powrót
Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

 

Prawda o szczycie w Kopenhadze

 

Miller, zbawca Polaków

Szczyt w Kopenhadze wcale nie był końcem negocjacji Polska-UE. Tam odegrano tylko psychodramę pod tytułem "Miller, zbawca Polaków". Prawdziwy koniec negocjacji w sprawie akcesji nastąpił już 29 listopada - w domu kanclerza Schrödera w Hanowerze. Kanclerz Niemiec dal wówczas premierowi Millerowi do wyboru: albo wzrosną nieco dopłaty bezpośrednie dla rolników, albo państwo uzyska rekompensaty budżetowe. Miller wybrał to drugie. I z tym przyjechał na szczyt Unii w Kopenhadze.

Na spotkaniu w Hanowerze był obecny także Guntrem Verheugen - komisarz do spraw rozszerzenia. Kilka dni później stwierdził, ze zgodnie z zapisami "Agendy 2000", czyli wieloletniego budżetu Unii, suma zaproponowana krajom kandydującym powinna być o dwa miliardy euro wyższa. Miller pojechał wiec do Kopenhagi, wiedząc, ze może wnioskować dodatkowo o polowe tej kwoty, czyli miliard sto milionów euro. I tak tez zrobił. Kilka razy odchodził od stolika, groził, kręcił, aż Schröder około 16.00 wyciągnął ten miliard dla Polski, twierdząc, ze "ma to zachęcić rząd polski do zakończenia negocjacji". Tyle ze nasi cos chyba źle zrozumieli w Hanowerze, bo Schröder tak naprawdę nie dal dodatkowego miliarda, a jedynie zgodził się na przesuniecie go z puli funduszy strukturalnych. Czyli żadnych dodatkowych pieniędzy nie było. Osławiony miliard miał zostać po prostu wpłacony bezpośrednio z budżetu Unii do polskiego budżetu. Tym samym Polska uniknęłaby całej procedury planowania inwestycji oraz współfinansowania jej w wymiarze 50 procent. Widocznie Niemcy zrozumieli, ze w żaden inny sposób Polska tych pieniędzy nawet nie powącha.

Zapanowała konsternacja, bo Miller chciał dostać miliard ponad poprzednia pule. Myślał pewnie, ze tak się umówił w Hanowerze. Pojawiły się depesze, ze polska delegacja odrzuca propozycje kanclerza. Nie tak się bowiem umawiali. Schröder musiał wyjaśnić nieporozumienie. Wstrzymywał wiec do końca premiera Danii Andrzeja Fogha Rasmussena przed zakończeniem negocjacji z pozostałymi delegacjami. Ten bowiem uparł się, żeby zakończyć wszystko o 18.00. Ostatecznie niemiecki kanclerz postawił sprawę na ostrzu noża i powiedział Millerowi w cztery oczy, ze przestaje się wtrącać w decyzje Rasmussena i Polska zostaje poza Unia. Po tej rozmowie Miller podkulił ogon pod siebie i ogłosił zakończenie negocjacji. Ustalono, ze do polskiego budżetu przesunięte zostanie bezpośrednio 12 proc. z zaoferowanych wcześniej Polsce 8,635 mld euro funduszy strukturalnych na lata 2004-2006. Teraz 1,036 mld euro z tych funduszy może w ciągu trzech lat trafić bezpośrednio do kasy Kołodki, z której z kolei bedzie wypływało dwa i pól miliarda rocznie unijnej składki członkowskiej.

Na rozszerzenie przeznaczono dokładnie sumę 40,8 mld euro. Połączony PKB Unii Europejskiej rozszerzonej o 10 krajów sięgnie ponad 9 bln euro rocznie, a koszty zintegrowania nowych członków z uwzględnieniem ich składki członkowskiej wyniosą około 9 mld euro rocznie, co odpowiada niespełna 0,1 proc. PKB Piętnastki. Mówienie wiec o tym, ze z unijnych funduszy osiągnie się w Polsce jakiś przełom cywilizacyjny, ze powstaną nowe drogi czy oczyszczalnie, jest po prostu śmieszne. Jeśli ktoś będzie twierdził, ze to tylko na początku członkostwa jest tak źle, niech uświadomi sobie, ze cały budżet wspólnot (EWG i Euroatomu) wynosi około 1 procenta PKB. Polowa z tych pieniędzy idzie na rolnictwo, czyli wspieranie kuriozalnej polityki rolnej, której efektem jest BSE i góry zboża produkowanego pod dopłaty. Na inwestycje, takie jak autostrady, kolej itp. Unia wykłada wiec około 1/3 procenta PKB i dzielić to będzie na 25 państw. Suma zobowiązań wobec 10 nowych członków Unii wzrosła w wyniku kopenhaskich negocjacji o nieco ponad 400 mln euro w stosunku do tego, ile zaproponowano po niekorzystnym, jak sami mówili nasi politycy, szczycie Unii w Brukseli. Unia przeznaczyła bowiem rzeczywiście dodatkowe 108 mln euro dla Polski na zabezpieczenie granic. Ponieważ zaś nasza wschodnia granice będą pewnie za jakiś czas patrolować unijni strażnicy, można uznać to za inwestycje w siebie. Unia rozdzieliła miedzy pozostałych dziewięciu kandydatów 300 mln euro na lata 2004-2006. Zasila one budżety narodowe nowych państw członkowskich.

Niecałe 41 miliardów na rozszerzenie to suma niższa od wstępnych założeń ustalonych przez "Piętnastkę" w 1999 r. na szczycie w Berlinie (42,5 mld euro) w ramach "Agendy 2000".

A mimo to pojawiły się depesze ogłaszające sukces polskiej delegacji. Miller powiedział nawet, ze zostały uwzględnione wszystkie polskie postulaty, łącznie z podwyższeniem naszym rolnikom dopłat bezpośrednich. Miller wyraził się, ze będą one "w sumie" wynosić 55 procent należnych zgodnie z unijnym prawem w 2004 roku, 60 - w 2005 r. i 65 - w 2006 r. Tyle ze Unia zapłaci odpowiednio 25, 30 i 35 procent. Reszta, tak jak to proponował Rasmussen, zostanie zapłacona z przesunięcia 20 procent pieniędzy przyznanych nam przez Unie i już rozpisanych w polskim ministerstwie rolnictwa, tworzących fundusz na rozwój obszarów wiejskich - II filar Wspólnej Polityki Rolnej (opłaconych poprzez polska składkę do wspólnotowego budżetu) oraz z naszego budżetu.

Czyli wszystko ponad to, co zaproponowała Komisja Europejska 30 stycznia, musimy zapłacić sobie sami. Unia odrzuciła nawet taki postulat, aby pozwolić nam przesunąć sobie 25 procent środków z II filaru. Do tego nie możemy dać naszym chłopom więcej niż owe 55, 60 i 65 procent dopłat, jakie otrzymują unijni chłopi. Wicepremier Grzegorz Kołodko od razu zastrzegł jednak, ze dojście nawet do tych niskich pułapów jest niemożliwe dla polskiego budżetu.

Unia w ramy kwot zarezerwowanych na rozszerzenie wliczyła za to prawie 1,6 mld euro, co ma pokryć koszty administracyjne związane z członkostwem nowych państw. Wstawia się je po stronie pieniędzy dla kandydatów, tymczasem większość tych pieniędzy zostanie wydana na dodatkowe koszty funkcjonowania instytucji unijnych w Brukseli, Luksemburgu i Strasburgu.

W Kopenhadze nie udało się wywalczyć wyższej kwoty (limitu) produkcji mleka. Unia zgodziła się jedynie na przesuniecie w jej ramach - kosztem podkwoty sprzedaży bezpośredniej zwiększono podkwote sprzedaży hurtowej z 7 do 8,5 mln ton. Łączna kwota pozostała na poziomie 8,96 mln ton w pierwszych dwóch latach i może wzrosnąć o tzw. rezerwę restrukturyzacyjna w 2006 roku do 9,38 mln ton. Polska wyprosiła tez przesuniecie 6 tysięcy ton z kwoty cukrowej do kwoty izoglukozy. Nie udało się tez zwiększyć powyżej 3,0 ton z hektara plonu referencyjnego służącego do kalkulacji należnych Polsce dopłat bezpośrednich. A takie na przykład Niemcy maja ponad siedem ton z hektara!

W sumie wiec znów klęskę ogłoszono jako sukces. Nic wiec dziwnego, ze minister Hübner chwaliła się, iż... dzięki wprawie negocjatorów w Kopenhadze wygrały polskie pielęgniarki. Uznano bowiem równorzędność dyplomów polskich pielęgniarek, które będą mogły pracować w Unii jako pomoc medyczna i opiekować się unijnymi starcami.

Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone
strona główna


Powiadomienia o nowościach na stronie fundacji


nowości wydawnicze