"Bitwa warszawska"
Tygodnk "Angora", NR 3/2004
Plac Grzybowski w Warszawie. Samo serce miasta. Jedną stronę placu zamyka Teatr Żydowski, za którym znajduje się synagoga i budynek mieszczący niemal wszystkie żydowskie organizacje, fundacje, pisma i stowarzyszenia. Po drugiej wznosi się ogromna bryła kościoła pod wezwaniem Wszystkich Świętych.
Na ścianie kościoła widnieje marmurowa tablica: „Kościół Wszystkich Świętych upamiętnia Polaków ratujących Żydów w latach 1939-1945”. Przed głównym wejściem stoi pomnik Jana Pawła II. W środku, przed kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, modli się kilkadziesiąt kobiet.
Spory ruch panuje też na tyłach świątyni. W mieszczącej się w piwnicy księgarni „Antyk” co chwila otwierają się drzwi. Po prawej stronie, blisko wejścia, stoją najbardziej kontrowersyjne pozycje. Trzynaście autorstwa profesora Jerzego Roberta Nowaka, cztery Henryka Pająka, dwie księdza Józefa Kruszyńskiego.
„Masoneria”, „Żydzi”, „antysemityzm” – biją w oczy słowa tytułów. Nie ma jednak żadnej z sześciu książek, które były przedmiotem prokuratorskiego śledztwa.
– Cały nakład został wyczerpany – wyjaśnia bardzo miła, krótko ostrzyżona młoda ekspedientka. – Te książki nadal cieszą się sporym zainteresowaniem, więc zapewne wydawcy zdecydują się na wznowienia.
Ostoja polskości
Jest za to, pozbawiony jakiegokolwiek wstępu, napisany przed wojną „Antysemityzm, antyjudaizm, antygoizm” księdza Kruszyńskiego, w którym możemy przeczytać takie oto ustępy:
– „Dzisiaj stajemy w obliczu niebezpieczeństwa żydowskiego. Widzi je nie tylko Polska, ale wszystkie narody, wśród których żydzi posiadają pewne wpływy w dziedzinie stosunków politycznych i ekonomicznych. Żydzi w swej walce zaczepnej posunęli się tak daleko, że nie ma widoków, aby konflikty uległy złagodzeniu”. Jeżeli te książki można nazwać antysemickimi, to za takie same należałoby uznać wiadomości telewizyjne, gdy komentują wojnę między Izraelczykami i Palestyńczykami – mówi Jan Bodakowski, pracujący w księgarni wolontariusz, ubrany w moro z biało-czerwoną flagą. – Od lat głosowałem na UPR. Czy jestem antysemitą? Jeżeli antysemityzm to pogląd oparty na przesądach rasowych, zakładający ograniczenie praw Żydów, to w żadnym wypadku nie jestem antysemitą. Jeżeli jednak antysemitą jest ten, kto ma inne poglądy od Adama Michnika, to może jestem nim, wbrew mej woli.
W „Antyku” można również kupić koszulki z antyunijnymi i antyfeministycznymi napisami, bądź z logo Unii Polityki Realnej.
„Kupując koszulkę pomagasz Czeczenii” – głosi napis na ścianie.
Przeważa jednak dobra historyczna literatura. Na czołowym miejscu reklamowana jest nowa książka profesor Jadwigi Staniszkis „Zwierzę niepolityczne”.
– Od ostatnich publikacji w prasie, a zwłaszcza w telewizji, mamy zwiększony ruch – informuje szczupła blondynka.
Wśród kupujących przeważają młodzi ludzie i emeryci.
– To prawdziwa ostoja patriotyzmu i polskości. Niestety, jedna z ostatnich w Warszawie – wyjaśnia starszy, szczupły pan o wyglądzie przedwojennego profesora.
– A jak wejdziemy do Unii, to „oni” już się postarają, żeby takie ostoje zlikwidować.
Antysemityzm to grzech
Ze strony internetowej „Antyku” można się dowiedzieć, że Maciej Dybowski, właściciel księgarni (rocznik 1962), to konserwatywny wydawca i polityk, zamieszkały w Komorowie, ojciec trojga dzieci. Od 1976 roku uczestnik ruchu oazowego „Światło i Życie” księdza Blachnickiego. Absolwent krakowskiej szkoły ojców pijarów, student KUL. Od 1977 roku czynnie związany z opozycją, między innymi z ROPCiO, „Głosem”, KPN i NZS.
– Nie wiem, dlaczego jesteśmy ofiarami tej medialnej nagonki? – zastanawia się Marcin Dybowski. – W naszej księgarni jest przecież kilka tysięcy różnych tytułów. Wśród pozycji poświęconych tematyce żydowskiej mamy książki Władysława Bartoszewskiego i Marka Edelmana, relacje z getta. Gdy po raz pierwszy napisała o nas „Rzeczpospolita”, większości z wymienionych tam tytułów nie mieliśmy już w sprzedaży. Mimo to, do dnia dzisiejszego we wszystkich artykułach prasowych owe pozycje są wymieniane jako najlepiej się sprzedające. Antysemityzm jest grzechem, problem polega jednak na tym, że u mnie nie ma książek antysemickich. Pod listem intelektualistów (apelujących do prymasa o zamknięcie księgarni – przyp. aut.) podpisał się ksiądz Jan Twardowski, który przed laty uczył mnie religii. Znamy się bardzo dobrze. Ksiądz Twardowski jest dziś obłożnie chory, dlatego uważam, iż jego podpis pod tym listem to czyjaś manipulacja. Nikt z sygnatariuszy listu nie był w naszej księgarni. Wymieniane przez nich książki można kupić w wielu księgarniach kraju, ale nie u mnie. Wbrew temu, co pisał „Tygodnik Powszechny”, wielokrotnie mieliśmy niezapowiedziane wizyty księży z kurii warszawskiej, którzy nie potwierdzili stawianych nam zarzutów. W tej sprawie nie chodzi o antysemityzm, lecz o atakowanie tych, co mają inne poglądy, niż poprawne politycznie. W „Antyku” można kupić wiele pozycji krytycznych wobec Unii, przede wszystkim „Zatrute źródła Unii Europejskiej” – i to jest prawdziwa przyczyna całej nagonki.
– Czy jest książka „Poznaj Żyda” – pyta sprzedawczynię starszy, biednie ubrany mężczyzna. Gdy dowiaduje się, że nakład został wyczerpany jest rozczarowany.
– Czy to dobra książka? – zwracam się do niego po wyjściu z księgarni.
– Podobno bardzo interesująca – wyjaśnia mężczyzna. – Wie pan, dziś są takie czasy, że Polacy powinni więcej wiedzieć o czyhających na nas zagrożeniach. Niech pan tylko zobaczy, za ogrodzeniem jest STOEN, dziś niemiecka firma, a po drugiej stronie ulicy Deutsche Bank. Obok synagoga i Teatr Żydowski, a te wieżowce wokół... Przecież żaden nie należy do Polaków. Trzeba być czujnym, bo inaczej „rozdziobią nas kruki, wrony”.
Proszę zdjąć nakrycie głowy
Zgoła inne nastroje panują w gminie, po drugiej stronie placu.
– W lecie chciałem kupić w „Antyku” plakat – wspomina pan Remigiusz. – Wybiegłem z synagogi tak jak stałem, nawet nie pamiętałem, że mam kipę na głowie. Wszedłem do księgarni, a tam usłyszałem złowrogi pomruk i poproszono mnie o zdjęcie „nakrycia głowy”. Ciekawe, czy gdybym był w słomkowym kapeluszu, też musiałbym go zdjąć?
– W księgarni Antyk byłam osobiście. Widziałam te książki na własne oczy – mówi Helena Datner, dyrektor Centrum Edukacji Kultury Żydowskiej. – Fakt, że antysemickie publikacje sprzedawane są w kościele, napawa mnie szczególnym smutkiem. Chociaż jeszcze większą szkodliwość widzę w wystawianiu takich tytułów na warszawskich Targach Książki Historycznej. Spotykam się z opinią, że podając nazwiska antysemickich autorów, robimy im reklamę. Na pewno tak, bo część ludzi, ze zwykłej ciekawości, pójdzie i kupi antysemicką książkę. Nie oznacza to jednak, że zła nie należy piętnować, że nie trzeba o nim mówić. Być może, gdyby autorzy tych książek byli permanentnie pozywani do sądu, to wpłynęłoby to na zmianę stanowiska polskich sądów i prokuratur, które uważają, że zachodzi tu niska społeczna szkodliwość czynu.
Zapomnieli o Dekalogu
Piotr Kadlčik, przewodniczący warszawskiej Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w 2002 roku złożył zawiadomienie o popełnieniu przez księgarnię przestępstwa:
– Publikowanie i kolportowanie tego typu wydawnictw jest naganne i nie powinno mieć miejsca. Nadal uważam, że jest to przestępstwo i jako takie powinno być ukarane. Chociaż szczególnie przykry jest fakt, że ma to miejsce w kościele, który podczas wojny wsławił się ratowaniem Żydów, to nie występuję przeciw temu miejscu. Występuję przeciw polskiemu prawu, które na to zezwala i polskiemu sądownictwu, które w ostatniej dekadzie wydało kilkanaście umarzających wyroków. Teraz rozważamy złożenie skargi do Trybunału w Strasburgu. A swoją drogą, pracujący w tej księgarni ludzie, jako wierzący chrześcijanie, powinni pamiętać o przestrzeganiu Dekalogu. Jeden z dziennikarzy zapytał mnie, czy zamiast odwoływać się do środków prawnych, nie powinniśmy stosować społecznych form nacisku, na przykład bojkotu. Odpowiedziałem, że idąc tym tropem, zamiast zamykać złodziei i morderców, wystarczy, jak nie będziemy kłaniać się im na ulicy. Złe rzeczy nie dzieją się dlatego, że robią je źli ludzie, tylko dlatego, że nie protestują przeciw temu ci porządni.
W małej kawiarence, w piwnicy budynku przy Twardej, panuje spory ruch. Tomek, student z Jerozolimy, pomaga wyjąć pachnące ciasto z gorącego prodiża.
– W Izraelu trzeba uważać na każdą pozostawioną paczkę, omijać stare zaparkowane samochody, uważać, kto wchodzi do autobusu. Tutejsze problemy nie są żadnymi problemami, ale tego nie doceniacie.
Przy barku siedzą dwie młode dziewczyny.
– Nasi „sąsiedzi” z drugiej strony placu to chorzy ludzie – mówi blondynka o nordyckiej urodzie. – Chorzy z nienawiści. Dziwię się, że kilku moich kolegów poszło do tej księgarni z ciekawości. Przecież z góry było wiadomo, kogo tam zastaną. Znam wielu chrześcijan w całej Europie: protestantów, prawosławnych, anglikanów, to normalni ludzie. Za to wielu polskich katolików... szkoda mówić.
W przypominającym garaż pomieszczeniu pod synagogą mieści się pierwszy koszerny sklep w Warszawie.
Można tu kupić nie tylko jedzenie (okazuje się, że „Marsy” i „Milky way” są jak najbardziej koszerne), lecz także menory (świeczniki) czy mezuzy (mocowane do framugi drzwi pudełeczka z wersetami z Tory).
Przed wystawą niespokojnie kręci się starsza kobieta.
– Zawsze jak wychodzę z kościoła, to mam ochotę wejść do tego sklepu. Chciałam zobaczyć, czy to taki sklep jak przed wojną. Ale jak wracam z sąsiadkami, to jakoś nie mam odwagi. Dziś jestem sama. Nawet weszłam do środka, ale tam jedna pani przez 5 minut liczyła, w którym opakowaniu jest najwięcej niebieskich, chanukowych świeczek. Nie wytrzymałam napięcia, wyszłam i nic nie kupiłam.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, w obawie przed terrorystami, wszystkie żydowskie instytucje na cały tydzień zawiesiły swoją działalność.
Przy stojącym przed Teatrem Żydowskim kontenerze na śmieci krząta się pan Stefan.
– Żydzi wszystko pozamykali, więc nic interesującego w śmieciach nie znajdę. Na „kościelną” stronę placu nawet nie zaglądam. Tam nigdy nie znalazłem niczego ciekawego.
Z kościoła wychodzi grupka starszych ludzi.
– Patrz, Stasiek. Przez tych Żydów to jeszcze nas jakiś Arab wysadzi w powietrze – denerwuje się siwy mężczyzna.
– I jacy cwani, wszystko pozamykali. Nie dość, że nie uznają Chrystusa, to jeszcze my mamy za nich pokutować – dodaje pan Stanisław.
KRZYSZTOF G. RÓŻYCKI