Teksty Magisterium

 powrót


Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

NR 126. Dwuznaczności w drodze

 

neokatechumenalnej

 

24 marca 1992 r.

ss. 191-19

Wielce Czcigodny Ojcze!

Skończyłam właśnie lekturę Waszego ostatniego dzieła, naprawdę znakomitego, jest ono bowiem owocem kompetentnego i rzetelnego przestudiowania problemu. Na pewno te ostatnio ujawnione teksty neokatechumenów, w tym dziele zacytowane - których niestety dotychczas nie znałam - musiały być dla Ojca przedmiotem bolesnych refleksji.

Doprawdy, działalność tego Ruchu, im więcej nad nim się zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się niebezpieczna, również na płaszczyźnie czysto metodologicznej. Nawet abstrahując od niezliczonych błędów teologicznych, tak mądrze przez Ojca wypunktowanych, to, czego się dowiedziałam z lektury Orientamenti, i co też potwierdziły bezpośrednie świadectwa o założeniach i metodach, które kształtują ich program działania, przekonałam się, że nawet sama oficjalna nazwa "Neokatechumenat" doskonale im się przysłużyła do uwodzenia ludzi prostych i naiwnych na manowce błędu.

Termin "neokatechumenat", używany w nowym znaczeniu w tej formie permanentnej katechezy, po długich, długich wiekach pojawia się ponownie w r. 1973 w Dokumentach Pastoralnych Kościoła Italii w punkcie 84, rozdział Ewangelizacja a sakramenty. I stąd, gdy zaczęło się mówić o katechumenacie (lub neokatechumenacie), dla wielu oznaczało to bez cienia wątpliwości, iż jest to odpowiedź na wyraźną dyrektywę Episkopatu, który zalecił ten program, jako pierwszoplanowe zadanie, nadzieję i oczekiwanie lat siedemdziesiątych.

I właśnie tu doszło do fundamentalnego "przekrętu": okazało się, że kryteria wskazane przez Kościół znacznie się różnią od tych, których się trzyma Droga Neokatechumenalna; próba znalezienia choćby nielicznych zbieżności świadczyłaby tylko o skrajnej naiwności. Wystarczy przeczytać nr 88 cytowanego powyżej dokumentu, który wymienia założenia i cele tego typu przeżywania wiary, ustalone przez naszych Biskupów: mówi się tu o "ustawicznej aktualizacji historii zbawienia w życiu i posłannictwie Kościoła", co jest wręcz niezgodne ze stanowiskiem Kiko, który ze zdumiewającą nonszalancją przechodzi od apostołów… do swojego Kościoła; biskupi mówią o "nauczaniu Chrystusa", tymczasem zdaniem Kiko "On niczego nas nie uczył, tak dalece, iż nawet nie możemy uważać Go za wzór dla siebie"; biskupi mówią o "uczestniczeniu w męce Chrystusa", ale oni twierdzą coś całkiem innego, że mianowicie Chrystus cierpiał właśnie po to, żeby nas od cierpienia uwolnić; biskupi mówią o "liturgii, która aktualizuje zbawienie Chrystusowe", my zaś widzimy, że ich obrzędy liturgiczne są pozbawione właściwej im wewnętrznej mocy zbawczej i zredukowane do zwykłego ponawiania tamtych wydarzeń.

I jeszcze: nr 89 ustala, iż "jest rzeczą konieczną, ażeby ten program katechumenalny obejmował całą wspólnotę wiernych", nie wyróżniając żadnych grup niezależnych, które natomiast ponad wszystko proklamują swoją autonomię również w liturgii, a jednocześnie głoszą, że to Kościół, czyli wspólnota wszystkich wiernych, sprawuje Eucharystię. Skoro nr 95 przypomina, że "rodzina ze swego powołania ma być pierwszym miejscem nieustannego wychowania (…) a rodzice są dla swych dzieci pierwszymi apostołami wiary…", na pewno więc nie są nimi katechiści kikowscy, jedyni pono depozytariusze prawdy, którym się należy całkowite posłuszeństwo (to dziwne, bo zawsze się myślało, że taka prerogatywa przysługuje jedynie naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi).
Dla pobieżnego bodaj zorientowania się w orzeczeniach naszego Magisterium w tej kwestii przeczytajmy z uwagą nr 58 dokumentu Ewangelizacja w świecie współczesnym (r. 1975). Tu m.in. znajdujemy wyrzut, że "pewne wspólnoty organizują się w duchu ostrej krytyki Kościoła i chętnie piętnują go jako "instytucjonalny", a same uważają się za niezależne od struktur kościelnych, kierujące się wyłącznie Ewangelią…". Po czym następuje bardzo jasny wykład o roli, zaangażowaniu i kryteriach, którymi ma się kierować każda prawdziwa posługa we wspólnocie kościelnej. Wiadomo, że przytoczone teksty dotyczą także innych specyficznych wspólnot podstawowych (le comunita di base), lecz w gruncie rzeczy, nawet gdyby ktoś chciał sądzić inaczej, treść tych zastrzeżeń jest całkiem zbieżna z naturą Neokatechumenatu.
Dokument papieski Catechesi tradendae (r. 1979) jest również, na swój sposób, potwierdzeniem całkowitej niezgodności praktyki neokatechumenalnej ze stanowiskiem Kościoła.
Oto na przykład nr 50 dotyczący katechizmów: postanawia on, że "wszyscy ci, co się podejmują ważnego zadania przygotowania instrumentów katechezy, a tym bardziej tekstów katechizmowych, nie mogą tego czynić bez aprobaty Pasterzy…", a tymczasem wiadomo z całą pewnością, że w większości przypadków podręczniki i wykłady neokatechumenów nie są znane nawet tym, którym oficjalnie powierzono odpowiedzialność za nauczanie wiary w powierzonych im parafiach; oto dalej nr 45, który mówi o konieczności "wzajemnego uzupełniania się" (della "complementarieta") różnych inicjatyw katechetycznych, a nie ich izolowania się od reszty życia kościelnego, nawet na czas ograniczony.

* * *

Lecz błędem najbardziej fundamentalnym w katechezie neokatechumenalnej jest uporczywe obstawanie przy tym, że ich tryb życia jest drogą, którą można dopiero "dojść" do stania się chrześcijaninem. Nawet gdybyśmy - per absurdum - chcieli porównać tę Drogę do wymagań stawianych we wspólnotach pierwszych wieków, stwierdzimy, że w starożytnym katechumenacie uważano już za chrześcijan (choć jeszcze nie za wiernych) tych, którzy w szczerości serca wkraczali w okres formacji, mającej przygotować ich do chrztu. A dla upewnienia się, że Kościół potwierdza tę zasadę, wystarczy zajrzeć do przedmowy Rytu inicjacji chrześcijańskiej dorosłych (r. 1978). Mówi się tam wyraźnie, że "te ustalenia dotyczą również tych, co chociaż zostali ochrzczeni, nie otrzymali jeszcze dostatecznego pouczenia ani katechetycznego, ani sakramentalnego", a to właśnie jest sytuacja należących do tego Ruchu.

Stąd też w numerze 18 mówi się, że od dnia ich wpisania się ("również katechumenów, którzy jeszcze nie otrzymali chrztu) Kościół otacza ich swą miłością i opieką, jako już swoje dzieci i członków swej wspólnoty, należą oni bowiem do rodziny Chrystusowej…", co tak dalece jest prawdą, że "w razie śmierci w okresie katechumenatu mają oni prawo do chrześcijańskiego pogrzebu". A gdy w numerze 295 będzie się traktowało o przygotowaniu dorosłych ochrzczonych w dzieciństwie, zaznaczy się, że ich "położenie różni się od położenia katechumenów, ponieważ oni zostali przyjęci do Kościoła i stali się dziećmi Bożymi poprzez chrzest".
Twierdzenie przeto częstokroć powtarzane, ze ta Droga neokatechumenalna jest jedyną drogą, na której można być wprowadzonym w zbawcze misterium Chrystusa i Kościoła, wyraża jedynie zamysł zniszczenia wartości sakramentalnej chrztu już otrzymanego. Odwoływanie się bowiem wyłącznie do naszego "świadomego przeżycia" każe nam zapomnieć, że gwarancję ważności tego sakramentu daje nam "wiara Kościoła", poświadczona w naszym imieniu, i autorytet (lub po prostu wola) kapłana, który nam chrztu udzielił, lecz widocznie dla neokatechumenów chrzest jest tylko pustą ceremonią bez żadnych następstw, twierdzą albowiem, że człowiek ma bezpośredni dostęp do Boga i nie potrzebuje żadnych pośredników. I w tym sensie cały wykład katechezy kikowskiej nie wykazuje żadnych luk czy niespójności, a te ich poglądy zaznaczyłyby się jeszcze wyraźniej, gdybyśmy mówili o sakramencie pokuty i o roli kapłana, któremu oni odmawiają jakiejkolwiek władzy odpuszczania grzechów.

Toteż, jakkolwiek można bez zastrzeżeń zaakceptować pomysł duszpasterski prezentowany przez neokatechumenów, mianowicie zaproponowanie drogi, na której można odkryć na nowo autentyczną wartość chrztu i uświadomić sobie naszą własną sytuację (co jest postawą dość powszechną i pożądaną w każdym stadium ludzkiego życia), to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że interpretacja i realizowanie tego pomysłu są wprost fatalne. Podstawową motywację, biorąc pod uwagę stan adeptów, to znaczy, że już są chrześcijanami, przedstawia się jako "obowiązek" kroczenia drogą poznania Boga w szeregach tej właśnie wspólnoty, do której należą i która należy do nich.

Często brano pod uwagę, że Droga neokatechumenalna posiada również niewątpliwe cechy pozytywne, realizuje bowiem program rozwijany stopniowo, a nie jakieś chaotyczne indoktrynowanie, rozłożona też jest na etapy obramowane specjalnym rytuałem, a nie posuwanie się byle naprzód bez oznaczenia mety, którą się zamierza osiągnąć; dalej zachowanie ludzkiego wymiaru grupy, nie dopuszcza się bowiem do nadmiernej jej liczebności, utrudniającej pomoc wzajemną i relacje międzyosobowe. Lecz te cechy nie są tak naprawdę zbyt oryginalne, wyróżniające wyłącznie neokatechumenat, należą bowiem do ogólnie przyjętych reguł, przestrzeganych w każdym rozsądnym programie katechizacji.

Sądzę więc, że jakaś odważna i poważna inicjatywa alternatywna, oparta na zaleceniach oficjalnych, traktująca z szacunkiem ich treści i metody, nie tylko wypełniłaby katastrofalne luki w zakresie duszpasterstwa katechetycznego, lecz dowiodłaby również, że absolutnie nie mamy czego zazdrościć ani w czym po prostu naśladować działalności kogoś, kto myśli, że jest prorokiem, i to jeszcze cudownie oświeconym.

* * *

Kościół ma obowiązek podjąć to wyzwanie, powinien stawić czoła temu problemowi, nie tylko demaskując ukryte w nim zamierzenia i błędy, lecz również po uczciwym określeniu własnego stanowiska i perspektyw ewentualnego nawrócenia i oczyszczenia, zakasując rękawy i odpowiadając konkretnie na żądania i oczekiwania współczesnych ludzi.

Tak wypełnimy bezwzględny obowiązek obrony własnego Kościoła przed niebezpieczeństwem rozdarcia i przed tym niegodziwym prozelityzmem na planie nie tylko chrześcijańskim, lecz i ludzkim, a jednocześnie, w duchu bardziej autentycznej pomocy, niż tylko potępiania, winniśmy podjąć wysiłek zrozumienia przyczyn, z racji których obecny etap historii jest coraz bardziej zagrożony rozkładem i podziałami wszelkiego rodzaju. I może wtedy ten dramat, który przeżywamy, stanie się dla nas szansą ocalenia.

To prawda, niełatwo jest uwierzyć w taką możliwość, ale możemy polegać na wierności Boga, który nieodwołalnie zaangażował się w doprowadzenie ludzkości do swego Królestwa, i to właśnie podtrzymuje naszą nadzieję. To Bóg wciąż porusza i ożywia nasze sumienia i pozwala nam dostrzegać zapowiedzi swojej łaski tam, gdzie nasz racjonalizm skłonny byłby widzieć tylko obszary zamętu i beznadziei.

Nasze dociekanie przyczyn tak gwałtownego szerzenia się różnych ruchów i kultów mogą znacznie wspomóc raporty przygotowane w r. 1985 na wielu konferencjach episkopatów celem opracowania syntezy doświadczeń i dokumentów oraz przedstawienia, choćby na razie niekompletnego, ogólnego obrazu sytuacji świata pod tym kątem widzenia. W informacji, którą ogłoszono pod tytułem Zjawisko sekt i nowych ruchów. Wyzwanie duszpasterskie, pod numerem 2-3 kładzie się "silny akcent na potrzebę ewangelizacji, katechizacji, wychowania i nieustannej formacji w wierze - na planie biblijnym, teologicznym, ekumenicznym - wiernych na szczeblu lokalnym, duchowieństwa i tych wszystkich, którzy zajmują się formacją". Ponieważ "Kościół nie ma być tylko znakiem nadziei dla ludu, lecz powinien go wspierać zarówno w stawianiu pytań, jak i w uzyskiwaniu odpowiedzi" (tamże).

Zdajemy sobie sprawę, że ci, co wstępują do ruchu neokatechumenalnego, jak i do wielu innych, usprawiedliwiają swoją decyzję przekonaniem - lub złudzeniem - że znajdą gdzie indziej to, czego w swoim własnym Kościele nie znaleźli. A to ich zdanie nie może nas odstręczać od uważnego wysłuchania ich problemów i od wysiłku ich zrozumienia oraz dokładnego wypunktowania braków występujących w naszych aktualnych organizacjach.

Nie ulega wątpliwości, na przykład, że istotną przyczyną powodzenia nowych propozycji przeżywania wiary często bywa świadoma lub nieświadoma potrzeba głębszego osobistego doświadczenia boskości. W epoce, która stawia tylko na to, co materialne, człowiek czuje się, jakby wbrew własnej woli, przyciągany przez świat duchowy, żali się przy tym na jego zanik w dzisiejszych strukturach chrześcijańskich. Rzeczywiście, nadmierne angażowanie się Kościoła w problematykę społeczną, samo w sobie godne pochwały, nieuchronnie ukierunkowało siły i czas raczej ku wymiarowi horyzontalnemu ludzkiego bytu, aniżeli ku dążeniom wyższym, ku transcendencji.

Uwidoczniło się to szczególnie w parafiach (z tego powodu coraz bardziej potrzebujących pieniędzy!), które niejednokrotnie pozamieniały się w miejsca narad, zebrań, zjazdów, posiedzeń, a w znacznie mniejszym stopniu są domami modlitwy i formacji chrześcijańskiej. Księża też coraz częściej zaczęli wchodzić w rolę menadżerów, specjalistów od public relations, aniżeli tych, których powinnością było (i jest) być "szafarzami tajemnic Bożych". Kościół kultury duchowej i umiaru, pokory, skupienia i życia wewnętrznego zawsze ustępuje miejsca Kościołowi teatralnych widowisk, samozadowolenia, wylewania się na zewnątrz.

Wobec domagania się większego uduchowienia, wobec pragnienia kontemplacji misteriów religii, obowiązkiem Kościoła jest osądzić swoją działalność w świetle tego, co jest jego pierwszoplanową powinnością, by zajaśnieć blaskiem autentycznego mistycyzmu, jest przecież dziedzicem nieprzebranych bogactw duchowych. Z drugiej bowiem strony powinien się obawiać, by wychowanie i przyzwyczajanie do ostentacji nie powiększało poparcia dla tych środowisk, które zamieniając ascetyzm na ogłupianie ludzi, opierają się przede wszystkim na budzeniu i promowaniu egzaltacji.

* * *

I jeszcze: słyszy się krytyki pod adresem naszych wspólnot, jakoby brakowało w nich autentycznych stosunków międzyludzkich. Być może, postawienie na instytucje i na sprawność struktur organizacyjnych i "zurzędniczenie" części świeckich działaczy, którzy nie byliby już zdolni odczuwać swojej tożsamości chrześcijańskiej poza swoimi stowarzyszeniami, grupami i grupkami, tym bardziej, że czują się głównie prezesami, wiceprezesami, sekretarzami, kierownikami - sprawiły, że masa ludzi znalazła się poza ową siecią, która wiąże i zespala wspólnotę, poza normalnymi stosunkami w jej obrębie. Ci "szarzy" członkowie czują się zepchnięci na margines, niedoceniani, zapomniani i gotowi są przyjąć propozycję skądkolwiek, gdzie mogliby zaspokoić swą zrozumiałą potrzebę samospełnienia i odgrywania jakiejś osobistej roli.

Aby odpowiedzieć na ten problem, należałoby pomyśleć nad nowym ułożeniem stosunków, postawić na osobiste znajomości, na dzielenie się odpowiedzialnością, na angażowanie wszystkich, pamiętając przy tym, że tworzenie się grup we wspólnocie dla zdobywania przywilejów, a nie dla dobra wspólnoty, sprzyja pokusom wyższości i rodzeniu się antagonizmów, czego skutki łatwo dostrzegamy, gdy nasi ludzie otwarcie zrywają z naszymi stowarzyszeniami.

Innym postulatem niesłychanie silnie odczuwanym, choć rzadko szczerze wypowiadanym, jest potrzeba pewności doktrynalnej. W sytuacji, gdy się nie otrzymuje jasnego pouczenia i gdy brak głębszej wiedzy (biblijnej, dogmatycznej, moralnej), łatwo się kończy na tym, że się pójdzie za każdym, który przynajmniej potrafi powtarzać wyuczoną na pamięć kliszę i wygłaszać ją z pewnością siebie. Niestety, bardzo często troska duszpasterska nie idzie w parze z odpowiednim przygotowaniem i nie liczy się, jakby należało, z pragnieniem ludu. A lud, co by się o tym nie mówiło, zawsze oczekuje propozycji angażujących, pouczeń z mocą autorytetu, wymagań stawianych serio.

Spostrzegłam się, że się rozpisałam naprawdę za długo i że nadużyłam Ojca cierpliwości. Dla mnie stanowiło to z pewnością ulgę, rozładowanie napięcia. Byłabym rada, gdybym bodaj w minimalnym stopniu wniosła coś do spokojnego zastanowienia się nad tym fenomenem, wobec którego nie możemy doprawdy pozostać obojętni. Niewątpliwie jest to jeden z objawów bolesnego kryzysu, który odczuwa Kościół w tylu dziedzinach swego życia. Życzymy sobie, by ten kryzys była jakby bólem roli świeżo przeoranej, na której wprawdzie przepadł poprzedni stan równowagi i spokoju, ale ziarna w nią rzucane znajda przyjazną im glebę i w oznaczonym czasie dadzą obfite zbiory.

Wiara w naszego Pana Jezusa Chrystusa niech nas podtrzymuje i niech nam przewodzi.

Z serdecznym pozdrowieniem.

(List podpisany)


Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone
strona główna