Powściągliwość i Praca, luty 2004
kliknij zdjęcie, aby powiększyć
W numerze
wydanym na ubiegłoroczne Zaduszki Gazeta Wyborcza namawiała nas,
abyśmy uczcili pamięć gangstera Baraniny i paru innych
zbrodniarzy. Tym razem (w numerze 53. magazynu GW) jej czołowy
publicysta Jarosław Kurski chce nas przekonać do kolejnego idiotyzmu, mianowicie
do tego, że: Polska, Litwa, Łotwa, Estonia oraz Rumunia i Bułgaria to jedynie
dzicz, głusz, śnieżne pustkowia, druty kolczaste i ruiny... To, że tak nas i
naszych sąsiadów postrzega dwóch szwajcarskich fotoreporterów, bynajmniej mnie
nie dziwi. Zdumienie i niesmak budzi jednak fakt, że dziennikarz GW
zamiast wyśmiać i stanowczo odrzucić ten absurdalny i fałszywy punkt widzenia, z
radością mu przyklaskuje.
Nie lubią Polski
W czym
rzecz? Oto dwóch fotografów ze Szwajcarii postanowiło uwiecznić na zdjęciach
wschodnie rubieże krajów, które 1 maja tego roku staną się członkami Unii
Europejskiej. Przyjechali do nas i naszych sąsiadów z ideą, że tutaj
kończy się Europa, świat i zachodnia cywilizacja. I sfotografowali to, co według
nich jest reprezentatywnym obrazem Polski, Litwy, Łotwy i Estonii. Największa
fotografia zreprodukowana w GW i otwierająca ten
fotoreportaż (a więc uznana przez redakcję Gazety za wiodącą)
przedstawia plątaninę drutu kolczastego. Pozostałe mają być nie mniej
reprezentatywnymi obrazami Europy wschodniej: ruiny mostu, nieczynne fabryki,
tory kolejowe donikąd, zabiedzony kundel na tle drewnianego chlewika oraz surowe
leśne krajobrazy zimową porą... Nie mam nic przeciwko tego rodzaju fotografiom z
Polski, gdyż taka właśnie Polska także istnieje. A nawet jeszcze
gorsza. Nie mam również nic przeciwko temu, że jacyś cudzoziemcy tylko taką
Polskę (i kraje sąsiednie) dostrzegają.
Zdumiewa mnie co innego: że Kurski uznał, iż dopiero ci dwaj Szwajcarzy pokazali
prawdziwy obraz wschodu Europy, gdyż sfotografowali to, czego nie zauważamy,
ponieważ od takiej szmatławej rzeczywistości chętnie odwracamy się plecami.
Pytając zaś, czy ogląd autorów tych zdjęć jest prawdziwy, odpowiada: Może
właśnie prawda jest taka jak na zdjęciach, surowa i niepokojąca – a tylko my nie
chcemy jej dostrzec, albowiem spoglądamy z ciekawością na miejsca, jakie
odsłania przed nami stara Europa. Marzymy o winach południowej Francji,
wakacjach w słońcu greckich wybrzeży, nartach na alpejskich stokach. A na
koniec konkluzja: Może potrzeba oka z zewnątrz, by pokazało, jacy naprawdę
jesteśmy.
Być
może J. Kurski nie wyjeżdżał nigdy na Zachód i dlatego uważa, że rozsypujący się
most, nieczynną fabrykę, zabiedzonego kundla, chlewik i leśną głusz może
zobaczyć tylko w Polsce i u naszych wschodnich sąsiadów. Gdyby jednak zadał
sobie trochę trudu, mógłby to samo zobaczyć w Niemczech, Francji, Hiszpanii czy
we Włoszech. Ba, identycznie, jak sfotografowana przez Szwajcarów granica Łotwy
z Rosją, wygląda w wielu miejscach granica amerykańsko-kanadyjska, zaś torów
kolejowych donikąd jest więcej w Stanach Zjednoczonych niż w Polsce i
republikach bałtyckich razem wziętych.
I to
właśnie jest w tej publikacji GW najbardziej głupie. Do kilkunastu
czy kilkudziesięciu zdjęć, zrobionych z tezą, która aż kłuje w oczy, dziennikarz
GW dorabia ideologię, że oto niby nasze kraje są takie, jakimi
widzą je ci dwaj Szwajcarzy.
Coraz
częściej zastanawiam się, czy Gazeta Wyborcza tak bardzo nie lubi
Polski, że bardzo sprytnie usiłuje nam ją zohydzic, czy też wiedza Jarosława
Kurskiego (oraz innych dziennikarzy GW) jest wyjątkowo uboga.
Na
koniec przeglądu prasy akcent optymistyczny i jak najbardziej pozytywny, chociaż
początek tej głośnej sprawy nie był przyjemny. Oto chyba jeszcze w październiku
ubiegłego roku w I programie telewizyjnych Wiadomości
poinformowano, że w księgarni, usytuowanej w podziemiach kościoła Wszystkich
Świętych w Warszawie, sprzedaje się książki antysemickie. Rzecz przedstawiono w
taki sposób, aby słuchacze nie mieli cienia wątpliwości, że jest to księgarnia
parafialna, zaś ksiądz proboszcz, jako antysemita, sprzeniewierza się w ten
sposób nauce Kościoła i Jana Pawła II. Kropkę nad i postawił nieco
później Tygodnik Powszechny, publikując, adresowany do Prymasa,
list kilku znanych intelektualistów, w którym napiętnowano proboszcza parafii
Wszystkich Świętych – księdza infułata Zdzisława Króla. I dopiero w styczniu
dowiedzieliśmy się z Tygodnika Katolickiego Niedziela (numer
2/2004, s.11), jaka jest prawda. Oddajmy najlepiej głos księdzu Królowi, który w
rozmowie z Janem Ośko stwierdza m.in.: Przeciwko Antykowi
(fundacja, która pod tą samą nazwą prowadzi księgarnię w podziemiach kościoła –
przyp. red.) toczyło się postępowanie prokuratorskie. Byłem za tym, aby
przestępstwo, gdy zostanie stwierdzone, zostało ukarane. Oświadczyłem to w
korespondencji, którą prowadziłem. Zakończono śledztwo, stwierdzając, że nie ma
przestępstwa. Więcej – zaznaczono, że księgarnia prowadzi działalność
patriotyczną. Mam taką opinię prokuratury. I nagle widzę, że jest list do
Księdza Prymasa. (...) Jest to list sfałszowany. (...) Ksiądz Twardowski nie
wiedział, że taki list podpisał. (...) Manipulacji dopuściło się wiele mediów,
także KAI (Katolicka Agencja Informacyjna – przyp. red.)...
Ale
cóż, sprawa, chociaż ostatecznie wyjaśniona, pozostawia niesmak i domaga się
dalszego ciągu. Jeżeli bowiem podpis księdza Twardowskiego uzyskany został w
niegodny sposób (albo też został sfałszowany – nie umiem tego rozsądzić), to
redaktor naczelny Tygodnika Powszechnego powinien w tej kwestii
zająć jednoznaczne stanowisko.
Andrzej W. Pawluczuk