazdowej do Rogoźna (domach KUL-u) zapowiedziano nam, że "Kościół powołuje nas, byśmy nieśli innym dobrą nowinę o nawróceniu i o Chrystusie Zmartwychwstałym". Mieliśmy chodzić po domach (na wzór Świadków Jehowy). Władze Kościoła lubelskiego, jak się późnij o tym dowiedziałem, o tym "zaleceniu Kościoła" nic nie wiedziały. Biskup Z. Kamiński stanowczo stwierdził, że nie podpisze żadnego pisma wyrażającego taką zgodę Kurii. Zgody nie było, ale wiem, że "bracia" chodzą po domach "prywatnie", robią co chcą bez zgody Kurii. Dla mnie jest sprawą jasną, że w tym "chodzeniu po domach" nie chodzi tyle o nawrócenie, ale głównie o przygotowanie i głoszenie wszem i wobec (po domach, kiedy można mówić wiele w kontakcie bezpośrednim) i werbować nowych zwolenników neokatechumenatu. Kto ich w ogóle upoważnił, bez uprzedniej zgody Biskupa, do mówienia "w imieniu Kościoła" - jakiego? Trzeba pamiętać, że to ma miejsce wewnątrz Kościoła.

Nim rozpoczną się w jakiejś parafii nowe katechezy (Deo gratias w Polsce nie znajdują one - jak dotychczas - powodzenia), katechiści maja za zadanie nawiązać osobisty kontakt z proboszczem, uprzednio dobrze wyselekcjonowanym, który w wielu przypadkach nie zna dokładnie całej prawdy o wspólnocie, a słyszał o niej same superlatywy i jakie to korzyści może przynieść, a głównie dla tych, którzy odeszli od Kościoła (przecież oni i tak nie chodzą do parafii). Nam potem oficjalnie ogłasza się, ze taki a taki ksiądz proboszcz sam prosił o katechezy. W każdej parafii zawsze znajdą grupę, która to chwyci i dalej pójdzie samo.

Obecnie, zarówno w polityce, jak i we współczesnych formach walki z Kościołem zarzucona została stara metoda mówienia wprost przeciwko Kościołowi, atakowania go bezpośrednio, właśnie dlatego, że takie działanie wprost jest łatwo zauważalne, jest ów "konkret", który trzeba zwalczać. Współczesna metoda walki z Kościołem skierowana jest nie tyle do świadomości człowieka wierzącego, ile do jego podświadomości, działanie na jego podświadomość, przez użycie odpowiednich słów, metod, stwarzanie odpowiedniego nastroju (co świetnie robią w neokatechumenacie), w którym dla ludzi z zewnątrz, łatwo ulegającym takim klimatom, a tym bardziej w płaszczyźnie religijnej, pozwala skutecznie realizować swoje zaplanowane cele i założenia. Na przykład coraz to bardziej "wtajemniczeni bracia w owe skrutinia i konwiwencje" nie mogą nic wynosić na zewnątrz, a jeśli to czynią, są bardzo źle widziani we wspólnocie, są silnie alienowani przez sfanatyzowanych braci, a w końcu odchodzą sami z "drogi", bowiem taka alienacja nie sprzyja uczestniczeniu we wspólnocie. Część fanatyczna zostaje i trwa nadal "na drodze".

W czasopiśmie COMMUNIO (Międzynarodowy Przegląd Teologiczny Nr 1/13) Rok III, 1983 w artykule na temat neokatechumenatu (na str. 46-56), m.in. na str. 51 jest zdanie: "... nikt nie może mieć Boga za ojca, jeśli nie ma Kościoła za matkę ...". Każdy, kto czyta zdanie (i inne na temat katechumenatu) nie będzie miał żadnych zastrzeżeń do tej drogi, bowiem czytelnik tego artykułu dowie się, że "na drodze" po pierwszym skrutinium "...bracia odkrywają Kościół jako matkę, której potrzebujemy, byśmy mogli dojrzeć do wiary". Jaki Kościół? Jaka Matka? Jak to rozumieć w kontekście faktów, które podałem wyżej?! Przecież wydawałoby się, że jest jeden Kościół dla nas, tj. rzymsko-katolicki. Czyżby w Nim powstawał drugi, lepszy kościół, którym jest neokatechumenat? Dla umysłu krytycznego i otwartego coś tutaj się nie zgadza. Tym bardziej, że istnieje silny nacisk szefów wspólnoty z Włoch do tworzenia jak najwięcej tych wspólnot. To, ze jest ich dużo na Zachodzie (Zachód posiada inne podłoże socjalne i polityczne dla tych wspólnot) nie znaczy, że powinny one również rozszerzać się i u nas, tym bardziej, że ich rola dla dobra Kościoła jest tylko pozorna, a nawet wręcz wroga.

Na jednej "bardzo ważnej" konwiwencji Stefano powiedział wyraźnie: "jeżeli chcecie się szybko nawrócić, musicie przyjąć co wam mówimy bez zastrzeżeń i musicie całkowicie nam zaufać i podporządkować, wówczas szybciej się nawrócicie". Mamy dowody, że nie wszystko dosłownie "uzgadniano" z Biskupem Ordynariuszem, dlatego nie można im całkowicie ufać, bo po prostu kłamią lub słowami nie mówią całej prawdy lecz pół lub ćwierć prawdy i robią swoje "w uzgodnieniu z biskupem".

Na tejże konwiwencji dowiedzieliśmy się, że "grzech jest wówczas, kiedy czuję, że zgrzeszyłem, a jeśli nie czuję to nie ma grzechu..., nie ma grzechu lekkiego lub ciężkiego, grzech jest albo nie ma". Kościół Rzymsko-Katolicki odróżnia grzech ciężki od powszedniego i daje nam jasno wykład kiedy jest grzech a kiedy nie ma, zresztą po to jest i spowiedź uszna. Kiedy wówczas zapytałem A. Cholewińskiego, czy wobec ich (katechistów) możemy iść do Komunii św. w stanie grzechu ciężkiego, nie miałem od razu jednoznacznej odpowiedzi. Dopiero po naradzie ze Stefano odpowiedział mi: "nasza odpowiedź jest - nie", zaznaczając, żeby wszyscy bracia usłyszeli odpowiedź jeszcze w trakcie katechezy. Bracia wyznają głównie "swoją grzeszność". Myślę, że taka interpretacja grzechu nie była "uzgadniana" z Biskupem Pylakiem.

Jeśli chodzi o katechizację po domach, to w czasie rozmowy z tymże Biskupem Pylakiem usłyszałem: "przecież im nie zabronię chodzić po domach". Może ksiądz biskup im nie zabraniać, ale skoro nie otrzymali oficjalnej zgody z Kurii, dlaczego to czynią bez tej zgody. Przecież to się dzieje wewnątrz Kościoła. Świadkom Jehowy biskup nie może zabronić, to prawda, ale przecież owi katechiści, po zakończonej katechezie proszą tegoż księdza biskupa na różne swoje ceremonie, żeby był znak "że biskup ich popiera i akceptuje całą drogę.

Nie możemy być obojętni, głusi i ślepi, kiedy widzimy taką działalność wewnątrz Kościoła, naszej Matki! To prawda, że "bramy piekielne nic nie mogą uczynić złego, nie przemogą go", ale w płaszczyźnie ludzkiej, szatan przez innych ludzi może zrobić wiele zła, może to być poważne zagrożenie Kościoła od wewnątrz. Już chyba dość było podziałów w Kościele: XI w. - prawosławie, XVI w. - protestantyzm. Nie możemy dopuścić do nowego rozłamu w Kościele Rzymsko - Katolickim. Myślę, że nie byłby to przejaw ekumenizmu. Odrodzenie Kościoła - tak, rozłam - nie. Nie możemy wszystkiego "zwalać" na Boga, że Pan Bóg nie dopuści do rozłamu. Dziś sytuacja w świecie jest inna, niż dawniej. Kościół musi się wzmacniać nie rozbijać, każde odchodzenie od Kościoła, każdy rozłam jest dobrze widziany w oczach wrogów Kościoła Chrystusowego. Nie wszystko co nowe i odmienne jest dobre. Jezuici, którzy bardzo skłonni są realizować i propagować tę "drogę" (oo. A. Cholewiński, F. Pełka, J. Pituch i inni), zawsze w Kościele chcieli być oryginalni, ale nie zawsze to co robili było dobre dla Kościoła.

W okresie stanu wojennego pewna aktywistka naszej wspólnoty została przypadkowo zatrzymana i przesłuchiwana (ktoś jej w pracy podrzucił tajne i nielegalne biuletyny). W czasie śledztwa funkcjonariusz SB powiedział do niej: "wiemy, że jest pani w prorządowej wspólnocie, czyli w oczach naszych władz neokatechumenat posiada też charakter polityczny, nie tylko religijny (sic) i jest w pełni popierany przez władze. Myślę, że fakt ten nie wymaga komentarza.

O ile wspólnota oazowa "Światło-Życie", akceptowana oficjalnie przez nasz Episkopat, posiada swego opiekuna z ramienia Episkopatu Polski, była i jest pod obstrzałem SB i władz politycznych, to nasza wspólnota neokatechumenalna nigdy nie miała żadnych "wizyt", ani przeszkód w swojej pracy i działalności na terenie PRL. Fakt ten również nie wymaga komentarza.

Kiedy rozmawiałem na ten temat i sygnalizowałem o naszej wspólnocie profesorom i kolegom KUL-u, czułem ich zaniepokojenie, a nawet oburzenie wieloma faktami. Ale wszystko jest bez zmian. Wielu aktywistów i katechistów, którzy na skutek zaniedbania swoich obowiązków zawodowych z powodu licznych wyjazdów na katechezy i zwolnień z pracy, szybko byli przez swoich kolegów angażowani na KUL-u, nie zawsze zgodnie ze swoimi kwalifikacjami, np. doktor chemii z /.../ pracuje teraz w Redakcji Wydawnictw jako redaktor wydawnictw teologicznych i innych. Z nowego miejsca pracy nie będzie miał kłopotów z "delegacją" na wyjazd na katechezy.

W rozmowie z księdzem Biskupem Pylakiem słyszałem nieraz: "nie widzę konkretnych zarzutów teologicznych". Myślę, że trudno jest się ich doszukać wprost, bowiem katechiści i przywódcy wspólnoty unikają konkretnych wypowiedzi niezgodnych z nauka Kościoła (chociaż takie wypowiedzi były, skoro sam Papież Jan Paweł II na wyżej wspomnianym spotkaniu przypominał wiele razy o trzymaniu się dyscypliny kościelnej), a więc miał Ojciec Święty ku temu powody.

Cechą charakterystyczną dla neokatechumenatu jest używanie wieloznacznych słów, albo mówienia pół lub ćwierć prawdy, ale nie całej prawdy, a szczególnie wówczas, kiedy można by postawić zarzut, a w takiej sytuacji zarzut będzie natychmiast odparty słowami: "myśmy tego nie mówili". Na przykład: przed przyjęciem nas do wspólnoty poinformowano Księdza Prymasa Stefana Wyszyńskiego, że konwiwencja odbyła się na Jasnej Górze w Częstochowie. Oczywiście Ksiądz Prymas domyślał się, że byliśmy i u naszej Matki. Tymczasem program (był i czas wolny) nie przewidywał ani razu spotkania w Kaplicy Matki Bożej, nie było też wspólnej Drogi Krzyżowej. Na moje zapytanie skierowane do ks. Z. Czerwińskiego otrzymałem jednoznaczna odpowiedź: "Jest to przeżytek i stara forma modlitwy". Kiedy na zarzut jednej z naszych sióstr, stwierdzającej dlaczego nie powiedziano o tym Prymasowi, żeśmy nie byli na modlitwie w Kaplicy Matki Bożej, odpowiedzialny wspólnoty powiedział: "po co było mówić Prymasowi o tych szczegółach". Myślę, ż nie wymaga to komentarza.

W konkluzji chciałem stwierdzić, że nie jest sprawa zręczna pisać i donosić o tym /.../. Jest to może rodzaj "kalania własnego gniazda", ale myślę że to właśnie moje gniazdo - Kościół Święty Rzymsko-Katolicki jest kalany przez braci katechistów i innych, dlatego w sumieniu nie mogę dłużej milczeć, tym bardziej, że dotyczy to nie tylko Kościoła Lubelskiego, w którym wspólnoty rozpoczęły działalność i w której Ordynariusz jak gdyby faworyzował ten ruch wspólnotowy, ale dotyczy on i całego Kościoła w Polsce, bowiem wspólnoty są zakładane i w innych diecezjach w kraju. Wspólnota ta powstała w 1975 roku i mimo różnych uwag krytycznych trwa nadal i rozwija się. Nie było również jasnego i otwartego stanowiska wobec tej wspólnoty naszego Episkopatu.

Nie jestem za "wylewaniu dziecka z kąpielą" i likwidacja już istniejących wspólnot, lecz jestem zdecydowanie przeciwny powstawaniu nowych tego typu wspólnot w Polsce. Każdy kto bliżej pozna te wspólnoty i posiada krytyczny sposób patrzenia na sytuację, widzi że nie jest to "czysta" robota w Kościele, ze nie chodzi tylko o samo "nawrócenie" na prawdziwe chrześcijaństwo, ale chodzi o coś więcej, o powstawanie jak największej ilości wspólnot, ich rozwój i mnożenie liczby fanatycznie oddanych jej członków z grona ludzi wierzących w Kościele Rzymsko-Katolickim. A potem ... oby się nie spełniło to, co myśl krytyczna tutaj podsuwa.

Decyzja należy do Episkopatu Polski, do którego kieruje ten elaborat. W każdej chwili jestem gotów służyć dalszymi wyjaśnieniami.

Proszę o światło Ducha Świętego w tej sprawie dla dobra Kościoła-Matki, której jestem niegodnym dzieckiem.

Z wyrazami głębokiego szacunku i czci
oddany w Panu niewolnik Matki-Kościoła
/.../

(nazwisko do wiadomości redakcji)

Lublin, /.../





Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone
strona główna