powrót

 
••••••
  • Rozmowa z prof. Johnem Laughlandem
  • Rekomendacje
     
    ••••••
    I. Obumierające Państwo
    II. Faszyści i Federaliści
    III. Utrzymanie Centrum
    IV. Ideologia europejska
    V. Zagadnienia pieniądza
    VI. Nowy Światowy Ład
    VII. Kontynent w Niemocy
  • Przypisy
  • Bibliografia
     
    ••••••
  • Zamówienie
     
    ••••••

  • I. Obumierające Państwo

    "Dzielny naród zawsze przedkłada szlachetną biedę
    wolności nad zdeprawowaną, służalczą zasobność"

    EDMUND BURKE, "Reflections on the revolution in France"

    Gdy 24 marca 1999 r. pierwsze bomby NATO padły na Jugosławię, narodził się nowy porządek świata. W dekadę po obaleniu muru berlińskiego Zachód robił właśnie to, co zarzucał kiedyś Związkowi Sowieckiemu, oskarżając go o zamiary zaatakowania suwerennego państwa i wywrócenie międzynarodowego systemu. Główni zwolennicy ataków NATO jasno stawiali sprawę: celem ataków jest usunięcie państwowej suwerenności jako przewodniej zasady systemu międzynarodowego i zastąpienie jej uniwersalną doktryną praw człowieka.

    Odtąd Unia Europejska weszła na tę samą ścieżkę, skierowaną przeciwko państwowej suwerenności. Gdy Partia Wolności Jorga Haidera dostała się do koalicji rządowej w Wiedniu, czternaście pozostałych państw UE ogłosiło wstrzymanie dwustronnych stosunków z Austrią do czasu, gdy partia ta zostanie usunięta z Ballhausplatz. Niemiecki minister spraw zagranicznych, Joschka Fischer, wyjaśnił jednoznacznie swoje stanowisko: "My i nasi partnerzy nie zaakceptujemy sytuacji, w której partia nastawiona przeciw Europie będzie mogła blokować jej dalszą integrację".

    Jego uwagi były skierowane przeciwko Haiderowi, ale równie dobrze mogły odnosić się do przywódcy brytyjskiej Partii Konserwatywnej, Williama Hague'a. Obaj oni twierdzili, że zwolennicy integracji europejskiej oraz globalizacji, której ta integracja jest częścią, dla osiągnięcia swych celów bez skrupułów obalają wyniki demokratycznych wyborów i atakują zasady narodowego samostanowienia. Uwagi pana Fischera i jego polityka potwierdzają, że zachodni przywódcy są zakładnikami Breżniewowskiej doktryny "ograniczonej suwerenności" i są zdecydowani ustanowić rodzaj ponadnarodowości, którą Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego określała w 1952 r. jako "zupełnie nowe stosunki między państwami, nie spotykane wcześniej w historii". Ich świetlanym przykładem miały być stosunki między Związkiem Sowieckim a państwami Układu Warszawskiego. Dawne komunistyczne dogmaty internacjonalistyczne i udawany antyfaszyzm wyruszyły ze Wschodniego Berlina i Moskwy, aby uwić sobie gniazdka w kancelariach Europy i Stanów Zjednoczonych.

    Jak mur berliński uważany był za antyfaszystowska barierę ochronną, tak cały alfabet ukrytych pod skrótowymi nazwami międzynarodowych instytucji, które teraz rządzą Europą - z Unią Europejską w pierwszym rzędzie - postrzegany jest jako bastion przeciwko wybuchowi "nacjonalizmu", który mógłby przeszkodzić biurokratom w autorytarnym zarządzaniu planetą. Globalizm jest po prostu rozszerzeniem na poziom światowy zasad, które utrzymują przy życiu Unię Europejską, w myśl których narodowość i demokratyczne wybory są niebezpieczne i muszą zostać zamienione przez jeden rząd dla całej planety. Jean Monnet napisał w swoich wspomnieniach, "Wspólnota Europejska jako taka jest tylko stadium przyszłych form światowej organizacji" . Zachód jest obecnie bliski osiągnięcia tego, o czym marzyli Lenin i Trocki w 1917 r. Celem jest nie tyle ustanowienie samozwańczego superpaństwa w Europie czy też na poziomie światowym, ale całkowite zlikwidowanie państwa jako takiego.

    *

    Z tego powodu w ostatnich latach w polityce europejskiej wielokrotnie dały się słyszeć złowrogie odgłosy gwoździ wbijanych w trumnę demokracji. W czerwcu 1997 r. prezydent Francji zarządził wcześniejsze wybory, by odświeżyć mandat swego rządu i przygotować kraj do unii monetarnej. Mimo że Francuzi odmówili mu swego poparcia, zarówno cel, jak i związana z nim polityka pozostały niezmienione. W Wielkiej Brytanii tylko przypadkowa interwencja sił zewnętrznych - nieodżałowanego sir Jamesa Goldsmitha - sprawiła, że dwie główne partie zostały zmuszone do przeprowadzenia referendum w sprawie wspólnej waluty. Powszechnie wiadomo, że kiedy w referendum w 1992 r. Duńczycy odpowiedzieli "nie", kazano im głosować jeszcze raz w tej samej sprawie, aż uzyskano poprawną odpowiedź.

    W lipcu 1996 r. Belgia praktycznie zawiesiła prawo parlamentarne. Państwo goszczące wiele instytucji Unii Europejskiej przekazało swojemu rządowi specjalne upoważnienia do sprawowania przez półtora roku rządów za pomocą dekretów w odniesieniu do dwóch najważniejszych politycznie kwestii państwowych: budżetu i reformy systemu bezpieczeństwa socjalnego. Rząd sam sobie przyznał carte blanche, bez względu na to że konstytucja pozwala na przyznanie takich uprawnień tylko w stanie zagrożenia państwa.

    Chodziło o to by rząd uporał się z deficytem budżetowym i kraj zakwalifikował się do uczestnictwa w europejskiej unii monetarnej. Powszechnie uważa się, że Belgia ma szansę takiej kwalifikacji, pomimo iż jej dług państwowy dwukrotnie przewyższa limit dozwolony przez Traktat z Maastricht. Kraj, który stoi na granicy bankructwa, może za pomocą jakiejś dziwnej politycznej alchemii błyszczeć w oczach Europejczyków jako wzór finansowej roztropności. Nie wyjaśniono jednak nigdy, dlaczego ustawodawstwo państwowe uznano za zbyteczne. Premier uznał najwidoczniej, że państwo może się obejść bez parlamentu. "Ważne jest, że strony społeczne doszły do porozumienia", stwierdził.

    Belgia jest mikrokosmosem Europy. W grudniu poprzedniego roku nowo wybrany rząd francuski również otrzymał uprawnienia do rządzenia za pomocą dekretów w celu zreformowania systemu zabezpieczeń socjalnych i redukcji deficytu budżetowego. Francuska Piąta Republika ma notorycznie słaby parlament, który odgrywa nikłą rolę w państwowym życiu politycznym. W przeciwieństwie do rządu belgijskiego, rząd francuski nawet nie prosił o specjalne uprawnienia. Zamiast tego forsował je poza Zgromadzeniem Narodowym, stosując najbardziej autorytarny artykuł z francuskiej konstytucji. Cieszący się złą sławą Artykuł 49.3 pozwala na natychmiastowe przyjęcie ustawy bez debaty, jeżeli rząd oświadczy, że sprawa jest poufna i jeśli w ciągu dwudziestu czterech godzin nie zostanie ona oprotestowana.

    Nałożywszy kaganiec na narodowe prawodawstwo, obydwa rządy zaprosiły związki zawodowe do dyskusji na temat szerokiego zakresu rządowych planów, łącznie z najważniejszymi. Z jednej więc strony rządy odsunęły na bok parlamenty, z drugiej zaś zaprosiły ludzi nie mających mandatu do udziału w tworzeniu prawa, a tych, którzy nie reprezentują narodu, do decydowania wraz z rządem o polityce.

    Francja i Belgia postawiły się zatem same w podobnej konstytucyjnie sytuacji, w jakiej Wielka Brytania zaczęła się dusić w 1970 r., gdy w imię "porozumienia społecznego" przywódcy związków zawodowych i inni nie posiadający mandatu wyborczego ludzie zostali uznani za część machiny rządowej, uprawnionej do ustalania w ogólnym zarysie polityki gospodarczej. Reformatorzy w Wielkiej Brytanii - według słów jednego z nich - zrozumieli, że: "Było to trudnym do uwierzenia, rażącym naruszeniem Konstytucji" (niezależnie od faktu, że było hamulcem dla gospodarki). Dopiero wtedy byli oni w stanie stworzyć teoretyczne podstawy dla przywrócenia w kraju liberalnego politycznie, a więc i ekonomicznie porządku. Liberalna gospodarka wymaga liberalnego państwa. *

    Koncepcja, według której narodowe parlamenty są bezużyteczne w rozwiązaniu wielkich politycznych kwestii naszych czasów, jest częścią trendu światowego, zmierzającego w kierunku administracji ponadnarodowej. Według poglądów kolportowanych przez europejskich federalistów, proroków rządu światowego, jak również technokratycznych liberałów, naród jest zbyt małą i anachroniczną formą społecznego porządku, by móc sprostać wyzwaniom współczesnego świata i jego gospodarki. Niewielu z nich ma odwagę przyznać, że po prostu zlikwidują państwa narodowe. Ale wszystkie ich pozostałe teorie tylko potwierdzają tę wizję. Przekonują na różne sposoby, że przy dzisiejszym masowym transporcie, komunikacji, technologii i wzroście niezależnej międzynarodowej gospodarki "suwerenność" jest pozbawiona znaczenia; że państwa narodowe zostaną zastąpione przez "państwa regionalne"; że wielonarodowe przedsiębiorstwa są teraz silniejsze od państw i wkrótce przejmą wiele z ich funkcji albo że powoli zmierzamy w kierunku utworzenia struktur władzy dla całej planety.

    Tak jak marksiści, ludzie ci uważają, iż struktury państwa zależą od struktur gospodarki - jedna jest nadstrukturą drugiej. Wychodząc z raczej ekonomicznego niż politycznego pojmowania państwa i prawa sądzą, że to państwo musi przystosować się do zmian w ekonomii. Jest to deterministyczny sposób widzenia historii i ludzkiej natury. Zgodnie z nim rządzą się one raczej prawami ekonomii niż inteligencją i wolnym wyborem. W rzeczywistości sprawa ma się odwrotnie: właśnie państwo, a szczególnie jego prawo, tworzy rynek, gwarantując, iż wolne zawieranie umów jest respektowane i wymuszane przez konstrukcję prawa.

    Błąd ten pochodzi częściowo z dominacji ekonomicznego myślenia nad współczesnym rządem. W ostatnich latach politycy stają się coraz bardziej niewolnikami takiego podejścia do ekonomii i polityki, które poprzez obsesyjne koncentrowanie się na światowych analizach ilościowych grozi podważeniem podstaw liberalnego ładu. Nadmierne poleganie na danych makroekonomicznych traktowanych jako podstawowy punkt wyjścia do polityki wzmacnia złudzenie, że interesy ekonomiczne wszystkich są takie same, a jedynym problemem pozostaje racjonalne zorganizowanie społeczeństwa dla ich realizacji. Wzmacnia to również przeświadczenie, że państwo powinno być zarządzane tak, jak przedsiębiorstwo ekonomiczne.

    W rzeczywistości współczesna międzynarodowa ekonomia niewiele zmienia w tradycyjnym liberalnym pojmowaniu państwowości. Wyznaczało ono zawsze państwu rolę polityczną i prawodawczą, a nie głównie ekonomiczną. Liberalne państwo narodowe nie było nigdy autarkiczną jednostką ekonomiczną (jest jej przeciwieństwem). Posłuszeństwo państwu nigdy nie było uważane za sprzeczne z kontaktami zagranicznymi. Suwerenność nigdy nie oznacza izolacji. Więcej, współczesny handel już od wielu wieków jest wielostronny - a nie narodowy ani nawet regionalny. Międzynarodowa komunikacja elektroniczna jest również stara: pierwszy transatlantycki kabel telegraficzny został położony ponad 100 lat temu, a pierwszy transatlantycki parowiec przepłynął ocean w 1818 r.

    Ponadto rząd nie jest - albo nie powinien być - zwykłym makroekonomicznym księgowym. Polityka powinna być oparta na uznaniu, że państwo jest jednostką publiczną opartą na prawie, a nie przedsiębiorstwem zarządzanym za pomocą podejmowanych osobiście decyzji menedżerskich. Rządzenie jest działalnością publiczną, która wymaga przywództwa i dokonywania jasnych wyborów w celu pociągnięcia za sobą ludzi. Pogląd, że rządzenie dotyczy tylko materialnej produkcji oraz że kryterium wyboru polityków powinna stanowić ilość dóbr, których są w stanie dostarczyć, jest tylko iluzją zbudowaną na fałszywych wyobrażeniach na temat legitymacji do sprawowania władzy. W swych najgorszych formach takie podejście zbliża się do pewnego rodzaju feudalizmu, w którym posłuszeństwo kupowane jest za opiekę. Jako taki, pogląd ten jest niszczący dla poczucia obywatelstwa i wspolnoty. W większości krajów Europy kontynentalnej system państwa opiekuńczego postrzegany jest jako klej spajający państwo. Pogląd ten jest szczególnie silny we Francji, Niemczech, państwach Beneluksu, Skandynawii i Austrii. Choć z zewnątrz systemy te mogą wyglądać atrakcyjnie, skłaniają one obywateli do przekonania, że ich kraj - a więc ich współobywatele - są zobowiązani do zapewnienia im utrzymania oraz że ich lojalność względem państwa zależy od tego, co mogą uzyskać od niego materialnie. Podkopuje to głęboki sens obowiązku publicznego i odpowiedzialności, które właśnie powinny być wyznacznikiem obywatelskości, i zastępuje je zachłannym egoizmem. Polityczne napięcia przez to zaostrzają się, szczególnie gdy słój miodu się opróżnia. Czyni to również życie polityczne sklerotycznym: chociaż większość europejskich systemów służby zdrowia i zaopatrzenia emerytalnego bankrutuje, żaden rząd nie jest faktycznie przygotowany do podjęcia reform.

    W systemach takich, z definicji ręcznie sterowanych (dirigiste), dowolność poczynań władzy wykonawczej dominuje nad neutralnym stanowieniem praw przez parlametny. Jest to tzw. menedżerski lub administracyjny system rządzenia, w którym rząd widzi raczej swą rolę w wydawaniu społeczeństwu poleceń dla osiągnięcia określonego celu, niż traktuje swą władzę jak oparty na prawie system, w którym podstawowym celem rządu jest zapewnienie porządku prawnego (rządów prawa) przez dostosowywanie go do zmiennych okoliczności.

    W polityce zagranicznej zastąpienie rządu przez administrację sprzyja mnożeniu międzynarodowych ciał i stwarza iluzję, że świat może być sterowany z wysoka. Sprzyja to również poglądom, że międzynarodowe negocjacje są jako takie celem samym w sobie, że nie ma w nich trudnych wyborów pomiędzy sprzecznymi interesami. Wybór jednak oznacza, że istnieją różnice: politycznie niezależny naród musi wybierać taktykę współżycia z resztą świata oraz rządzenia swoimi obywatelami. Decyzje, jakie podejmuje we własnym interesie, będą bez wątpienia różne od podejmowanych przez inny naród.

    Uważa się, że problemem są same narody. W polityce wewnętrznej według tej apolitycznej wizji wolne wybory obywateli postrzegane są jako potencjalne zagrożenie niezgodą i konfliktami (nie uwzględnia się przy tym, że takie konflikty odpowiednio wyrażone są materią ludzkiego życia). Podobnie też wolne narody przedstawiane są jako zagrożenie stabilizacji i racjonalnego planowania ekonomicznego, co gorsza,- ze swoim rzekomo nieuniknionym nacjonalizmem - narody te niosą w sobie zarzewie wojny, tak jak chmura burzowa niesie burzę. Aby zapobiec wojnom, zgodnie z tym rozumowaniem, trzeba włączyć narody do ponadnarodowych związków, tak żeby w "postnarodowej" przyszłości zniknęły wszelkie różnice polityczne.

    Do postnarodowej przyszłości nigdzie nie dąży się z większym zapałem niż w Europie. Nie jest przypadkiem, że w procesie przygotowań do unii monetarnej wysyła się narodowe parlamenty na śmietnik historii. Technokratyczny program jest bowiem apolityczny i antynarodowy. Wychodzi daleko poza zakres norm konstytucyjnych i różni się jakościowo od koncepcji wolnego rynku - mimo iż używa języka wolnej wymiany pomiędzy narodami, aby ukryć plany ustanowienia centralnego nimi sterowania. Popierający tę ideę z najwyższą podejrzliwością traktują naturalne konflikty pomiędzy osobami, partiami, narodami oraz pomiędzy wyznawanymi wartościami i celami, a przecież to one - jako że człowiek jest zwierzęciem politycznym - są elementami definiującymi ludzką społeczność. Zgodnie z tą ideologią różnorodność pociąga za sobą zamęt, ład zaś wymaga ujednolicenia.

    "Państwa narodowe (...) nie mogą rozwiązać wielkich problemów dwudziestego pierwszego wieku", powiada kanclerz Kohl2. Zgodnie z tym poglądem chrześcijańskiej demokracji na historię państwa narodowe są przestarzałą formą politycznej organizacji. Jednakże ideolodzy postnarodowej Europy nigdy nie przyznają, że narody są przez nią zagrożone. Głoszą, że narody w celu przetrwania wcale nie muszą być zorganizowane w państwa: "Naród i państwo narodowe to nie to samo".3 Ale rekompensowanie utraty tożsamości politycznej i niezależności ową tożsamością narodowo-kulturową - cokolwiek by to nie oznaczało - jest podobne do zastępowania utraty prawdziwego płomienia tandetnym żarem z elektrycznego kominka.

    Niepodległe państwo narodowe jest politycznym wyrazem ludzi gotowych wziąć swoje sprawy we własne ręce i odrzucających apatię imperium. Niepodległe państwo narodowe to takie państwo, w którym decyzje są podejmowane politycznie, w publicznej debacie, przy istnieniu opozycji. Będąc polityczną formą ludzkiej organizacji - takiej, w której konflikt jest uznawany i nawet instytucjonalizowany jako zdrowy element życia politycznego - jest ono formą, która generuje prawo, a nie dyrektywy. Uważać, że konstytucyjna niezależność i suwerenność są pojęciami niezależnymi od siebie, to tak jakby twierdzić, że swobody polityczne i rządy prawa mogą istnieć bez państwa.

    Rząd Vichy sądził, że francuska tożsamość i narodowość mogą być ochronione nawet bez narodowej suwerenności: zniszczyło to jednak polityczne podstawy francuskiego narodu, a przez to i francuskiego obywatelstwa. W czasie gdy de Gaulle przewodził Ruchowi Oporu, marszałek Pétain prosił francuskie dzieci, aby przesyłały mu rysunki swoich miejscowości - niezależnie od redukowania wzniosłego, demokratycznego i inspirującego rozumienia politycznej narodowości do poziomu nic nie znaczącego i głupawego folkloru - nie pozostawiono Francji Vichy innego pojęcia obywatelstwa, na którym mogłaby się oprzeć, niż rasowe. Rezultatem były wywózki do Auschwitz.

    Wiara w to, że granice - granice obszaru podlegającego kompetencji organu sądowego, które muszą być jasno wytyczone, aby w ogóle istniały - mogą zostać usunięte lub pozbawione znaczenia, jest niczym innym jak utrzymywaniem, że można zrezygnować z przejrzystości i rygorów prawa na rzecz niezrozumiałych biurokratycznych przepisów i zakulisowej władzy.

    Projekt europejskiej unii monetarnej jest przykładem wyboru tego ostatniego. Proponuje ona poddać parlamentarne rządy każdego z europejskich krajów członkowskich kontroli gospodarczej jednego niezależnego banku centralnego. Istnieje ponadto propozycja, aby ogólne ramy polityki ekonomicznej (szczególnie budżet) podlegały decyzjom Europejskiej Rady Ministrów (European Council of Minsters) albo jakiemuś niższemu ciału, chociaż nie odpowiada ono przed żadnym parlamentem ani elektoratem. W takiej Europie cała zasadnicza władza legislacyjna będzie podzielona pomiędzy trzy, na równi nierozliczalne i niewybieralne instytucje: Bank Centralny, Radę Ministrów i Komisję Europejską.

    Europejscy federaliści podtrzymują utopijną ideę, że wszystkie europejskie państwa mają takie same cele w sensie "wspólnoty przeznaczenia", ale faktycznie ta uszczęśliwiająca wizja jest niczym innym, jak ich unitariańskim pomysłem podniesienia porządku wewnętrznego do poziomu międzynarodowego. Jeżeli bowiem interesy wszystkich obywateli danego państwa są uważane za jednakowe, to dlaczego interesy różnych narodów nie miałyby być identyczne?

    To administracyjne podejście do rządzenia, ze swym usypiającym wskazywaniem nieuchronności i determinizmu, eliminuje pojęcie politycznych wyborów i przywództwa. Sprawia to, że rządzenie staje się anonimowe i rozmywa odpowiedzialność, która jest podstawą demokracji. Nie zostawia miejsca na zasadę, która jest sercem doktryny "rządów prawa": obywatele oddziałują na siebie wzajemnie w granicach prawa na podstawie własnego rozeznania sytuacji, w której się znajdują. Ignorując lub bagatelizując tę podstawową strukturę wolnego społeczeństwa - nie zważając, że nieprzewidywalność indywidualnych ekonomicznych zachowań jest siłą - ta planistyczna wizja grozi również zniszczeniem źródeł dobrobytu.

    Otóż poglądy mówiące, iż rządy parlamentarne są anarchiczne, że wolny rynek wprowadza dezorganizację, a nieskrępowane relacje między narodami prowadzą do wojny - mają stare korzenie. Nadszedł czas, aby spojrzeć na rodowód tych idei i zapytać, jakie są polityczne, konstytucyjne i ekonomiczne konsekwencje podążania za nimi.

    Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone

    strona główna