powrót

 
••••••
  • Rozmowa z prof. Johnem Laughlandem
  • Rekomendacje
     
    ••••••
    I. Obumierające Państwo
    II. Faszyści i Federaliści
    III. Utrzymanie Centrum
    IV. Ideologia europejska
    V. Zagadnienia pieniądza
    VI. Nowy Światowy Ład
    VII. Kontynent w Niemocy
  • Przypisy
  • Bibliografia
     
    ••••••
  • Zamówienie
     
    ••••••

  • IV. Ideologia europejska

    My, z naszej strony, nauczyliśmy się mówić jedynie prymitywnym językiem prawa, a nie mylącym żargo-nem ich babilońskich kaznodziei
    EDMUND BURKE, "REFLECTIONS ON THE REVOLUTION IN FRANCE"

    Z poprzedniego rozdziału, analizującego europejską propa-gandę czasu wojny i historię miejsca Niemiec w Europie, wyłaniają się dwa główne tematy. Pierwszym jest wrogość w stosunku do koncepcji suwerenności i państwa narodowego. Drugi można by nazwać "ekonomizmem", czyli poglądem, że polityka składa się przede wszystkim z administrowania gospodarką i społeczeństwem.

    Te dwa tematy są głęboko powiązane. Jak przedstawiono po-wyżej, jednym z podstawowych argumentów współczesnej ideologii europejskiej jest to, że suwerenność i państwa narodowe są anachroni-zmem. Równie powszechne jest przekonanie, że państwa współczesnej Europy współpracują, podczas gdy państwa europejskie w poprzednich stuleciach zdecydowały się żyć w autarkii i pewnej izolacji względem siebie, gdyż uważały się za suwerenne.

    Argumentuje się, że ponieważ "władza absolutna" poszczegól-nych państw jest anachronicznym nonsensem, przyszłość należy do wielkich geoekonomicznych zespołów. Niemiecki bank centralny twierdzi, że "wielość małych państw (Kleinstaaterei) nie pasuje do dzi-siejszej światowej gospodarki".1 Uważa się, że poszczególne państwa nie są w stanie dalej funkcjonować "w izolacji" i dlatego muszą zrze-szać się, by się wzmocnić i stać się bardziej "suwerennymi". Technolo-gia, transport powietrzny, rynki finansowe, globalizacja handlu, rozwój komunikacji masowej są na ogół przytaczane jako powody, dla których państwa nie mogą dłużej żyć w autarkii, która zgodnie z ideologią euro-pejską jest tym, czym suwerenność.

    Niektórzy nawet przekonują, że państwo jako takie jest koncepcją anachroniczną, nieaktualną w ekonomicznie współzależ-nym świecie, gdzie władza rynków okazuje się większa niż po-szczególnych państw. Dołączają do nich tacy, jak Kenichi Ohmae, który zafascynowany władzą wielonarodowych korporacji pisze o "państwie-regionie" zastępującym państwo narodowe, gdyż gospo-darki "regionów" stają się bardziej zintegrowane.2 Inni twierdzą, że wie-lonarodowe korporacje są teraz bogatsze i silniejsze niż państwa i dlatego to one zastąpią państwa, jako podstawowe jednostki społeczne. Dlatego istnieje dziwne polityczne przymierze między antynarodowymi zwolennikami wolnego rynku (ludźmi, których można by nazwać libe-ralnymi technokratami) i zwolennikami gospodarki planowej: jedni i drudzy uważają narodową suwerenność za nie dającą się uzasadnić i niedorzeczną. Podzielają ten pogląd niektóre grupy dużego biznesu.

    Takie są przekonania zarówno globalistów, jak i europej-skich federalistów. Obydwa obozy są w rzeczywistości sprzymie-rzone przeciwko państwu narodowemu. Jednak niewielu europejskich federalistów utrzymuje, iż chcieliby całkowicie uwol-nić się od państw narodowych. Niemniej wszystkie ich teorie dają dowód nieznajomości politycznej raison d'étre (racji bytu) państw narodowych. Twierdzą zawsze, iż ponadnarodowy rząd da się po-godzić z narodową tożsamością, albo nawet, że zapewnia on dalsze istnienie narodom, ponieważ nie są one w stanie w pojedynkę roz-wiązywać swoich "problemów egzystencjalnych".3 Jednocześnie często odrzucają samą koncepcję suwerenności, jako niezrozumiałą - na przykład Wolfgang Schäuble odrzucił "akademicką debatę o tym, czy Europa jest federacją, czy przymierzem państw"4 - i roz-winął ekonomiczną albo apolityczną koncepcję narodowości, która daje narodom wszystko poza polityczną niezależnością.

    Dla takich ludzi modelem jest federalny system niemiecki. W ich języku Niemcy są państwem "postnarodowym". To znaczy, że są nowoczesne i godne pochwały, ponieważ usunęły problem suwerenności (który oni uważają za nierozwiązywalny, a nawet niezrozumiały), zapewniając rozproszenie władzy na wiele różnych poziomów. (Dziwne, iż europejscy federaliści nigdy nie odnoszą się do modelu amerykańskiego, gdzie podział władzy jest znacznie silniejszy. Osobliwe jest również, że sami Niemcy są znacznie bardziej powściągliwi w kwestii pozbywania się swej własnej suwerenności, gdy chodzi o sprawy, na których im naprawdę zależy, jak usunięcie sowieckich oddziałów z ich terytorium albo zamiana marki niemieckiej na euro.) Mówi się, że ten sprytny niemiecki sposób zapewniania ciągłej harmonii i konsensusu rozwiązał oba niemieckie problemy: wewnętrzny i międzynarodowy. Pokojowa podobno natura Niemiec ma się faktycznie opierać na rozproszeniu scentralizowanej władzy w kraju, a na arenie międzynarodowej na zinstytucjonalizowanej politycznej współzależności z innymi państwami. W ten sposób, mówi się, Niemcy są modelem dla Europy i świata.

    W gruncie rzeczy chodzi o całkowite zlikwidowanie życia politycznego. Dlatego konstrukcja europejska jest tak fundamentalnie nie-demokratyczna. Ponieważ "wojna", którą proeuropejczycy chcą podobno wykorzenić, to nie tylko walka militarna. Jak wyjaśnił Karl Lamers, rzecznik ds. polityki zagranicznej grupy parlamentarnej CDU/CSU, integracja europejska ma na celu przezwyciężenie wszel-kich form rywalizacji między narodami: "Jeżeli wielkie narody Europy nie rozwiną systemu, który instytucjonalnie wykluczałby wojnę, wtedy może być tak, że będą one toczyć różne rodzaje wojen, jakie toczyły w przeszłości".5 Jednakże oznacza to w końcu zupełne zaprzestanie ludzkiej działalności.

    Zarówno Lamers, jak i jego szef, kanclerz Kohl, wyrażają się tak, jak zwolennicy Clausewitza, przyrównując wolność naro-dową do wojny. Jeżeli wojna jest sposobem uprawiania polityki, to jedyną drogą wytępienia wojen - jeżeli przez wojnę rozumie się militarną walkę albo wyścig gospodarczy - jest wytępienie samej polityki. Oczywiście Clausewitz mylił się: wojna nie jest uprawia-niem polityki, ale raczej konsekwencją jej całkowitego zaniechania.

    Pogląd, że wojna jest nieunikniona, dopóki Europa jest zbudowana na bazie wolnych państw narodowych i dopóki te narody rywalizują ze sobą, jest starym niemieckim poglądem, jak to widzieliśmy w poprzednim rozdziale. W czasie I Wojny Światowej, niemiecki kanclerz Theobald von Bethmann-Hollweg użył następującego argumentu, aby usprawiedliwić odpowiedzialność swego kraju za jej rozpoczęcie: "Imperializm, nacjonalizm i ekonomiczny materializm, które w czasie ostatniej generacji określały zarysy polityki wszystkich narodów, wyznaczały cele, które mogły być realizowane tylko kosztem ogólnej pożogi".6 Tak jak wszystkie inne teorie historycznej nieuchronności, wykorzystywana jest ona do usprawiedliwiania rzeczywistych autorów politycznych decyzji.

    Pragnienie zniesienia polityki opiera się na przekonaniu, że wolne ludzkie działanie - zarówno w sprawach międzynarodowych, jak i w polityce wewnętrznej, jeżeli nie podlega strukturom narzuconym z góry - jest niestabilne i niebezpieczne. Zwolennicy takich pogladów nie mogą pojąć, że istnieje porządek, którego oni świadomie nie stworzyli: nie mogą wyobrazić sobie, że ludzie i państwa są w stanie same rozwi-nąć zasady, nawet niepisane, które sprzyjają pokojowemu wolnemu handlowi. Polityka, prawdziwa kwintesencja takiej wolnej ludzkiej ak-tywności, jest postrzegana jako zagrożenie - a jedynym antidotum na ten prawdziwy gwar ludzkiego życia jest karmienie ludzi usypiającą pewnością anonimowego ekonomicznego planowania.

    Dlatego ta wrogość wobec suwerenności i państwa jest de-struktywna dla demokracji i zasad prawa. Nie oznacza to, że zwo-lennik europejskiej ideologii nie może być liberałem w szerszym sensie. W rzeczywistości znaczy to, że spór między zwolennikiem ideologii europejskej a jej oponentem nie jest sporem o różne opcje polityki zagranicznej albo o priorytety ekonomiczne, ale raczej oznacza głęboką niezgodność w pojmowaniu roli państwa i prawa. Jak w wielu takich dyskusjach, spór toczy się często między ludźmi, którzy troszczą się o jakąś sprawę i tymi, którzy są całkiem nie-świadomi jej ważności. Jeżeli ktoś nie ma liberalnego dziedzictwa, łatwo prześlizguje się na antyliberalne pozycje, nie zdając sobie z tego sprawy, ponieważ wiele naszych politycznych wyborów i reakcji jest zdeterminowanych przez instynkt albo przyzwyczajenie, a nie jest świadomą refleksją. Jak powiedział Churchill: "Kształtujemy nasze in-stytucje, a nasze instytucje kształtują nas". Jeżeli dopuszcza się do tego, aby całe superpaństwo było zbudowane na antyliberalnych fundamen-tach, należy oczekiwać tylko dalszego obwarowywania i wzmacniania tego dziedzictwa.

    Demokracja przyćmiona ekonomizmem

    Liberalizm był i wciąż jest głównym źródłem słabości Wspólnoty
    FRANCUSKI PODRĘCZNIK NA TEMAT UNII EUROPEJSKIEJ

    Niepolityczna natura procesu integracji europejskiej wypływa z jej korzeni. Od samego początku zjednoczona Europa była wspólnotą gospodarczą. Węgiel i stal, energia atomowa, rolnictwo, wspólny rynek, jedna waluta - to są po dzień dzisiejszy elementy budujące Europę. Tymczasem prawdziwie polityczne elementy in-tegracji europejskiej pozostają słabe. To, co zwolennicy integracji nazywają "unią polityczną", jest niewiele więcej niż harmonizacją podatków i polityki fiskalnej i być może, centralizacją procesu po-dejmowania decyzji przez głowy państw albo ministrów spraw za-granicznych państw członkowskich w zakresie spraw zagranicznych i obrony. "Unia polityczna" nie powołuje w sposób jawny europejskie-go rządu albo europejskiego państwa - nawet jeżeli tym właśnie sta-nie się w przyszłości. Przeciwnie, prawdziwa polityczna natura tego, co się proponuje, jest na ogół ukryta pod płaszczykiem rozwijającej się współpracy albo integracji między państwami członkowskimi.

    Ta obłuda jest częściowo konsekwencją biurokratycznego i apolitycznego nurtu, który dotknął całą współczesną europejską po-litykę zarówno na narodowym, jak i międzynarodowym poziomie. Jest to również zgodne z intencjami ojców założycieli Unii Europej-skiej, szczególnie Jeana Monneta, którzy chcieli ominąć wszystkie możliwe polityczne przeszkody swych planów integracji przez two-rzenie instytucji o pozornie technicznej naturze.

    Z tego właśnie powodu żadna z instytucji Wspólnoty Europej-skiej nie jest demokratyczna. I nigdy nie miała być. Faktycznie instytu-cje te miały ułatwiać podejmowanie decyzji wykonawczych. Cel ten zwykle osiągano przekazując podejmowanie tych decyzji nieodpowie-dzialnym i niewybieralnym instytucjom. W rzeczywistości hybrydowa natura Unii Europejskiej w sensie konstytucyjnym (częściowo między-rządowa, częściowo federalna) powoduje, że we wszystkich jej instytu-cjach władza wykonawcza i techniczna ma przewagę nad legislacyjną.

    Najbardziej wyraźne jest to w najwyższym organie ustawo-dawczym, w Radzie Ministrów. Rada, która spotyka się i głosuje tajnie, jest złożona z ministrów państw członkowskich. Jest to prawie zupełne pomieszanie władzy ustawodawczej z wykonawczą: pozwalając na to, że funkcja rządów europejskich państw członkowskich przekształca się - jak za dotknięciem różdżki - z wykonawczej w ustawodawczą, do-puszcza się do tego, że rządy przeprowadzają ustawy bez trudów i nie-dogodności debaty parlamentarnej, a zatem bez aprobaty parlamentu. Niewątpliwie tłumaczy to wielką popularność Wspólnoty Europejskiej wśród rządów państw członkowskich.

    Rada nie jest odpowiedzialna przed żadnym parlamentem czy elektoratem. Jej członkowie, ministrowie państw członkowskich, są z zasady - ale nie koniecznie - wybierani. Ale jako ciało Rada nie jest ani wybierana, ani odpowiedzialna. Indywidualnie poszczególni ministrowie są teoretycznie odpowiedzialni przed swoimi parlamen-tami narodowymi i elektoratami; w praktyce nic to nie oznacza, bo gdy decyzje są podejmowane większością głosów, powiązanie mini-strów z narodowymi parlamentami zostaje bezpowrotnie przecięte. Minister może twierdzić, że został przegłosowany, jeżeli przyjęto prawo, któremu jego narodowy parlament był przeciwny. Z powodu ugruntowanej zasady, że prawo wspólnotowe jest ponad prawem na-rodowym, parlament narodowy jest w takim wypadku bezsilny.

    W rzadkich przypadkach parlamenty narodowe są zaangażo-wane w europejską legislację w fazie przygotowań. Jednak z wieloma parlamentami, jak na przykład z francuskim, nawet nie konsultuje się sporządzanych ustaw - a nawet w jednym przypadku (Danii) gdy par-lament faktycznie daje ministrom określony mandat negocjacyjny, osta-teczna moc parlamentu narodowego do powiedzenia "tak" lub "nie" jest bliska zeru. Rada Ministrów jest prawie tak idealnym przykładem sa-mowoli władzy, jaki tylko można sobie wyobrazić: przez nikogo nie kontrolowana, przed nikim też nie jest odpowiedzialna.

    Ponadto 80% decyzji podejmowanych przez Radę przygotowują w rzeczywistości jej urzędnicy w czasie negocjacji poprzedzających faktyczne spotkania między ministrami. To podkreśla wykonawczy lub apodyktyczny charakter większości europejskiej legislacji. Zawiły i w dużej mierze niejawny proces biurokratycznego dialogu między narodowymi i europejskimi biurokracjami jest właśnie tym zasadniczym źródłem europejskich decyzji, które wydobywają się z Rady jak dym podczas konklawe kardynałów wybierających nowego papieża.

    Aby obronić tego rodzaju procedury, służące osiąganiu tech-nicznych i dobrze zdefiniowanych celów, takich jak stworzenie jed-nego rynku, mówi się, że Rada pełni władzę ustawodawczą dzięki delegacjom od narodowych parlamentów. Posiadające demokratyczną legitymację parlamenty przekazują tworzenie prawa Radzie na zasa-dzie, że jest to lepszy sposób osiągnięcia uzgodnionych celów, niż gdyby działały one oddzielnie. Jednak takie metody są oczywiście nie do zaakceptowania, jako konstytucyjny model dla całej polityki. Byłyby one z pewnością zupełnie antydemokratyczne, gdyby doszło do tego, że władza Rady pojmowana byłaby "autochtonicznie", to znaczy - jako sprawowana nie dzięki delegacji od parlamentów, ale w swym własnym imieniu, albo gdyby określenie celów było elastyczne. Tak jest w przypadku Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa, której szero-kie i zmieniające się cele mają podlegać głosowaniu większościowemu.

    Mimo że Rada sprawuje najwyższą władzę ustawodawczą, najsilniejszą instytucją Unii Europejskiej jest de facto Komisja Eu-ropejska. Komisja składa się z urzędników państwowych, to znaczy wysokich urzędników nie wybieranych i nie odpowiadających przed nikim. Jej rolą jest wprowadzanie wytycznych polityki narzuconych w traktatach uzgodnionych przez rządy. Jako neutralny strażnik traktatów, cieszy się konstytucyjną niezależnością od rządów. Po-nieważ skład Rady jest zmienny - zasiadają w niej różni ministro-wie, zgodnie z aktualnie rozpatrywanym tematem: ministrowie rolnictwa w Radzie Rolnictwa, ministrowie finansów w Radzie Go-spodarczej i Finansowej itp. - siła wpływu Komisji na Radę jest bardzo duża. Nie tylko dlatego, że Komisja jest akredytowana na stałe, lecz również dlatego, że jako reprezentant wspólnego interesu ma duży wpływ moralny. Przewagę Komisji jeszcze powiększa po-wszechnie znany, biurokratyczny charakter UE.

    Ostatnie okno z widokiem na demokrację zamyka się z chwilą utworzenia unii walutowej zarządzanej przez niezależny bank centralny. Wszystkie poziomy władzy będą odtąd w rękach nie odpowiadających przed nikim i nie wybieranych ciał. Bank, Komisja i Rada będą dzielić władzę między sobą, ale żadne z nich nie będzie posiadało demokratycznego mandatu ani nie będzie rozliczane przed żadną instytucją czy elektoratem. Ci, którzy sugerują, że parlament europejski wypełni tę lukę, stając się jednego dnia parlamentem całego kontynentu, dają jedynie dowód żenującej niewiedzy, czym parlament powinien być.

    To oznacza, że europejska unia walutowa będzie się różnić od każdego innego rodzaju politycznego związku. Będzie unią państw, które formalnie mogą zachować suwerenność, ale całą pod-stawową władzę polityczną przekażą w ręce instytucji, nad którymi ich narody nie mają żadnej kontroli. Niezależny bank centralny bę-dzie prowadził politykę monetarną, która stanowi najważniejszy instrument samodzielnej władzy państwowej. Rada Ministrów (czy-li Rada Stabilności, mająca na celu zjednoczyć państwa członkow-skie unii monetarnej - ciało zaproponowane przez Niemców i już zaakceptowane przez Komisję) będzie próbowała harmonizować politykę fiskalną i budżetową w imię najbardziej niepolitycznego celu, jakim jest stabilność monetarna. Nie będzie "narodu europej-skiego", w imieniu którego te władze są sprawowane. Rządy narodowe będą odpowiedzialne w sensie formalnym, ale zmuszone do prowadze-nia jakiejś polityki będą dla usprawiedliwienia zasłaniać się Europą.

    Przede wszystkim jest to ekonomiczne, czyli apolityczne za-łożenie, leżące u podstaw europejskiej konstrukcji, zagrażające de-mokracji i zasadom prawa. W Europie (i nie tylko w Europie) przyjmuje się powszechnie, że polityka jest po prostu administro-waniem gospodarką i że wystarczy robić to dobrze, nawet pod nie-obecność demokracji. Ideologia europejska w rzeczywistości nie wzięła się znikąd. Przeciwnie, jest ona naturalną kontynuacją wielu trendów, które są obecne i mają się dobrze w państwach członkowskich UE, gdzie korporacjonizm i sterowanie są normą.

    Zwolennikom takich poglądów państwowość i aktywność polityczna wydają się nielogiczne i kłopotliwe. Lepiej byłoby zorganizować świat racjonalnie, pokonać podziały i kłótnie i wprowadzić systemy polityczno-ekonomiczne, które sprzyjają harmonii, a nie konfliktowi. Wielu Europejczyków wierzy, że taka pankontynentalna administracja gospodarcza (którą Jaques Delors i jego zwolennicy ciepło nazywają "gospodarczym rządem Europy") może być prowadzona bez myślenia o koncepcjach państwowości i suwerenności, albo nawet w celowej do nich opozycji.

    Ignorując te pojęcia ryzykuje się podejmowanie politycznych w rzeczywistości zadań w apolitycznym stylu. Na przykład Unia Waluto-wa jest czymś zupełnie różnym od unii walutowej między NRD i Za-chodnimi Niemcami (gdzie NRD przyjęło walutę RFN), z której projekt europejski zaczerpnął pewne inspiracje. Niemiecka unia walutowa była przedsięwzięciem politycznym, uczciwie i publicznie realizowanym, z jasnym politycznym celem: całkowitym politycznym wchłonięciem w 6 miesięcy Wschodnich Niemiec przez Republikę Federalną. Spowodo-wało to formalne i rzeczywiste zniknięcie Niemieckiej Republiki De-mokratycznej jako suwerennego państwa i rozciągniecie suwerenności Republiki Federalnej na terytorium, które zajęła.

    Dla europejskiej unii walutowej nie sformułowano w tak jawny sposób żadnego politycznego planu. Przeciwnie, intencją jest ukrycie rzeczywistego procesu politycznej unifikacji za zasłoną dymną technicznych szczegółów. Nie zostało jawnie ogłoszone dą-żenie do stworzenia suwerennego państwa europejskiego, nawet jeśli prawdopodobnie taki właśnie będzie efekt unii walutowej. Eu-ropa ma wielu polityków, jak się wydaje, rzadko działających z ja-sno określonymi celami politycznymi, a ich wywody przypominają raczej dyskurs księgowych niż mężów stanu. Zmniejszanie suwe-renności ogranicza państwowość, a ograniczanie państwowości jest atakiem na same podstawy demokracji i rządy prawa.

    1. Suwerenność, osobowość prawna i prawowitość władzy

    Idea niezbywalnej suwerenności państwa narodowego wciąż ma znaczenie, choćby nawet ta suwrenność już dawno temu stała się pustym słowem.
    "ROZWAŻANIA O POLITYCE EUROPEJSKIEJ",
    GRUPA PARLAMENTARNA CDU/CSU, WRZESIEŃ 1994

    Zabawne jest, że europejscy ideolodzy mają pewne trudności z ustaleniem, kiedy powstało pojęcie narodowej suwerenności, choć według nich jest to pojęcie przestarzałe. Niemcy zwykle mówią o XIX wieku, czym przypuszczalnie pragną przywołać stulecie, w którym ich naród zjednoczył się i które zakończyło się rywalizacją i rozlewem krwi w czasie I Wojny Światowej. Inni mówią o późnym wieku XVIII, mając przypuszczalnie na myśli rewolucję francuską, która między innymi proklamowała suwerenność narodów.

    Obie daty są błędne: pojęcia suwerenności i narodowości są odwieczne. Już w Księdze Rodzaju8 są wzmianki o "narodach". Za-równo Chrystus, jak i św. Paweł w Nowym Testamencie9 traktują władzę państwa jako prawowitą, podobnie Ojcowie Kościoła czy św. Augustyn.10 Problem władzy absolutnej księcia (szczególnie paradoksalne jest, że książę będąc źródłem prawa był związany prawem Boskim) ożywiał stulecia średniowiecznej myśli politycz-nej.11 W rzeczywistości współczesne sformułowanie pojęcia suwe-renności państwa nie pochodzi ani z XIX, ani z XVIII wieku. Zwykle uważa się, że pojęcie to zostało zdefiniowane w Six Livres de la Répu-blique (1576) Jeana Bodina a także w pracach Thomasa Hobbesa: The Elements of Law (1640), De Cive (1642) i Leviathan (1651).

    Powyższe daty nowożytnego sformułowania tej teorii nie są przypadkowe. Mimo że problemy władzy i suwerenności są tak sta-re, jak cywilizacja ludzka, przekonanie że najwyższa władza cywil-na spoczywa w instytucjach państwa narodowego jest współczesną, świecką doktryną. Została sformułowana, aby wypełnić lukę po-wstałą po całkowitym upadku idei głoszącej, że źródłem władzy politycznej jest Bóg lub Kościół. Już samo to pokazuje, że istnieje głęboki związek pomiędzy pojęciami suwerenności i demokracji.

    Władza sądownicza i polityczna (które czasto nazywa się po prostu "władzą") są sprawowane w państwie zgodnie z określonymi zasadami.12 Nawet w dyktaturze, gdzie władza jest sprawowana bez odniesienia do zasad sprawiedliwości, istnieją reguły umożliwiające ludziom odróżnianie urzędników państwowych od innych obywate-li. Bandyta, który pracuje dla tajnej policji, może być politycznie (jeżeli nie moralnie) odróżniony od bandyty, który nie pracuje dla tajnej policji.

    W większości państw struktura zasad, które rządzą sprawo-waniem władzy sądowniczej i politycznej, jest bardzo złożona. Dla każdego działania rządowego albo decyzji prawnej istnieje sieć prawnych i konstytucyjnych zależności i zasad, które określą, czy dany urzędnik państwowy albo sędzia lub sąd ma prawo podjąć właśnie taką decyzję lub wydać takie zarządzenie. Uzasadnienia tych decyzji tworzą hierarchę prawnych wywodów. Możemy na przykład zapytać: "Dlaczego prawa Wspólnoty Europejskiej mają w brytyjskich sądach pierwszeństwo przed prawami narodowymi?", a odpowiedzią będzie: "Ponieważ akt akcesyjny Wspólnoty Europej-skiej (the European Communities Act z 1972 r) pociąga za sobą ak-ceptację porządku prawnego Wspólnoty Europejskiej, w którym prawo wspólnotowe ma pierwszeństwo nad prawem narodowym".

    Ale w którymś miejscu rozumowanie prawne zatrzymuje się, ustępując faktowi metaprawnemu. Różne prawne uzasadnienia, jakkol-wiek by były złożone, ostatecznie opierają się na prostej, politycznej a nie prawnej zasadzie: otóż posłuszeństwo sądów wobec parlamentu jest po prostu podstawowym faktem politycznym, na którym zasadza się cały system legislacji.13 Taka jest rzeczywistość władzy politycznej. Zbiór zasad, które są podstawą zarówno konstrukcji rozumowania prawnego, jak i najwyższej władzy politycznej, jest nazywany "konsty-tucją".

    Jak pokazał to w przekonujący sposób Noel Malcolm, konstytucja jest całkowitym zbiorem zasad rządzących sprawowaniem władzy politycznej w porządku prawnym. Konstytucje niektórych państw (np. państw jakiejś federacji) są podporządkowane. Jeżeli konstytucja państwa umiejscawia najważniejsze źródło władzy politycznej gdzieś poza konstytucją, wtedy nie jest ona niezależna, a państwo nie jest suwerenne. Jeżeli obywatele akceptują fakt, że ich państwo podlega wyższej władzy politycznej, wtedy uważają tę wyższą władzę za swojego suwerena. Jeżeli przeciwnie, nie akceptują tego, będą chcieli się odłączyć, to znaczy zademonstrować brak tej akceptacji. Ludzie będą chcieli złamać porządek prawny, w którym się znaleźli, tak aby w przyszłości najwyższa władza znajdowała się wewnątrz ich własnego państwa. Wtedy jego konstytucja będzie "autochtoniczna", to znaczy, że zasady sprawowania politycznej władzy nie będą zawierać prawnej i politycznej zależności od innej władzy. Suwerenność jest niezależnością konstytucyjną

    Innymi słowy, ogólna ważność niezależnej konstytucji zale-ży od polityki, a nie od prawa. Bez władzy politycznej, struktura zasad i porządku prawnego jest formalną, martwą konstrukcją.15 Jeżeli natura i źródło tej legalnej władzy zmienia się tak, jak po re-wolucji, wtedy stary porządek prawny jest odrzucany na rzecz no-wego: legalna władza musi być uprawomocniona przez nową władzę polityczną. Władza polityczna jest po prostu prawem do rządzenia uznawanym przez ludzi, którzy jej podlegają, to znaczy przez obywateli państwa. Władza polityczna może być zdobyta siłą, jak w dyktaturze, albo przez zgodę, jak w demokracji: ale tam, gdzie jej nie ma, nie ma też i państwa, a tylko anarchia. Tak jak władza polityczna jest podstawą albo warunkiem koniecznym suwerenności, tak suwerenność jest pod-stawą prawa cywilnego.

    Wszystkie niezależne państwa posiadają więc suwerenność. Jej jakość jest w zasadzie jednakowa. Błędne jest więc twierdzenie wielu zwolenników ideologii europejskiej, że państwa federalne mają inny rodzaj suwerenności od państw jednolitych albo nie mają suwerenności w ogóle. Suwerenność państwa federalnego, takiego jak Niemcy, jest taka sama, jak suwerenność państwa jednolitego, takiego jak Wielka Brytania. Zasady sprawowania władzy politycz-nej mogą być różne, ale konstytucje obu rodzajów państwa są jed-nakowo autochtoniczne. Suwerenność jest absolutna: albo ją posiadasz, albo nie. Jak napisał H. L. A. Hart, świetny prawnik:

    Teoria (suwerenności) nie tylko stwierdza, że istnieją pewne społeczeństwa, w których władca nie podlega jakimkolwiek prawnym ograniczeniom, ale że wszędzie samo istnienie prawa implikuje istnienie takiego władcy. Z drugiej strony teoria ta nie utrzymuje, że nie ma ograniczeń dla władzy suwerena, ale że nie ma dla niej prawnych ograniczeń. W rzeczywistości więc władca sprawując władzę ustawodawczą może liczyć się z opinią publiczną albo z obawy, że nie akceptowane przez nią prawo będzie lekceważone, albo ponieważ sądzi, że jest moralnie do tego zobowiązany. Mogą na niego wpływać liczne czynniki (...) i może on myśleć i mówić o tych czynnikach jako o "ograniczeniach" swojej władzy. Nie są to jednak ograniczenia prawne.

    Dlatego właśnie konstytucja jest źródłem odpowiedzi na fundamentalne pytanie samej polityki: "Kto ma prawo rządzić?" Konstytucja odpowiada na to pytanie, tłumacząc, na jakich zasadach sprawowana jest władza polityczna i przez kogo. Bez wiedzy na te-mat granic władzy nie da się sformułować pytania o prawo do rzą-dzenia. A bez rozróżnienia między siłą i władzą nie bylibyśmy w stanie pojąć żadnego z najbardziej fundamentalnych elementów two-rzących ludzką cywilizację, jak: umowa, przestępstwo, legalność, prawa i obowiązki. Takich wyrażeń, jak: "prawowity rząd", "uzurpator", "co-up d'etat", "rząd na wychodźstwie", nie dałoby się wytłumaczyć.

    Suwerenność jest w rzeczywistości kwestią władzy, a nie si-ły. Z powodu pomieszania tych pojęć twierdzi się, że państwa naro-dowe będąc słabymi nie są już "suwerenne". Nawet gdyby było prawdą, że państwa narodowe mogą niewiele dokonać same (twier-dzenie wysoce wątpliwe) nie wynika z tego, że muszą koniecznie być pozbawione suwerenności. Ich narody i parlamenty wciąż mogą same, uwzględniając te swoją słabość, podejmować w danych sytu-acjach decyzje. Twierdzenie, że państwo nie jest suwerenne, jeżeli jest słabe, i wnioskowanie z tego, że silne państwa są bardziej suwe-renne niż słabe - rozmywa najważniejszą funkcję prawa, które ma słabych i silnych traktować jednakowo.

    Podstawową zasadą zachodniego prawoznawstwa jest to, że postanowienia prawne muszą jednoznacznie określać źródło swej legalności - precedensy prawa zwyczajowego, statuty, przepisy konstytucyjne. Znosząc czy to explicite, czy implicite wszystkie różnice między władzą a siłą - przez twierdzenie na przykład, że suwerenność jest pojęciem bez znaczenia czy też pojęciem "akademickim" - niszczy się u korzenia rozróżnienie pomiędzy zachowaniem legalnym a nielegalnym, redukuje się bowiem wszelkie relacje ludzkie (a także międzypaństwowe) do relacji uzasadnionych jedynie posiadaną siłą. Jak dalej zobaczymy, czynią tak ludzie, którzy uważają, że rządzenie jest jedynie kwestią naukowego planowania działalności gospodarczej. Pytania o prawo i władzę nie wchodzą w zakres ich rozważań. Zawarte w ideologii proeuropejskiej przeświadczenie, że te pojęcia jej nie dotyczą, stwarza ryzyko zniszczenia samego jądra systemu prawnego.

    Dlatego absurdalne jest twierdzenie, że suwerenność jest anachroniczną koncepcją. Suwerenność nigdy nie oznacza "władzy totalnej", która skądinąd jest bezsensownym pojęciem. Nawet wiel-cy autorzy współczesnej teorii suwerenności państwa, Jean Bodin albo Thomas Hobbes, nigdy nie uważali, że suwerenność oznacza władzę totalną. Bodin pisał o "absolutnej" lub "suwerennej" władzy (puissance), a nie o absolutnej sile i trudno byłoby znaleść jakiego-kolwiek poważnego filozofa polityki, który mógłby popełniać taki błąd. Zamiast tego opisywali oni źródła ostatecznej politycznej wła-dzy. Bodin jasno stwierdza, że suwerenność, którą przypisuje on republice, ustanawia niezależność tej republiki od innych państw właśnie dlatego, że suwerenność sama opiera się na utrzymywaniu odmiennego systemu prawa wewnętrznego.

    Zasada pomocniczości

    Rozważania niniejsze powinny również wyjaśnić, że mó-wienie o "centralizacji" i "decentralizacji" jest problemem ubocz-nym w debacie europejskiej. Jest to trochę więcej niż tylko próba ominięcia najważniejszego problemu. Chodzi o pytanie o władzę, ale nie na jakim poziomie ma być ona sprawowana, lecz z czyjego nadania. Państwo może być scentralizowane i prawowite albo zde-centralizowane i nieprawowite: poziom, na którym władza ma być sprawowana, może być ustalony tylko wtedy, gdy sama konstytucja cieszy się politycznym autorytetem.

    W Unii Europejskiej problem centralizacji jest zwykle dyskutowany w kategoriach "zasady pomocniczości". Ta zasada, która jest również czczona jak świętość w niemieckiej konstytucji, polega na tym, że władza "wyższego" poziomu wkracza ze swoim działaniem tylko wtedy, gdy jest to bardziej efektywne niż działalność władzy na "niższym" poziomie.* Jest wiele złych rzeczy w tej doktrynie - niezależnie od faktu, że zobowiązanie zawarte w Artykule C Traktatu UE, respektowania w całości acquis communautaire (ogółu zasad i regulacji prawnych przyjętych przez Unię Europejską), czyni jakąkolwiek prawdziwą decentralizację niemożliwą. W rzeczywistości w wyniku klauzuli subsydiarności konstytucja niemiecka stała się bardziej scentralizowana.

    Mniemanie, że rząd powinien opierać się na "efektywności", zakłada, iż zasadniczym celem aktywności państwa jest produkcja. Oczywiście, rządy muszą mieć możliwość działania, ale liberalna trady-cja podkreśla, że rząd przede wszystkim powinien skoncentrować się na utrzymywaniu rządów prawa i zasad sprawiedliwości i przystosowywa-niu ich do zmiennych warunków społecznych, to bowiem pozwala sa-memu narodowi zająć się jego własnymi sprawami. Subsydiarność, z jej założeniem jednolitej, piramidalnej hierarchii funkcji wykonaw-czych, bazuje na modelu różniącym się od liberalnego porządku praw-nego opartego na sprawiedliwości.

    To nie przypadek, że subsydiarność jest doktryną korpora-cyjną, stworzoną przez Watykan w czasie niespokojnych dni wło-skiego faszyzmu i w ciągu dwóch lat działania Traktatów Laterańskich, które pogodziły Stolicę Apostolską z państwem faszy-stowskim. Najłagodniej można powiedzieć, że popierając doktrynę korporacjonizmu w papieskiej encyklice Quadragesimo Anno (1931), "Kościół nie dostrzegał całej logiki powiązań między korporacjoni-zmem i faszyzmem"17. Trudno jest usprawiedliwić współczesnych Chrześcijańskich Demokratów, którzy wciąż są zwolennikami tej dok-tryny, mimo że w odróżnieniu od Papieża w 1931 r. mogą skorzystać z przywileju spojrzenia w przeszłość.

    Ponadto "centralizacja" niekoniecznie jest zawsze zła. Przeciwnie, centralizacja władzy ustawodawczej i prawa jest warunkiem wstępnym demokracji, natomiast legislacyjna decentralizacja pozwala lokalnym potentatom ustanawiać polityczne lenna. Podobnie jak poddani pokładali nadzieję w królu, że zmniejszy on władzę lokalnej szlachty, dzięki czemu pokonają ograniczenia feudalizmu - tak demokraci liczą na równość wszystkich wobec prawa jako na warunek konieczny wolności. Istnieje tendencja do faworyzowania decentralizacji w krajach takich jak Niemcy, gdzie model feudalny jest wciąż silny i polityka jest związana głównie z dystrybucją państwowych pieniędzy (patronat pojawia się tu w miejsce poddaństwa feudalnego), a nie z ustanowieniem warunków wolnego współdziałania odpowiedzialnych obywateli.

    Suwerenność i Unia Europejska

    W przypadku Europy władza sądownicza w wielu dziedzi-nach już teraz znajduje się na poziomie ponadnarodowym. Europej-skie prawo wspólnotowe ma automatycznie przewagę nad prawem narodowym i państwa członkowskie są zobowiązane zmieniać swo-je własne prawo, jeżeli jest ono niezgodne z europejskim.

    Ta absolutna przewaga prawa europejskiego nad prawem narodowym, i nawet nad konstytucjami narodowymi, nigdy nie zapisana w żadnym pierwotnym traktacie, została wprowadzona przez serię wysoce kontrowersyjnych decyzji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu w latach sześćdziesiątych i wczesnych siedemdziesiątych. Sąd ten przyjął taktykę "dynamicznego" podejścia do prawa Wspólnoty Europejskiej: widział on siebie jako ważny "motor" integracji europejskiej, obarczony zadaniem pchania jej do przodu. Jest to całkowicie niezgodne z rozumieniem roli sądów w większości systemów prawnych, gdzie mają one stosować prawo, a nie je tworzyć. Te pretensje do supremacji prawnej zostały zakwestionowane w 1993 r. przez decyzje Niemieckiego Sądu Konstytucyjnego w Karlsruhe, który stwierdził, że najwyższa władza polityczna i sądowa wciąż jest usytuowana w państwach członkowskich. Niewątpliwie w odpowiedzi na to i być może z powodu zażenowania, że prymat prawa UE nigdy nie został ratyfikowany traktatem, w niejawnym protokole Traktatu Amsterdamskiego, podpisanego w czerwcu 1997 r. między głowami państw i rządów U E, potajemnie wprowadzono odniesienie do "jurisprudencji ECJ" (Europejskiego Wymiaru Sprawiedliwości), a tym samym uznano prymat prawa Wspólnoty Europejskiej. Efektem tego protokółu jest formalne zniesienie najwyższej władzy sądowniczej państw członkowskich, nawet jeżeli ani elektoraty, ani parlamenty tych państw nie są świadome, że w ten sposób są nakłaniane do zrzeczenia się swoich "przyrodzonych praw". We wszystkich państwach Wspólnoty Europejskiej, w formalnych, prawnych i konstytucyjnych wywodach przyjmuje się - przynajmniej jak dotąd - że wyższość władzy sądowej Unii Europejskiej (albo bardziej precyzyjnie - Wspólnoty Europejskiej) wynika jedynie ze stałej woli państw członkowskich, by pozostać członkami Wspólnoty Europejskiej - innymi słowy, pochodzi od najwyższej władzy politycznej narodów tworzących Unię Europejską. Ta sytuacja, w której władza posiadana przez Unię Europejską jest (przynajmniej formalnie) wyłącznie wynikiem odwoływalnej delegacji zmieni się w istotny sposób, a być może nawet całkowicie wraz z wprowadzeniem unii walutowej, ponieważ prawdziwym celem unii walutowej jest połączenie państw europejskich w sposób nieodwołalny.

    Przeniesienie sprawowania bieżącej władzy do Unii Euro-pejskiej samo w sobie nie oznacza jeszcze, że państwa członkow-skie przestały być suwerenne. Państwa członkowskie UE przestaną być suwerenne wtedy, gdy utracą zarówno władzę polityczną, jak i jej legalne podstawy, to znaczy, gdy ich ultymatywne prawo do rzą-dzenia przestanie być uznawane przez ich społeczności i ich syste-my prawne. Można sobie wyobrazić, że konflikt między prawami Unii i państwa członkowskiego, spowodowany pewnymi różnicami politycznymi, wywołałby właśnie takie konstytucyjne pytanie. Roz-strzygnięcie tego konfliktu określiłoby, gdzie leży ultymatywna władza polityczna. Zatem albo suwerenne będą państwa członkow-skie UE, albo sama UE. "Dzielenie" suwerenności jest konstytucyj-nym nonsensem, ponieważ suwerenność jest absolutna.

    Dlatego błędem jest utrzymywanie, że już samo członko-stwo w innych międzynarodowych organizacjach, takich jak NATO, ogranicza suwerenność narodową. Proeuropejscy komentatorzy mylnie przeświadczeni o obsesjach eurosceptyków, często wypisują takie rzeczy, jak: "Poza uprawnieniami scedowanymi na instytucje europejskie, Wielka Brytania dzieli suwerenność poprzez członko-stwo w Organizacji Narodów Zjednoczonych, NATO i innych orga-nizacjach międzynarodowych. Wielka Brytania jest jednak zobowiązana do bezpośredniego zangażowania swoich sił zbrojnych w przypadku zaatakowania innego członka NATO, co jest znacznie bardziej wymagającym dzieleniem suwerenności niż jakiekolwiek zaangażowanie w Unii Europejskiej".

    Te argumenty, niestety niezwykle powszechne, ukazują za-równo nieznajomość konstytucyjnych zagadnień, jak i niezrozumie-nie istoty rzeczy. Po pierwsze, jak później zobaczymy, członkostwo w organizacjach traktatowych nie wymaga w żaden sposób, by su-werenność była dzielona lub osłabiona. Suwerenność jest, przeciw-nie, koniecznym warunkiem wstępnym dla podpisywania traktatów i podejmowania zobowiązań. Po drugie, różnica między większością organizacji traktatowych a Unią Europejską jest taka, że Unia ma tendencje federacyjne. Od wszystkich innych międzynarodowych organizacji w zasadniczy sposób odróżnia ją charakter jej prawa. Podczas gdy w większości organizacji traktatowych państwa są podmiotami praw i obowiązków wynikających z traktatów, we Wspólnocie Europejskiej prawo dotyczy bezpośrednio obywateli państw członkowskich. Dodając do tego zakres działania polityki Wspólnoty Europejskiej i inne atrybuty protopaństwowości, takie jak wspólny parlament czy wspólny paszport, otrzyma się embrio-nalną formę federalnej unii państw, której podstawowe założenia mają być "nieodwołalne" (cytując Maastricht). Ustrojowo jest to całkowicie różne od klasycznej organizacji traktatowej lub przymie-rza między suwerennymi państwami. Ten, kto twierdzi, że nie ma różnicy między takimi organizacjami traktatowymi czy też przymie-rzami a Unią Europejską, jest w błędzie, a ktokolwiek zaprzecza, że UE aspiruje do bycia państwem federalnym, jest nieuczciwy.

    Po trzecie, porównywanie z NATO - co jest ulubionym zajęciem ogłupiałych pro-Europejczyków - jest po prostu błędem. W przeciwieństwie do Unii Zachodnioeuropejskiej (West European Union), która aspirowała do roli napędu integracji politycznej, NA-TO zawsze wyraźnie opierało się na suwerenności swoich państw członkowskich. Nigdy nie miało ono pretensji do objęcia innych niż obrona aspektów polityki. Traktat Waszyngtoński nie lekceważy przeto i nie może lekceważyć suwerenności swoich sygnatariuszy. Zgodnie z kluczowym Artykułem 5, "Każda Strona będzie wspoma-gać zaatakowaną Stronę lub Strony, podejmując natychmiast (...) niezbędne działania, włączając w to użycie sił zbrojnych".

    Nie ulega wątpliwości, że NATO nawet nie próbowałoby powstrzymać jakiegoś państwa przed przeprowadzeniem operacji militarnej na własną rękę: wojna w Zatoce i o Falklandy doskonale to pokazały. Europa, przeciwnie, pragnie posiadać jedną zintegro-waną politykę obronną (tak jak i jedną zintegrowaną politykę we wszystkich innych obszarach) i niektóre artykuły i deklaracje Trak-tatu z Maastricht już ograniczyły zdolność państw członkowskich UE do prowadzenia polityki zagranicznej albo podejmowania dzia-łań z zakresu bezpieczeństwa niezależnie od innych. Pewien proeu-ropejski komentator tak podkreśla różnicę: "Przymierze Atlantyckie jest tylko strukturą, w ramach której państwa członkowskie uzgad-niają politykę dotyczącą ich zobowiązań w kwestiach obrony i bez-pieczeństwa zgodnie z Traktatem Waszyngtońskim. Unia Zachodnioeuropejska natomiast, tak jak Unia Europejska, czuje się powołana do politycznego integrowania swoich członków".

    Wewnątrz państwa stale powstają konflikty i są rozwiązy-wane zgodnie z zasadami prawa. Ale jeżeli podstawowy konflikt dotyczy samego źródła prawa, może zostać rozwiązany jedynie dzięki polityce lub wojnie. Dlatego budowanie Europy na tej zasa-dzie, że nie wypada pytać: "Jaką legitymację mają europejskie wła-dze?", jest odsuwaniem od siebie najważniejszego pytania o system polityczny, jakie można w ogóle zadać. Nie jest to bardzo trwały fundament, na którym można by budować całą transkontynentalną i transnarodową strukturę polityczną.

    Suwerenność i świat zewnętrzny

    Pomieszanie pojęć jest jeszcze bardziej dostrzegalne, gdy słyszy się twierdzenia, że państwa nie są już suwerenne, gdyż nie mogą się oprzeć międzynarodowym naciskom. Na przykład mówi się, że Francja w rezultacie załamania zaufania rynku do jej gospo-darki została w 1983 r. zmuszona do porzucenia swej polityki socja-listycznej i dlatego jej państwowa suwerenność przestała już na zawsze cokolwiek znaczyć.20 Podobnie mówi się, że Brytania i inne kraje europejskie nie mają "monetarnej suwerenności", ponieważ ich polityka monetarna jest wymuszana decyzjami Bundesbanku.21 Albo znowu utrzymuje się, że suwerenność oznacza "praktyczną zdolność narodu do maksymalizowania swojego wpływu na świe-cie"22 - jest to klasyczny przykład definicji wymyślonej w celu usprawiedliwienia uprzednich wniosków. Twierdzi się również, że na przykład: "Postęp technologiczny w komunikacji i transporcie powoduje, iż granice między odseparowanymi dotychczas rynkami, które były niezbędne w niezależnej narodowej polityce gospodar-czej, stopniowo zanikają"23, co sprawia, że koncepcja narodowej suwerenności staje się niepotrzebna. Wyciąga się stąd wniosek, że narodowe systemy polityczne muszą dostosowywać się do gospo-darki międzynarodowej, która jest już bezsporną rzeczywistością.24 Ponieważ państwa nie są już tak silne, aby odzyskać suwerenność, którą utraciły, powinny złożyć ją do wspólnej puli.

    We wszystkich tych argumentach pojawia się uproszczona i nieprawdziwa przesłanka, że swoboda podejmowania decyzji przez rząd jest równoznaczna z suwerennością państwa. Błędne jest przekonanie, że jeżeli rząd jest zmuszony działać w pewien sposób - jak na przykład pod presją płynącą z międzynarodowej stolicy, wtedy państwo nie jest suwerenne. Wynika to stąd, że nie można utożsamiać państwa z rządem. Suwerenność, jak widzieliśmy, jest kwestią władzy: konstytucja opisuje, kto za co odpowiada. Pojęcie odpowiedzialności wiąże się w sposób oczywisty z ograniczeniem; w gruncie rzeczy ograniczenie jest warunkiem wstępnym dla odpowiedzialności. Utożsamiając siłę władzy wykonawczej państwa (rządu) z tym, czym państwo jest jako całość, lekceważy się całą strukturę prawa, która ma zapewniać, że władza wykonawcza jest sprawowana w określonych granicach.

    Wobec prawa państwa są "osobami". Osoba posiada prawa i obowiązki. Status jednostki jako osoby nie zmniejsza się, jeżeli jest ona poddana wpływom zewnętrznym. Osoby podejmują decyzje i wchodzą w relacje z innymi osobami w zależności od tego, co się wokół nich dzieje. Pojęcie osobowości i struktura prawa cywilnego pozwalają im działać w uznanych ramach. Innymi słowy, pojęcie osobowości, tak jak suwerenności, zakłada wzajemne relacje w gra-nicach prawa, a z pewnością ich nie wyklucza. Twierdzenie, że su-werenność oznacza autarkię albo władzę absolutną jest równie absurdalne jak twierdzenie, że tylko jednostka posiadająca władzą absolutną jest osobą.

    Osoby są odpowiedzialne za swoje działania, dlatego mogą być podmiotem praw i obowiązków w systemie prawnym. Jeżeli osoba podejmuje jakieś zobowiązania wobec drugiej osoby na mocy kontraktu, musi akceptować prawa i obowiązki płynące z tego kon-traktu. Gospodyni domowa może pójść do sklepu i kupić torbę po-midorów: ma ona prawo zabrać je do domu i zjeść, jeżeli akceptuje swój obowiązek zapłacenia za nie.

    Jeżeli natomiast próbuje ona wydać więcej pieniędzy niż ma, bank może jej cofnąć książeczkę czekową, a sprzedawcy mogą jej odmówić sprzedawania na kredyt. W takim wypadku ograniczo-na będzie wolność działania tej gospodyni, ale nie jej osobowość. Więzy, które ją teraz krępują są rezultatem obowiązków, które przy-jęła, wydając pieniądze. Jeżeli bank uważa, że nie ma innego wyj-ścia, niż cofnąć książeczkę czekową rozrzutnej gospodyni, jest to jego prawem i wynika to z jej decyzji pożyczenia większej sumy, niż było dozwolone przez bank. Choć prawdziwą przyczyną obec-nych kłopotów tej gospodyni jest jej osobowość, to nie jest ona przez to bynajmniej pomniejszona. Gospodyni może prosić o uwzględnienie okoliczności łagodzących - ma rodzinę do nakar-mienia - ale może to robić jedynie w ramach ogólnej logiki bycia osobą, posiadającą prawa i obowiązki. Jeżeli osobowość nie jest pomniejszona przez tak skrajne ograniczenia, z pewnością nie po-mniejszą jej codzienne zakupy.

    Stosunki między państwami a międzynarodowymi rynkami finansowymi są prawie identyczne jak między gospodynią i rynka-mi, które odwiedza. Jeżeli jakieś państwo wchodzi na rynki finan-sowe, aby pożyczyć pieniądze, to ograniczenie jego działania wynikające z oceny jego długu na tle polityki rządu, dokonanej przez te rynki (kredytodawców państw), jest po prostu częścią ukła-du. Nawet jeżeli rząd czuje się zmuszony do zmiany polityki pod wpływem osądu rynków finansowych albo z jakiegokolwiek innego ekonomicznego powodu, nie ogranicza to suwerenności państwa, podobnie jak konieczność spłacania długów nie ogranicza wolności i praw osobowych jednostki. Powiedzieć, że współczesna między-narodowa gospodarka ogranicza wolność państw przez niekorzystne dla nich osądzanie ich polityki, jest tym samym, co twierdzić, że osobowość i wolność jednostki są niszczone przez wzrost pożyczek bankowych i warunki z tym związane. Tak jak dla konsumenta wol-ny rynek oznacza zwiększenie możliwości wyboru (a zatem zwięk-szenie wolności kupowania), tak też ogólnie rzecz biorąc wolność wyboru i wolność działania państw wzrosły na wolnym rynku, a nie zmalały. Rząd francuski był zapewne zmuszony do porzucenia w 1983 r. swej polityki z powodu niekorzystnego osądu rynków; ale oczywiście istnieje dużo więcej przykładów rządów, które zwięk-szyły swoją możność działania, pożyczając z rynków finansowych bardziej roztropnie.

    Ponadto rynek nie jest czymś zewnętrznym. Jest on raczej formą ludzkich relacji, opartych na sprawiedliwości i rządach prawa, które powinny rządzić zarówno obywatelami danego państwa, jak i tymi, którzy są poza jego granicami. Inwestorzy na rynku walutowym, którym zabrakło franków, równie dobrze mogą być Francuzami, Amerykanami albo Brytyjczykami i jeżeli suwerenne państwo realizuje rządy prawa, to powinno akceptować tę kontraktową krytykę jego działań wykonawczych od kogokolwiek ona pochodzi. Mówienie, że rynki popełniają błąd sprzedając franki, jest równoznaczne z mówieniem, że nie ma wyższego prawa niż to, co zadecyduje francuski rząd (egzekutywa). Ale to jest oczywiście niezgodne z poddaniem się rządom prawa zarówno wewnętrznie, jak i na forum międzynarodowym. Można się założyć, że rządy, które w ten sposób potępiają obcokrajowców, z chęcią odmawiałyby normalnych kontraktowych praw także swoim własnym obywatelom.

    Już od XVII wieku kolejni angielscy filozofowie polityki rozumieli, że rolą państwa jest zapewnianie przestrzegania prawa, a przez to umożliwianie wolnego funkcjonowania rynku. Rynek jest po prostu systemem, w którym jednostki zawierają wolne kontrakty, egzekwowane w ramach porządku prawnego. Tak powstaje prawo. Ponieważ niektórzy myśliciele, szczególnie Thomas Hobbes, zda-wali sobie sprawę że suwerenność przystaje do społeczeństwa ryn-kowego, rozumieli, że władza państwa powinna być raczej sądowa niż administracyjna i że wolne społeczeństwo do funkcjonowania potrzebuje neutralnego arbitra. Jak sam Hobbes napisał: "I dlatego do demokratycznego państwa, to znaczy do suwerena, należy usta-nowienie sposobu zawierania wszelkiego rodzaju kontraktów mię-dzy podmiotami - takich jak kupowanie, sprzedawanie, wymienianie, pożyczanie, wynajmowanie - oraz określenie, jakie słowa i podpisy będą je uprawomocniać".25 Innymi słowy, władca jest potrzebny do zapewnienia warunków do respektowania kontraktów, co wcale nie jest niezgodne z wolnym rynkiem - właśnie to go tworzy.

    To oparte na prawie rozumienie państwowości kontrastuje z innym modelem, bardziej rozpowszechnionym w tradycji kontynentalnej, zgodnie z którym obowiązkiem państwa jest nie tyle gwarantowanie prawomocności wolnych decyzji podejmowanych przez jego obywateli (i obcokrajowców) i egzekwowanie poszanowania kontraktów, co raczej zarządzanie gospodarką, tak jak feudalny pan zarządza swymi posiadłosciami. Zgodnie z tym poglądem państwo jest niezależną przestrzenią gospodarczą; jeżeli gospodarka rozprzestrzenia się poza granice państwa, wtedy kontrola państwa albo superpaństwa musi rozprzestrzeniać się razem z gospodarką, aby nią zarządzać. (To tłumaczy, dlaczego wielkim błędem było rozumienie Wspólnoty Europejskiej jako strefy wolnego handlu, jeżeli korzyści handlowe mogą wypływać z członkostwa w niej. EWG i jej "wspólny rynek" nigdy nie miały być strefą wolnego handlu między niezależnymi państwami, ale ekonomiczną - i skutkiem tego polityczną - unią.) Pogląd taki jest nie tylko sprzeczny z zapewnieniem rynkowych relacji w obrębie granic państwa, ukazuje on również wolny rynek jako wrogą, zewnętrzną siłę. Takie podejście jest szczególnie wyraźne we Francji.

    Suwerenności nie zagraża więc rynek ani nie zagrażają trak-taty. Państwowość, tak jak i prawa osobowe jednostki, są warun-kiem wstępnym umownych i ekonomicznych relacji w granicach prawa. Jeżeli państwo jest zobowiązane postępować zgodnie z okre-ślonymi ustaleniami porozumień traktatowych, nie można o nim powiedzieć, że "nie jest suwerenne".28 Wręcz przeciwnie, państwo jest suwerenne, gdy istnieje jako osoba w międzynarodowym pra-wie - to znaczy, może w nieskrępowany sposób angażować się w dowolne porozumienia ze światem zewnętrznym. Jak w przypadku każdego innego porozumienia oznacza to, że w pewnych okoliczno-ściach może być zmuszone do określonych działań. Przymus, który płynie z kontraktowego porozumienia, nie ogranicza jednak suwe-renności, lecz jest jej prawdziwym wyrazem.

    2. Suwerenneość i natura prawa

    Sprawiedliwość to kajdany człowieka w państwie, ale wy-miar sprawiedliwości, który określa, co jest sprawiedliwe, jest zasadą porządku w społeczeństwie politycznym.
    ARYSTOTELES

    Suwerenność jest więc warunkiem wstępnym konstytucjo-nalizmu. Państwo posiada suwerenną legalną władzę, która należy do niego absolutnie - to znaczy, która nie wywodzi się z żadnego innego porządku prawnego - i o której decyduje ono samodzielnie. Ta definicja nic nie mówi o znaczeniu albo naturze sprawowania władzy w suwerennych państwach: po prostu pomaga wytłumaczyć gdzie jest źródło tej władzy i jakie są warunki jej sprawowania. Suwe-renne państwo może być silne albo słabe, bogate albo biedne. Stwier-dzenie, że państwa europejskie mogą stać się silniejsze działając razem, może być prawdą albo fałszem: w wielu przypadkach jest to niewątpli-wie prawdą, ale w Jugosławii było jawnym fałszem. Współpraca mię-dzy państwami różni się jednak od integracji politycznej.

    Innymi słowy, konstytucja jest gwarantem obowiązującego prawa. Nie ogranicza ona suwerenności bardziej niż to robi rynek, choć może tak jak i rynek ograniczać samowolę władzy wykonaw-czej. Konstytucja tylko ustanawia zasady (albo raczej jest zasadą) sprawowania władzy wykonawczej i legalności władzy. Rzeczywi-ście, jest wielkim paradoksem, że ci, którzy utożsamiają suwerenność z nieskrępowaną władzą wykonawczą, na ogół proponują jej zniesienie, chociaż suwerenność (konstytucyjna niezależność) określając albo na-wet przez narzucenie porządku prawnego ograniczając tę władzę jest właśnie warunkiem koniecznym (jeżeli nie wystarczającym) zapobie-gania nieskrępowanemu sprawowaniu władzy wykonawczej.

    Jednak paradoks ten nie jest przypadkiem. Ideologia euro-pejska opiera się właśnie na przekonaniu o prymacie władzy wyko-nawczej - które to przekonanie, jak widzieliśmy, ma głębokie korzenie w historii powojennej integracji europejskiej i wywodzi się z nieznajomości natury i znaczenia prawa. Albo, mówiąc ściślej, wizja prawa zawarta w europejskiej ideologii nie jest bynajmniej liberalna. Albowiem państwo od innych struktur rozkazodawstwa i posłuszeństwa odróżnia właśnie konstytucyjność. Pojęcie konstytu-cji, w najbardziej powszechnym użyciu tego słowa, oznacza, że państwo opiera się na prawie. Państwo cechuje ciągłość i inne wła-ściwości, dzięki którym różni się od wszelkich struktur i zrzeszeń, tak jak prawo różni się od zwykłego rozkazu. Do niezauważania tego skłania się zarówno pogląd głoszący, że rolą państwa jest zarządza-nie gospodarką, jak i analogiczny pogląd europejski, według którego trzeba tworzyć struktury ponadpaństwowe, by nadążyć za globalizacją gospodarki - a oba z definicji przypisują państwu raczej rolę sterowni-czą niż rozsądzającą.

    Istnieją teorie prawa i konstytucji, które utrzymują, że rolą państwa jest rządzenie społeczeństwem za pomocą nakazów. Są one sprzeczne z teoriami, które twierdzą, że prawo nie jest systemem nakazów państwa (ani jakichkolwiek nakazów), ale czymś bardziej subtelnym: jest regułą albo kodeksem zachowań, nadającym sensowne ramy ludzkiemu działaniu. Zgodnie z tym drugim poglądem taki kodeks może tworzyć się spontanicznie: może przechodzić stałą ewolucję, jako rezultat ciągłych wzajemnych wpływów i oddziaływań między ludźmi, co jest w istocie definicją ludzkiego życia. Jak zobaczymy, każda z tych teorii wpisuje się w całą gamę zapatrywań na naturę jednostki i rolę państwa. Zobaczymy również, że ideologia europejska popiera raczej ten pierwszy pogląd, podczas gdy tradycyjny liberalizm opiera się na drugim.

    Zgodnie z pierwszym poglądem prawo jest systemem naka-zów. Jednym z głównych rzeczników takiego poglądu był niemiec-ki pozytywistyczny filozof prawa, Hans Kelsen. Twierdził on, że prawo jest serią nakazów popartych groźbami, i przekonywał, że całe prawo można interpretować jako implikację: "jeżeli ty zrobisz x, to państwo zrobi y". Uważał, że prawo jest z natury przymusowe i nazwał porządek prawny aparatem przemocy.30 Napisał: "Prawo jest szczególnym porządkiem albo organizacją władzy".31 U pod-stawy wszelkich prawnych hierarchii leży fundamentalna norma, jaką jest państwo. Poszczególne normy mogą być z niej wyprowa-dzane, a normy prawne mają swoją bazę w konstytucji, która jest podstawowym aktem tworzącym państwo. Celem tych norm jest doprowadzenie do pożądanych warunków społecznych, a władza sądownicza jest zasadniczo formą administracji. W istocie Kelsen traktuje różnicę pomiędzy administracją a prawodawstwem jako ilościową, a nie jakościową.

    Kłopoty sprawia analogia między prawem a rozkazem. Po pierwsze prawo jest bardziej stałe niż rozkaz, który jest związany konkretną sytuacją. Trwały charakter prawa i konstytucji dobrze ilustruje znane powiedzenie średniowiecznych myślicieli politycz-nych: "król nigdy nie umiera" - trudno więc dopatrywać się tu ana-logii. Po drugie dowódca grupy nie daje takich samych rozkazów całej grupie, podczas gdy prawa, przeciwnie, są ogólne (dotyczą wszystkich) i nie są adresowane do nikogo w szczególności.

    Tłumaczenie praw jako nakazów popartych groźbami nie daje żadnego kryterium, dzięki któremu można odróżnić legalny rozkaz od nielegalnego. Prawa trzeba słuchać (jeżeli to jest właściwe słowo) z powodu respektu wobec prawowitej władzy, a nie z powodu zwykłego strachu przed konsekwencjami. W świetnym wywodzie Edmunt Burke zaatakował pozytywistyczne wyobrażenie, że prawa są po prostu nakazami popartymi groźbami, a nie próbą zbliżenia się do absolutnych pojęć Dobra i Zła. "W tej barbarzyńskiej filozofii", przekonywał, "która jest wynikiem chłodnych serc i głupiego rozumienia (...) prawa mają być wspierane tylko swym własnym terrorem (...) W tym filozoficznym gaju na końcu każdej alei nie zobaczysz nic prócz szubienic".

    Teorie Kelsena, przedstawiające system prawny wszystkich państw jako piramidę instrukcji dla urzędników państwowych, by w określonych sytuacjach działali w określony sposób, kończą się, jak wiele podobnych "naukowych" teorii, pozbawieniem tych nakazów prawnych ich całej zawartości etyczno-prawnej, którą zwykli ludzie uważają za rozstrzygającą. Kelsen utrzymywał na przykład, że nie istnieją prawa przeciwko morderstwu, lecz są tylko instrukcje naka-zujące urzędnikom państwowym (policjantom, sędziom, strażnikom więziennym), aby w sytuacji popełnienia morderstwa podejmowali określone działania (areszt, proces, więzienie). Rozkaz policjanta jest zgodny z prawem, rozkaz bandyty rabującego bank jest nie-zgodny z prawem, a mimo to Kelsen wciąż widzi analogię między tymi dwoma rozkazami.

    Pogląd, że prawo jest nakazem, nie bierze również pod uwagę "naturalnej sprawiedliwości". Wiara w "naturalną sprawie-dliwość" albo "prawo naturalne" żywiła przez wieki tradycyjne rozważania o roli państwa - począwszy od Arystotelesa i Cycerona poprzez św. Tomasza z Akwinu aż do Edmunda Burke'a i Johna Locke'a. Tradycja prawa naturalnego, choć zmieniała się na prze-strzeni wieków, utrzymuje, że istnieją prawa wiążące dla człowieka z racji samej jego natury, niezależne od wszystkich konwencji i prawa stanowionego. Dobro i zło nie są wyrazem preferencji czło-wieka ani państwowych nakazów, lecz są obiektywnymi wartościa-mi, istniejącymi niezależnie od państwa, (mimo że państwo może, a nawet powinno dbać o ich poszanowanie).

    Austriacki ekonomista, filozof i laureat nagrody Nobla, Friedrich von Hayek, zaatakował Kelsena (który ostro krytykował tradycję prawa naturalnego jako nienaukową brednię) stwierdzając, że jego czysta teoria prawa jest odpowiedzialna za definitywne usunięcie w cień wszystkich tradycji ograniczonej władzy. Atakował również statyzm filozofów typu Kelsena, jak również ekonomistów (np. Knappa) następującymi słowami: "Właśnie Niemcy były pierwszym krajem, w którym przestały funkcjonować zasady metaprawne, leżące u podstawy ideału reguł prawa".33 Prawo było mylone ze zwykłą legalnością, a Rechtsstaat stał się tylko czysto formalnym pojęciem. W ramach poprawnych procedur państwa można było prowadzić nielegalne albo nawet kryminalne działania.

    Podobnie jak św. Augustyn, który twierdził, że niesprawiedliwe prawo nie jest prawem, możemy argumentować, że akty legislacyjne muszą spełniać pewne kryteria - abstrakcyjności, ogólności, zgodności ze sprawiedliwością - aby kwalifikowały się jako prawa. Nie można powiedzieć, że państwo przestrzega zasad prawa, gdy państwowe naka-zy (albo akty legislacyjne) nie kwalifikują się jako prawo. Dlatego poję-cie zasad prawa związane jest z definicją samego prawa.

    Współcześnie napisane konstytucje zamierzają to dokładnie precyzować. "Prawa człowieka", które wyrażają, są zasadniczo współczesnymi substytutami dawnej koncepcji prawa naturalnego, zgodnie z którą akty legislacyjne i w ogólności system władzy były jednoznacznie traktowane jako podlegające naturalnej sprawiedliwości.

    Zarówno prawo zwyczajowe w Anglii, jak i prawo rzymskie w ogromnej mierze opierały się na praktyce sądowej, to znaczy bar-dziej na odkrywaniu, czym prawo jest, niż na tworzeniu go. Prawo zwyczajowe, które bliskie jest szkole myślenia wywodzącej się z prawa naturalnego, nie składa się, jak się czasami twierdzi, ze szczegółowych przypadków, ale z generalnych zasad, które są ilu-strowane, rozumiane i tłumaczone przez te przypadki. Prawo zwy-czajowe nie jest swego rodzaju bezwartościowym pragmatyzmem, ale moralną tradycją, która rozumie, że zasady sprawiedliwości można odnaleść w rzeczywistych, indywidualnych działaniach, a nie w jakiejś wzniosłej abstrakcyjnej sferze, odseparowanej od zwykłego ludzkiego zachowania. Klasyczne rzymskie prawo cywil-ne, na którym opierał się wielki Kodeks Justyniana, było prawie w całości efektem odkrywania prawa przez prawników, a tylko w bar-dzo małej mierze efektem ustanawiania prawa.

    W prawie zwyczajowym istnieje dobrze ustanowiona zasa-da, że jeżeli istnieje jakikolwiek konflikt między prawem (zarówno pisanym, jak i zwyczajowym) a sprawiedliwością, sprawiedliwość musi wygrać. Przekonanie, że prawo powinno dostosowywać się do pewnego wyższego kryterium moralności, zakłada dwie rzeczy. Za-kłada, po pierwsze, że wyższe standardy moralne są narażone na niebezpieczeństwo, jeżeli prawo postrzega się instrumentalnie, bo-wiem zgodnie ze szkołą prawa naturalnego podstawową rolą prawa cywilnego jest stanie na straży sprawiedliwości, a nie dowolne ste-rowanie społeczeństwem. Po drugie, że państwa powinny być w najwyższym stopniu oszczędne co do ilości wydawanych aktów prawnych: jeżeli prawo cywilne jest przybliżeniem naturalnej spra-wiedliwości, można oczekiwać, że jest to trudne zadanie, które po-chłania czas i wysiłek. Prawo zwyczajowe i praktyka sądowa - powolny, pracochłonny, praktyczny proces, w którym przypadki i pre-cedensy są stopniowo porządkowane, aby wskazać zasady ogólne - są właściwym z epistemologicznego punktu widzenia sposobem podejścia do Dobra i Zła.

    Można wyciągnąć stąd ważny wniosek, że szeroko używane konstytucyjne pojęcie "suwerenności parlamentu" jest zwodne. Jak już widzieliśmy, suwerenność jest właściwością państw, a nie insty-tucji. Błędne jest twierdzenie, że brytyjski parlament jest władny tworzyć albo łamać każde prawo: takie absolutystyczne zachowanie byłoby sprzeczne z prawdziwymi tradycjami, które mają gwaranto-wać prymat parlamentu nad władzą wykonawczą.

    Nadmiar legislacyjnego zapału jest więc zagrożeniem dla tradycyjnych wolności i samej zasady prawa. Tacyt opisując legi-slacyjną manię za czasów dyktatora Sulla napisał: "Nigdy nie było tak wielu praw, jak wówczas, gdy państwo było najbardziej sko-rumpowane".34 W przeciwieństwie do takiej dekadencji w wielkich dawnych demokracjach bardzo trudno było zmienić prawo: można było to zrobić tylko poprzez skomplikowaną procedurę wymagającą specjalnie wybieranego ciała. Opierało się to na wierze w święte i ponadczasowe pochodzenie prawa. W tradycyjnym rozumieniu prawo faktycznie było pojmowane jako niezależne od ludzkiej woli i zatem z pewnością nie przez nią tworzone.

    Ale najsilniejszym argumentem przeciwko postrzeganiu prawa jako nakazu jest to, że pogląd taki przesłania podstawową rolę prawa w tworzeniu wolnego społeczeństwa. Faktycznie, można wyobrazić sobie społeczeństwo funkcjonujące wyłącznie dzięki rozkazom człowieka na szczycie władzy. Jeżeli jednak rozkazy te byłyby jedynym "prawem" tego społeczeństwa, wtedy nie można by mówić o "zasadach prawa". (Nie jest przypadkiem, że "czysta teoria prawa" Kelsena miała być stosowana zarówno w państwach prawnych, jak i bez legitymacji prawnej: teoria ta była rozwijana właśnie po to, by obejmowała wszystkie państwa, i jako taka nie pozwala odróżnić pań-stwa prawa od dyktatury.) Wynika to stąd, że utożsamianie prawa z na-kazami całkowicie pomija prawo kontraktowe (prawo zobowiązań umownych). Czyli ginie jedna z najważniejszych właściwości tego prawa, które nie nakazując żadnych szczególnych działań, daje podmio-tom ramy prawne dla zwiększenia ich możliwości swobodnego działa-nia.

    W przeciwieństwie do prawa kryminalnego, które może ukazywać pewne analogie z systemem nakazów popartych groźba-mi, prawo kontraktowe nie wymaga od ludzi, by działali w określo-ny sposób. Prawa rządzące kontraktami, aktami woli, ślubami i itp. nie narzucają obowiązków ani zobowiązań. Umożliwiają natomiast ludziom łatwiejsze realizowanie ich pragnień, przyznając im możliwość określania praw i obowiązków w ramach ustalonego systemu prawne-go, przy użyciu pewnych specyficznych procedur. W pewnym sensie prawo kontraktowe zamienia jednostkę w prywatnego legislatora: po-przez swoje wolne działanie może on tworzyć prawa albo obowiązki.

    Ta możliwość kreowania swych własnych prawnych stosunków z innymi jednostkami przyznana jednostkom przez prawo, jest oczywiście jednym z najistotniejszych aspektów udziału prawa w życiu społecznym. W rzeczywistości buduje życie społeczne. Gdyby prawo nie istniało, brakowałoby nam niektórych z najbardziej podstawowych pojęć życia ludzkiego: ślubu, testamentu, kupowania, sprzedawania i itd.36 Dlatego prawo nie tylko zwiększa sferę wolnego działania: ono rzeczywiście nadaje znaczenie samemu życiu ludzkiemu, definiując i przez to realizując pewne rodzaje stosunków międzyludzkich. (Znamienne jest, że Kelsen traktował różnicę pomiędzy prawem "publicznym" a "prywatnym" jako pozorną, odkąd odkrył, że w obydwu przypadkach stosuje się po prostu siłę.37 Według jego teorii ludzie są posłuszni prawu nie dlatego, że uważają je za rozsądne albo legalne, ale ze strachu przed zewnętrznym przymusem, który nieposłuszeństwo może spowodować.)

    Ignorowanie tego fundamentalnego aspektu prawa oznacza przypisywanie systemowi prawnemu i przez to całemu porządkowi konstytucyjnemu wyłącznie (lub głównie) funkcji nakazującej. Jest sprowadzaniem działania prawa do tego, co dzieje się na sali roz-praw, lub gdy policjant wygłasza pouczenie, zamiast rozumieć, że prawo przesiąka całą strukturę społecznego, politycznego i tym sa-mym ludzkiego życia. Jest również postrzeganiem obywateli nie jako odpowiedzialnych i wolnych, ale jako zwykłych odbiorców pouczeń.

    Ale obywatele nie są po prostu odbiorcami rozkazów: są wolnymi jednostkami, połączonymi wspólną akceptacją jawnych procedur, dzięki którym funkcjonuje państwo. Dlatego nie można ignorować faktu, że ludzie działają na podstawie własnej rozumnej interpretacji położenia, w którym się znaleźli. Działania i zachowa-nia ludzi są sposobami ekspresji ich pragnień, wyborów, wyobra-żeń, poglądów i preferencji. Upodobania i niechęć nie są "tylko subiektywne", nie są też zwykłym wytworem zdeterminowanych "zachowań": ukazują inteligencję, którą można badać, tłumaczyć i interpretować w kategoriach inteligencji właśnie. Rozumienie ludz-kiego zachowania w kategoriach psychologicznych popędów albo genetycznie uwarunkowanych odruchów, a nawet zakładanie, że wszyscy ludzie koniecznie "szukają szczęścia" (jak głosili utylitary-ści) jest materialistyczne. Takie teorie ignorują rozumny charakter ludzkiego działania.

    Innym ważnym elementem poglądu, że prawo jest systemem nakazów, jest przeświadczenie, że nakazy mają cel, a proces rządzenia wymaga określenia ogólnych celów społeczeństwa i ustanowienia takich praw, aby te cele osiągnąć. Z tego następnie wynika, że system prawny i inne oparte na prawie zależności rządzące relacjami międzyludzkimi mogą albo nawet powinny być sterowane przez tych, co mają władzę. Ten pogląd da się odnaleźć w większości debat na temat "europejskiej budowy", "europejskiego projektu" i innych.

    Wielu myślicieli kwestionuje taki punkt widzenia. Na przy-kład Hayek wprowadził słynne rozróżnienie między "taxis" (po-rządkiem, który wprowadzono) i "cosmos" (porządkiem, który utworzył się samoistnie). Taxis jest organizacją rządzoną nakazami, które zmuszają ludzi do określonych działań, cosmos natomiast jest utworzony przez abstrakcyjne, neutralne zasady, które nie nakazują jakiegoś szczególnego działania, ale które zamiast tego precyzują warunki ułatwiające wolne relacje między jednostkami lub grupami. Przykładem cosmosu Hayeka jest wolny rynek: rządzący się okre-ślonymi regułami system rozproszonej wiedzy, którego nikt nie za-projektował i w którym ludzie mogą uczestniczyć, nic nie wiedząc o sposobie jego funkcjonowania.

    Hayek użył tego rozróżnienia, aby zaatakować to, co nazy-wał "konstruktywizmem", któremu przypisywał większość chorób współczesnego świata, szczególnie rozwój socjalizmu i totalitary-zmu. Przypomina w tym wielce Edmunda Burke'a, którego świetne Reflections on the revolution in France (Rozważania o rewolucji we Francji) atakowały, jako nieludzki, pomysł, że społeczeństwo mo-głoby być wymyślone i zaplanowane na podstawie abstrakcyjnej teorii.

    Błędem konstruktywizmu jest przekonanie, że porządek istnieje tylko wtedy, gdy został umyślnie i świadomie przez kogoś zaplanowany i że oparty jest wyłącznie na systemie nakazów i posłuszeństwa. Jest to system autorytarny. To, co Hayek nazywał "spontanicznym" lub "samotworzącym się" (samogenerującym się) porządkiem, rozwija się dzięki jednostkom adaptującym się do okoliczności, które bezpośrednio dotyczą tylko niektórych z nich. W rzeczywistości porządek, który rodzi się w ten sposób, jest jakościowo różny od porządku "wprowadzonego". Spontaniczny porządek nie ma jednego wspólnego celu, bowiem jest rezultatem działania jednostek, z ich rozbieżnymi potrzebami, w okolicznościach, które bezpośrednio dotyczą tylko niektórych z nich i które w całości mogą nie być znane nikomu. Z tego powodu spontaniczny porządek obejmuje w zasadzie warunki tak złożone, że żaden umysł nie może ogarnąć ich wszystkich.

    Na przykład wolny rynek zawiera czynniki i elementy, o których większość ludzi nie ma zupełnie pojęcia. Jeżeli zamawiam kawę w restauracji, cena którą płacę, jest konsekwencją niemal nie-skończonej ilości gospodarczych relacji i zmiennych: ceny kawy, ceny pracy w mieście, produkcji filiżanek i podstawek, kosztów wynajmu nieruchomości, rynku cukrowego, zapotrzebowania na usługi kawiarniane. Te wszystkie połączone czynniki składają się na cenę, a każdy z nich jest z kolei zależny od niezliczonych innych czynników: ceny kawy i cukru - od pogody; koszty pracy - od poli-tyki płacowej, edukacyjnej, imigracyjnej, demografii i innych. Opi-sanie wyczerpująco wszystkich tych stosunków mogłoby być faktycznie niemożliwe. To wszystko jest poza zasięgiem człowieka zamawiającego kawę. Jako uczestnik rynku, używa więc systemu rozproszonej wiedzy, w której nikt nie jest mistrzem.

    Oznacza to między innymi, że trudniej jest utrzymać kontro-lę nad rozległym i bardziej złożonym porządkiem niż nad porząd-kiem wprowadzonym. Tylko w przypadku najprostszych organizacji można sobie wyobrazić, że szczegółami całej aktywności rządzi je-den umysł. Mimo że Hayek użył wolnego rynku jako paradygmatu, sądził, że również prawo i cywilizacja są z nim analogiczne. Jednym z jego głównych argumentów przeciwko drygującemu działaniu państwa w jakiejkolwiek dziedzinie jest więc fakt, że nie jest możli-we poznanie efektu interwencjonizmu na poszczególnych odcinkach: społeczeństwo jest po prostu za bardzo złożone, aby mogło być stero-wane przez rząd. Potrzebuje ono subtelności prawa.

    Ponieważ społeczeństwo nie utworzyło się w wyniku prze-myślanego projektu, jego struktury cechuje poziom złożoności znacznie przewyższający wszystko, co mogłoby zostać osiągnięte przez umyślną organizację. Dlatego właściwą drogą przekształcania społeczeństwa jest wprowadzanie w życie i doskonalenie reguł sprzyjających jego ochronie. Wiara, że jeden człowiek mógłby ob-myślić cały system takich reguł, jest intelektualną arogancją - aby nie powiedzieć megalomanią. Władca musi działać z rozwagą i po-korą, gdy decyduje się zmieniać te reguły.

    Twierdzenie więc, że należy celowo projektować nowocze-sne społeczeństwo, ponieważ - jak głosi wielu zwolenników ide-ologii europejskiej, takich jak Jacques Delors - stało się ono zbyt złożone, jest paradoksalne i potencjalnie destruktywne. Jeżeli po-przez ogromną ilość wolnych działań rozumnych jednostek powsta-ły prawa, narzucenie nowych praw powoduje zawsze niebezpieczeństwo zniszczenia spontanicznego porządku, a przez to wolności i samej cywilizacji. Hayek pisze: "Ogólne zasady postę-powania zostały zaakceptowane nie dzięki rozporządzeniom wład-ców, ale poprzez rozwój zwyczajów, na których jednostki mogły opierać swoje przewidywania".38

    Dopóki ludzie działają zgodnie z zasadami, niekoniecznie muszą być ich świadomi. Prawa mogą być przestrzegane i można powiedzieć, że istnieją nawet wtedy, gdy nie są sprecyzowane. Większość z nas nie umie dokładnie wyjaśnić zasad gramatycznych, które rządzą ojczystym językiem, nawet jeżeli posługuje się nim poprawnie. W rzeczywistości zasady są często bardziej ogólne i abstrakcyjne niż cokolwiek, co może wyrazić język. Jest tak dlate-go, że takich abstrakcyjnych zasad uczymy się przez naśladowanie. Analogicznie w innych przypadkach, jednostka zdobywa możność działania na pewnych zasadach bez konieczności uświadamiania sobie tych zasad. Rodzaj opisanej tu wiedzy wyraża francuskie sło-wo "connaître" (znać osobę) w przeciwieństwie do "savoir" (znać fakt). Ponadto w znanym nam wolnym społeczeństwie tylko niektó-re z zasad faktycznie przestrzeganych przez ludzi, a mianowicie pewne zasady prawa, są przez nich zaprojektowane. Wiele zasad moralnych i obyczajowych powstało spontanicznie.

    Michael Oakeshott, filozof z Cambrige, przekonywał, że gdy uznajemy władzę języka, moralności, albo prawa, godzimy się również na wartości zawarte w nich. Akceptujemy wartości zawarte w języku i jeżeli działamy cnotliwie, honorowo albo uczciwie, to wartości te mogą być rozpoznane nie tyle ze względu na określone rezultaty, co raczej z powodu jakości samego działania. Jak inne języki, język moralności nie jest tworem gramatyków, ale mówców. Ogólne zasady i reguły mogą być wyprowadzone z praktyki, nie są zaś tworzone a priori. Tego rodaju praktyka nie precyzuje określonych czynności, ale sugeruje warunki, które musimy zaakceptować, gdy dokonujemy wyborów. Innymi słowy język, moralność i prawo zwyczajowe zakładają istnienie rozumnych, wolnych jednostek.

    Praktyka tego rodzaju jest "społeczna" tak długo, jak jed-nostki wiąże wspólny sposób rozumienia poszczególnych zachowań i wspólny w nich udział. Nie jest ona jedynie sztuką porozumiewa-nia się, w której jednostka może się wyrazić - jeśli się jej nauczy, lecz także sposobem bycia, trwale wiążącym jednostki dążące do osiągnięcia swych własnych, dobrze pojętych celów. Najlepszym tego przykładem jest wspólny język, ale również moralność i prawo zwyczajowe jednoczą ludzi w ich indywidualnych dążeniach w spo-sób, który jest analogiczny do posługiwania się wspólnym językiem.

    Jak mówi Oakeshott: "O warunkach precyzujących prakty-ki można powiedzieć, że są "konstytucjami" tych niezliczonych związków, w których postępowanie jednostek ukazuje ich społeczny charakter. Każdy taki związek jest societas połączonych jednostek, nie w poszukiwaniu wspólnej rzeczywistej satysfakcji, ale z racji zro-zumienia przez nie i uznania warunków tej praktyki i utworzonych przez nią zależności".39 Dalej pisze: "Cives (to znaczy członkowie oby-watelskiego związku) nie są organizmami neuropsychologicznymi, typami genetycznymi, psychologicznymi ego lub składnikami pro-cesu społecznego, ale wolnymi jednostkami, których jedyną odpo-wiedzią na działania i wypowiedzi innych jest zrozumienie. Obywatelski związek nie jest relacją organiczną, ewolucyjną, celowo-ściową, funkcjonalną ani relacją definiowaną przez jej przejawy, ale uświadomioną relacją inteligentnych jednostek".40

    Pewne typy zrzeszeń natomiast powołuje się dla wypełnienia określonych celów. Do partii politycznej albo przedsięwzięcia handlowego przyłączamy się dla celów innych niż same członkostwo. Charakter tego rodzaju związków i reguł, które nimi rządzą, jest zasadniczo różny od charakteru zrzeszenia obywatelskiego. Po pierwsze, w zrzeszeniu celowym, zawiązanym dla określonego przedsięwzięcia, uczestniczymy z wyboru, natomiast członkostwo w zrzeszeniu obywatelskim z wyboru pochodzić nie musi. (Wielu praktyk, takich jak mówienie językiem ojczystym, wcale się nie wybiera.) Zrzeszenie celowe jest więc nie tylko zrzeszeniem ze względu na posiadanie wspólnego celu, lecz również ze względu na zarządzanie dążeniem do tego celu. Członkowie godzą się na to, aby biorąc pod uwagę konkretną sytuację zrzeszenie decydowało o podejmowanych krokach. Zrzeszenie celowe jest zatem zaangażowaniem w zarządzanie.

    Bycie zrzeszonym w kategoriach praktyki (na przykład przez język albo państwo) nie jest tym samym, co bycie zrzeszonym w celu wzajemnego zaspokajania potrzeb albo poprzez podejmowa-nie lub uznawanie organizacyjnych decyzji w dążeniu do wspólnych celów. Obywateli nie łączy partnerstwo we wspólnym przedsię-wzięciu ani wspólny interes. Jak stwierdził Oakeshott, warunki zrzeszenia obywateli mają moralne znaczenie, ponieważ nie służą do zaspokajania rzeczywistych potrzeb.

    Nie są do przyjęcia z liberalnego punktu widzenia następu-jące bardzo powszechne przekonania: "Aby unia monetarna mogła zostać od początku obdarzona zaufaniem co do swej stabilności, Konferencja Międzyrządowa musi przynieść zwykłym ludziom konkretny i namacalny postęp. Mam na myśli na przykład efektyw-ną walkę przeciwko zorganizowanej przestępczości przy pomocy europejskich sił policyjnych, jednolite przepisy dotyczące polityki imigracyjnej i azylowej oraz umiejętność mówienia jednym głosem we wspólnej polityce zagranicznej i obronnej".41 Jak wynika z po-wyższych rozważań o naturze zrzeszenia obywatelskiego, uzasad-nianie istnienia państwa (albo w tym przypadku istnienia Europy) przez wskazywanie ubocznych celów oznacza utożsamianie pań-stwowości ze zrzeszeniem celowym. Zgodnie z liberalnymi poglą-dami natomiast konstytucja ma autorytet, jeżeli obywatele akceptują tę konstytucję nie dlatego, że są zadowoleni z działań podejmowa-nych przez rząd, lecz dlatego, że popierają jawne procedury, dzięki którym powstają ogólne prawa państwowe i rozstrzyga się poszcze-gólne przypadki. To poparcie istnieje nawet wówczas, gdy rezultaty tych procedur są kwestionowane. Respektujemy wolę parlamentu albo wyroki sądu, nawet jeżeli się z nimi nie zgadzamy.

    Dla istoty zrzeszenia obywatelskiego bardzo ważna jest zatem klarowność dotycząca natury decyzji prawnych. Decyzje sądu są rozstrzygające, a nie menedżerskie. Orzeczenia sądu opierają się na znaczeniu prawa w danej sytuacji. Prawo, aby być prawem, musi być ślepe na wynik albo konsekwencje tej albo innej decyzji. Sędzia działa nielegalnie, gdy wydaje wyrok chcąc osiągnąć taki czy inny wynik. Polityka, tak jak prawo, żywi się konfliktem, bo bez konfliktu nie byłoby polityki ani prawa, tylko zarządzanie. Podobnie legislacja powinna brać pod uwagę czynniki pożądane moralnie, a nie czynniki instrumentalne. Dlatego prawo nie może być traktowane jak instrukcje kierowane do obywateli państwa dla osiągnięcia pewnych celów, ale raczej jak język, w którym obywatele porozumiewają się i rozwiązują swoje konflikty.42 To oznacza, że niewłaściwe jest pojmowanie statusu prawa tak, jak to robił Kelsen, czyli jako systemu nakazów adresowanych do obywateli albo urzędników państwowych. Prawo nie jest po prostu systemem rozkazów kierowanych przez Wodza do jego Indian, ale językiem obywatelskiego postępowania.

    Ponieważ zrzeszenie obywatelskie jest rozumnym, opartym na zasadach zrzeszeniem, powinno brać pod uwagę istniejące realia polityczne. Struktury państwowe powinny być dostosowane do wspólnego historycznego i kulturowego doświadczenia ludzi, któ-rymi rządzą, i będą zwykle zdeterminowane przez te czynniki. Re-giony albo wspólnoty wewnątrz państwa, podobnie, będą odzwierciedlać historyczny bagaż. Prawo państwa będzie wspierać wartości, w które ludzie wierzą. Dlatego demokracja jest nieodłącznie konserwatywna.

    W "europejskiej konstrukcji" trudno byłoby dostrzec zgodność z którymkolwiek punktem powyższych rozważań. Nie ma ona nic wspólnego ze spontanicznym, samoistnym, rozłożonym w czasie i naturalnym procesem ustrojowego rozwoju. Już sama nazwa - "Europejska konstrukcja" sugeruje technokratyczną, sztuczną i zbudowaną z rozmysłem strukturę - co, jak twierdził Edmunt Burke, jest sprzeczne z prawem i tradycyjnymi swobodami. Daleka od powszechnej zgody albo nawet ewolucji prawa, proponuje zastąpienie istniejącego systemu polityczno-prawnego systemem nowo stworzonym. Mimo że szczyci się swoim "wspólnotowym" wizerunkiem, będzie niszczyć te polityczne wspólnoty, które już istnieją, czyli państwa narodowe. Istniejące narody europejskie nie tworzą wspólnoty, co sugeruje sama metafora "europejskiej konstrukcji". Nie rozumiejąc, że prawo jest neutralnym zbiorem zasad, które umożliwiają wyłonienie się porządku z gmatwaniny wolnych relacji między ludźmi, właśnie sterowniczy (dirigiste) system pojmuje prawo jako "dyrektywę", a życie polityczne jako wspólne przedsięwzięcie z określonymi celami do osiągnięcia.

    Ale takie postrzeganie państwa jest powszechne w wielu krajach Unii Europejskiej, pojmujących często państwo korporacyj-nie. Aktywność rządów jest w nich utożsamiana prawie wyłącznie z wydawaniem pieniędzy. Państwa federalne są szczególnie skłonne do takiego rozumienia państwowości, ponieważ większość ich we-wnętrznej polityki sprowadza się do kłótni pomiędzy różnymi pozio-mami władzy o fundusze. To z kolei jest spowodowane namnożeniem się w państwach federalnych różnych poziomów zarządzania. Na przy-kład Belgia ma co najmniej siedem zgromadzeń ustawodawczych.

    Niemcy, ponieważ ich państwo jest podzielone na landy, przekonują często, że jest ono wspaniale zdecentralizowane. Jest to jednak nieprawda. Landy mają takie same władze, jak władze lokal-ne w Wielkiej Brytanii, jednakże różnica między szkockim i angiel-skim systemem prawnym jest większa niż różnica między jakimikolwiek landami w Niemczech. W rzeczywistości Niemcy mają stosunkowo wysoki stopień decentralizacji administracyjnej (fundusze uzyskiwane z podatków państwowych są przekazywane w dół, czyli do landów, które wydają pieniądze) wraz z piętnastoma nie pozostającymi w cieniu regionalnymi rządami, które mogą za-blokować rządową legislację na krajowym poziomie w Bundesracie.

    Jednakże możność wydawania pieniędzy nie jest tożsama z regionalną autonomią polityczną. Ci, którzy mówią, że niemiecki federalizm jest modelem dla Europy, zakładają, że pragnienie autentycznej narodowej politycznej niezależności - prawa do tworzenia własnego prawa - może być po prostu zaspokojone transferami pieniędzy z zewnątrz. Zakładają oni, że natura władzy na regionalnym poziomie w państwie jest podobna do tej na poziomie państwowym. Jest to traktowanie państwowości z pozycji klienta, całkowicie apolityczne. Obywatele zgadzając się na konstytucję zgadzają się na oparte na prawie procedury decydowania i rozstrzygania o zasadach ogólnych. Jeżeli natomiast akceptują wartość państwa tylko dlatego, że daje im ono pieniądze, nie jest ono dla nich politycznym zrzeszeniem, lecz feudalnym poddaństwem.

    3. Suwerenność, demokracja i dobro wspólne

    Społeczeństwo, którego członkowie są wobec siebie w opo-zycji, dąży do rozpadu
    SAINT-SIMON

    Ludzkie postępowanie zakłada istnienie dwóch rzeczy: in-nych ludzi i znaczenia. Społeczeństwo i język są właśnie tymi dwoma definiującymi elementami ludzkiego życia. Bez pojęcia "za-chowania znaczącego" - czyli takiego, które jest inteligibilne w tym sensie, że człowiek w nie zaangażowany jest w stanie je zrozumieć i ocenić - nie byłoby takich rzeczy, jak ludzkie postępowanie, ludzka wolność i rozum. Myśleniu potrzebny jest publiczny dialog. Jak pisze Kant: "Rozum nie jest po to, by się izolować, ale by wejść we wspólno-tę z innymi".

    Ludzkie myślenie rozwija się przez wydobywanie i odkry-wanie uniwersalnej natury indywidualnych rzeczy, których do-świadczamy. Ale ponieważ ten proces jest cząstkowy i nieustający, ludzka inteligencja i wiedza są chiaroscuro (jasno-ciemne). Obszary światła i jasności są otoczone strefami ciemności. Człowiek zdoby-wa wiedzę poprzez powolny, trudny, żmudny i postępujący proces, w rezultacie długiej, wymagającej cierpliwości i złożonej pracy. W istocie poznaje rzeczywistość zaledwie częściowo: nigdy nie ma kompletnej wiedzy o żadnej z poszczególnych części rzeczywisto-ści. Mimo że może znać prawdę, to prawdy, które zna, są częściowe i muszą być dopełniane przez inne. Ta cząstkowość oznacza, że ludzkie poznanie jest również sukcesywne, to znaczy, że nasza wie-dza wzrasta, gdy jedna częściowa prawda następuje po innej.

    Innym sposobem wyrażenia tej samej myśli jest powiedzenie, że ludzka wiedza jest dyskursywna. Ludzka intelektualna wiedza jest wyrażana w mowie. Tak jak wiedza, mowa jest częściowa, sukcesywna i rozwijająca się i pochodzi ze wzajemnych kontaktów rozumnych jednostek zaangażowanych we wspólne działanie. To znaczy, że wspólne elementy w życiu są zasadniczymi częściami w strukturze ludzkiego rozumowania. Innymi słowy, to właśnie doświadczanie wspólnoty nadaje znaczenie ludzkiemu życiu. Bez niego moglibyśmy żyć w stanie zidiocenia, to znaczy "każdy sobie" (idion). Musimy żyć we wspólnym świecie, w którym słowa będące naszą wspólną własnością mają niekwestionowane znaczenie. Życie społeczne i polityczne - życie ludzkie - nie może istnieć bez prawa i języka. Wszystkie nasze koncepcje wolności, prawa i wspólnego uczestniczenia w demokracji są komunikowane obywatelom poprzez doświadczenie państwowości. Tak jak prawo zakłada istnienie państwa, ludzi i sądu, tak wspólnotowość prawa, jak każdej zbiorowej praktyki, jest integralną częścią natury człowieka jako zwierzęcia politycznego.

    To tłumaczy, dlaczego wspólny język jest ważnym elemen-tem państwowości i demokracji. Bez niego wspólnotowość, która jest podstawą osądzania, oceniania i wyznaczania celów w ludzkim życiu, jest niemożliwa. Jest w rzeczywistości bardzo trudno przece-nić ważność wspólnego języka jako elementu tworzącego politykę i prawo. Państwa i narody rozwijają się i trwają jako wspólnoty dzie-lące wspólny język. Narody wyrastają z języków, a nie języki z na-rodów. Język jest znaczeniem, dzięki któremu człowiek nadaje sens światu i sobie samemu. Język jest niezbędny dla wspólnotowości, zdolności rozumowania, polityki i wolności.

    Cały słownik polityki i prawa faktycznie ukazuje ten głęboki związek między aktami mowy i aktami politycznymi. We francuskim i niemieckim to samo słowo oznacza "głosowanie" i "głos", prawa są przyjmowane w parlamencie, w którym się przemawia czyli "trzyma mowy" (parleys are held); prawa są "publikowane" (promulgate), decyzje są oznajmiane (announce); rząd wydaje oświadczenia dla parlamentu, w sądzie strony "bronią się", badania śledcze są "przesłuchaniami", dziedziną, w której orzeczenia mają wartość jest jurysdykcja, sędzia mówi w imieniu państwa, któremu służy i formułuje "sentencję" (po angielsku zdanie); sąd przysięgłych jest "zaprzysiężony", świadkowie "przysięgają" mówić prawdę. Prawo i polityka żyją w języku i przez język - czyli są domeną publiczną.

    Tymczasem definicja człowieka jako politycznego zwierzę-cia u Arystotelesa miała nie tylko podkreślić różnicę między życiem prywatnym i publiczną sferą polityki, ale także wprowadzić rozróż-nienie między wolnym obywatelem a niewolnikiem albo barbarzyń-cą, który był aneu logou - pozbawiony oczywiście nie zdolności mówienia, ale takiego sposobu życia, któremu mowa, i tylko mowa, nadaje sens i w którym głównym zajęciem wszystkich obywateli jest mówienie ze sobą.44 W Średniowieczu (publiczna) świetność majestatu była przeciwstawiana ciemności i mrokowi sfery prywat-nej. W rzeczywistości przez całe Średniowiecze aż do Renesansu rosło znaczenie sfery publicznej jako warunek sine qua non rządów prawa, a wyobrażenie, że król albo pan feudalny jest "głową do-mu", traciło swoje znaczenie. Parlament, arena mówców, stał się miejscem, w którym władza polityczna musiała się zamanifestować, aby się uprawomocnić. Polityka jest więc częścią tego, co ludzkie, jeżeli "polityka" oznacza publiczne zrzeszenie jednostek, które pojmują siebie jako "naród". Bez pojęcia "narodu" nie mogłoby być żadnych praw tworzonych przez naród (demokracji).

    Rządzenie różni się więc od legislacji albo wydawania wyroków: jest "utrzymywaniem porządku" obywatelskiego zrzeszenia.45 To właśnie moc utrzymywnia porządku umożliwia urzędnikom państwowym zakazywanie życiowo ważnych działań, ale odbywa się to zgodnie z procedurami określonymi przez prawo. Jest tak dlatego, że prawo zakłada istnienie aparatu władzy, skoro nie może samo się wprowadzać w życie albo samo sobą zarządzać. Dlatego, aby istniało prawo, musi istnieć maszyneria państwowa. Chociaż rządzenie jest serią nakazów wydawanych zgodnie z prawem, prawo nie jest zbiorem przepisów jakiegoś przedsiębiorstwa. Nawet etymologia słowa "rule" wyjaśnia, że to ono ma dostarczać niezmiennej miary, dzięki której można osądzać ludzkie zachowanie, (zgodnie z interpretacją ojca Coplestona św. Tomasz z Akwinu traktuje prawo jako miarę lub zasadę ludzkich działań, miarę lub zasadę pojmowaną przez rozum i szerzoną z uwagi na wspólne dobro")46 - tak jak etymologia słowa prince (książę) wskazuje, że powinien on być człowiekiem zasad (principle).

    Prawo zakłada więc istnienie obywateli, którzy respektują uprawnienia sędziego do rozstrzygania konfliktów i do stwierdza-nia, która interpretacja prawa jest właściwa. W rzeczywistości są obywatelami właśnie dlatego, że pojmują siebie jako członków po-lis, żyjących pod tą władzą. Innymi słowy, prawo zakłada istnienie państwa obywatelskiego, albo raczej je tworzy. Jak mówi św. To-masz z Akwinu w "Traktatach o prawie": "Prawo nie jest niczym innym niż uporządkowaniem racji ogłaszanych dla wspólnego dobra przez kogoś, kto kieruje wspólnotą".47 Dążenie do "wspólnego do-bra", o którym mówi św. Tomasz, ma ten konkretny cel, do którego dąży się także w zrzeszeniu (celowym) Oakeshotta. Jest to aktyw-ność wypływająca z akceptacji faktu, że "dobro", o którym mowa, jest "wspólne" dla wszystkich ludzi uważających siebie za obywate-li. Dążenie do wspólnego dobra jest dążeniem do tych wartości, któ-re wzmacniają wspólnotę jako wspólnotę. Nie jest to dążenie do kon-kretnego celu, niezależnego od faktu przynależności do wspólnoty.

    Prawo i polityka są zatem dobrami wspólnymi. To, co ro-zumiemy przez demokrację, nie mogłoby istnieć bez odpowiedniej sfery publicznej. Ani wolność w systemie prawnym, ani jeden z jej najważniejszych skutków, wolny rynek, nie może istnieć bez pu-blicznych obszarów gwarantowanych prawem, gdzie mogą zacho-dzić wolne interakcje, i bez społecznych norm (prawo, język), które czynią ludzkie działanie zrozumiałym i wolnym. Innymi słowy, wolność potrzebuje sfery publicznej i nie można o niej powiedzieć, że istnieje, jeżeli jest ograniczona do życia prywatnego. Czym jest zniszczenie sfery publicznej będzie wiedział każdy, kto podróżował do krajów sowieckich, gdzie podejrzliwość wobec obcokrajowców i zwyczaj ich rabowania sięga tak głęboko, jak tylko można sobie to wy-obrazić, i gdzie wspólne klatki schodowe w blokach mieszkalnych są ohydne, nawet jeżeli mieszkania w środku są nieskazitelnie czyste.

    Człowiek nie wiedziałby nic o wewnętrznej wolności, gdyby nie doświadczył wolności jako materialnej namacalnej rzeczywistości. Prawo i wolność polityczna, aby miały jakąkolwiek wartość, muszą być dla niego realne, a nie tylko formalne. Najpierw stajemy się świadomi wolności w naszych wzajemnych relacjach z innymi, a nie w odniesieniu do siebie samego. Tak rozwijamy nasze umysły i naszą jednostkową samoświadomość. Bez gwarantowanej sfery politycznej wolność nie będzie mogła się przejawiać. Wolności nie szukamy w głębi serca ani nie jest ona stanem umysłu, jak wydawali się twierdzić niektórzy utylitaryści. Polityka i wolność są w rzeczywistości zbieżne i współzależne, jak dwie strony tej samej monety.

    Ta sfera musi być wyraźnie opisana. Aby prawo istniało, musi być wyraźnie zdefiniowany obszar, wewnątrz którego obowią-zuje i jasno zdefiniowana grupa ludzi, do której się odnosi. Dobre ogrodzenia umożliwiają dobre sąsiedztwo. W świecie starożytnym prawo było "prawie dosłownie murem, bez którego mogłyby istnieć aglomeracje domów, ale nie mogłoby istnieć miasto ani wspólnota polityczna".48 Pierwotnie polis oznaczało coś w rodzaju "okrągłego muru", tak jak urbis w łacinie wyraża pojęcie okręgu i ma ten sam źródłosłów co orbis. Faktycznie "miasto" (town) i niemieckie słowo Zaun (ogrodzenie) są etymologicznie pokrewne, podczas gdy grec-kie słowo oznaczające prawo - nomos, pochodzi od nemein - roz-dzielać, posiadać (to, co zostało rozdzielone) i zatrzymywać. Kombinacja "prawa" i "ogrodzenia" w słowie nomos umożliwiła grę słów w maksymie Heraklita: "Ludzie powinni walczyć o prawo, tak jak walczą o mury".49 Tylko w komunistycznym myśleniu grani-ca jest koniecznie zamkniętą barierą: w klasycznym rozumieniu prawa jest elementem decydującym o tym, na jaki obszar rozciągają się prawne kompetencje. Z kontynentalnego punktu widzenia grani-ca narodowa jest oczywiście tak ekonomiczna, jak i polityczna. Ale jak widzieliśmy, brytyjska koncepcja suwerenności zawierała od cza-sów Hobbesa ideę, że granice są otwarte dla handlu.

    Jasność w kwestii terytorium jest więc warunkiem wstępnym dla organizacji nieplemiennej. Prawo wymaga jurysdykcji, to znaczy systemu określającego, kto jest, a kto nie jest podmiotem jego dekretów. W państwie zawierającym rozmaite plemiona, z których każde podlega własnemu prawu religijnemu, podkopywana jest polityczna jedność, a co więcej rodzi się przekonanie, że ci, którzy nie dzielą religijnych wierzeń, są w pewnym istotnym sensie poza prawem. Taka idea jurysdykcji nie daje się pogodzić z tworzeniem się państwa, w którym prawa są oferowane niezależnie od wyznania. Bezpieczeństwo, ciągłość i stabilność, niezbędne dla rządów prawa, są nieosiągalne, dopóki terytorium nie jest bezpieczne. Tylko terytoralna idea jurysdykcji umożliwia ostateczne oddzielenie prawa od więzi religijnej.

    Idea narodowa ustanawia społeczną lojalność zgodnie z te-rytorialną jurysdykcją - bez terytorialnej jurysdykcji państwo libe-ralne nie może istnieć. To właśnie dlatego historia państwa prawa i historia idei narodowej są nierozdzielne. W rzeczywistości narodo-wość i jurysdykcja przenikają się wzajemnie i postrzeganie ich rela-cji w kategoriach takich jak związek między ciałem a duszą nie jest absurdem.51 Naród nie zagraża liberalnemu porządkowi, a wręcz jest jego warunkiem wstępnym.

    Konstytucyjna niezależność albo narodowa suwerenna pań-stwowość są właśnie warunkami wstępnymi demokracji. Albowiem tylko wewnątrz pewnego ciała organizacyjnego - to znaczy w gru-pie ludzi wyraźnie określonej przez wspólne zasady i wspólne punk-ty odniesienia - może być zapewniona demokratyczna debata i de-mokratyczna odpowiedzialność. Dlatego niebezpieczne jest dowodzenie - jak robią to zwolennicy unii europejskiej - że granice powinny być zlikwidowane albo powinny stracić znaczenie. Tak jak nikt nie powiedziałby, że chcą oni europejskiej suwerenności, ale raczej, że chcą zlikwidować samo pojęcie suwerenności, tak zwo-lennicy integracji europejskiej nie zamierzają twierdzić, że chcą wznieść granice wokół Unii Europejskiej (chociaż może to być kon-sekwencją ich propozycji), ale raczej że popierają po prostu znik-nięcie granic w ogólności.

    Twierdzenie, że granice są barierami, które muszą być zlikwidowane, jest zatem podkopywaniem jednego z zasadniczych instrumentów samego prawa. Znoszenie prawnych granic (jurysdykcji), pociąga za sobą znoszenie politycznej narodowości, a to z kolei pociąga za sobą znoszenie prawa i zastępowanie go biurokracją albo regulatywną aktywnością legislacyjną. Bez polityki, bez realnego istnienia wyraźnej sfery publicznej - nie ma osądu, moralności ani prawa. Gdy sfera publiczna, w której prawo i polityka są jawne, zastępowana jest podejmowaniem decyzji za zamkniętymi drzwiami, we współczesnych społeczeństwach pojawia się realne niebezpieczeństwo zaistnienia biurokratycznych, technokratycznych i apolitycznych struktur, popierających obojętność i czyniących obywateli mniej wnikliwymi, mniej zdolnymi do krytycznego myślenia i mniej skłonnymi do podejmowania odpowiedzialności. Na tym polega niebezpieczeństwo zniesienia granic narodowych bez jawnego utworzenia nowych, europejskich (nawet gdyby miały spowodować one całą masę nowych problemów) - albo udawania, że życie polityczne może albo wręcz powinno istnieć bez granic.

    4. Epoka sofistów i rachmistrzów

    Władza ekonomiczna znaczy więcej niż władza terytorialna
    COLBERT

    Wielki francuski liberalny filozof Benjamin Constant, aby podkreślić rolę sfery publicznej w ochronie wolności, stworzył roz-różnienie między wolnością starożytnych a wolnością współcze-snych.53 Dla starożytnych wolność była dobrem publicznym - byłeś wolny, jeżeli jako obywatel miałeś prawo uczestniczyć w polityce - podczas gdy to, co obecnie nazywamy prywatną, indywidualną wolno-ścią, znaczyło niewiele. Natomiast współczesny świat wiąże pojęcie wolności z wolnością od wkraczania państwa w prywatne życie jed-nostki.

    Starożytni rozumieli, że sposób rządzenia republiką może zniszczyć wolność, jeżeli jest oparty na ekonomicznym modelu go-spodarstwa domowego. (Prowadzenie domu po grecku to "ekono-mia".) Uważali oni prywatne życie rodziny albo plemienia za sferę konieczności, podczas gdy sferę publiczną, w której wszyscy ludzie są równi, za domenę wolności. W domenie prywatnej nakazy wy-dawane przez głowę domu były związane z zaspokajaniem potrzeb życiowych (jedzenia, ciepła). Rzymski tyran Kaligula był pierw-szym, którego nazwano "dominus", czyli pan, gospodarz - tytuł, który August, a nawet Tyberiusz uznałby za zniewagę.

    Trendy, przed którymi ostrzegał Constant, odniosły zwycię-stwo w XIX wieku wraz z powstaniem nowej doktryny, która roz-myła rozróżnienie między publicznym i prywatnym, wprowadzając pojęcie "społeczny". Zgodnie z tą koncepcją społeczności i wspól-noty polityczne powinny być traktowane jak rodzina, której co-dziennymi sprawami ma się zajmować ta gigantyczna, ogólnokrajowa administracja, którą obecnie nazywa się rządem.

    Dyscyplina odpowiadająca takiemu podejściu nie jest już fi-lozofią polityczną czy retoryką, ale ekonomią. "Społeczeństwo" jest pojmowane jako jedno wielkie gospodarstwo domowe, co rozmywa istotne rozróżnienie między sferą prywatną i publiczną. Zwroty ta-kie, jak "wspólny europejski dom" - stale używane jako slogan przez kanclerza Kohla i innych54 - sugerują, że właściwym mode-lem dla polityki jest dom, a nie sfera publiczna.

    Traktowanie rządzenia jako opartego przede wszystkim na ekonomii, a nie na polityce i prawie, było podstawą przeświadcze-nia Marksa i Engelsa, że gdy rozwiąże się "sprzeczności" systemu kapitalistycznego (to znaczy wolnego), zniknie państwo, a rządzenie ludźmi zostanie zastąpione administrowaniem rzeczami.55

    Zwolennicy tej szkoły myślenia nie rozumieli, że wolne re-lacje międzyludzkie w ramach systemu prawnego są z natury ro-zumne. Jako dyscyplina zajmująca się potrzebami życia ludzkiego ekonomia zakłada, że człowiek wobec drugiego człowieka raczej się zachowuje, niż działa. Zakłada ona, że ludzkie zachowanie może być tłumaczone w kategoriach egocentryzmu, jako wynik pewnych fizycznych albo psychologicznych popędów. Klasyczni ekonomiści i niektóre tendencje w myśli liberalnej także ponoszą za to częściową odpowiedzialność; przekonują bowiem, że człowiek nieuchronnie po-szukuje szczęścia albo zadowolenia i możliwy jest liberalny ustrój bez konserwatywnych podstaw - narodowości, prawa i tradycji.

    Mimo że wszystkie te działania faktycznie dotyczą jednostki ludzkiej, twierdzenie, że jedynym motywem człowieka jest samozadowolenie, jest zaprzeczeniem jego człowieczeństwa. Taka teoria usuwa z rozważań wszelkie pojęcie wolności i rozumu. Z tych samych przyczyn pogląd, że społeczeństwo jest statystycznie jednolite i że gospodarka krajowa może być ukierunkowana na jeden cel, korzystny dla tego społeczeństwa, jest niezgodny z prawdziwie wolnym i liberalnym porządkiem prawnym.

    Dlatego stosowanie prawa wielkich liczb i długich okresów do polityki i historii jest co najmniej rozmyślnym zacieraniem prawdziwej treści tych pojęć. Polityka, będąca integralną częścią ludzkiej wolności, wymaga podejmowania swobodnych decyzji, które jako autentycznie wolne nie mogą być podejmowane z góry, na podstawie teoretycznych założeń. Władcą w słynnej definicji Karla Schmitta jest ten, kto podejmuje decyzje w wyjątkowych oko-licznościach.56 Poszukiwanie sensu w polityce albo znaczenia w hi-storii, staje się beznadziejnym zadaniem, gdy wszystko, co nie jest codziennym zachowaniem albo automatycznym dążeniem, zostało wy-kluczone jako nieistotne.

    Mit o egocentrycznej jednostce jest więc zaprzeczeniem człowieczeństwa. Pogląd, że całe społeczeństwo łączy wspólny inte-res, być może do przyjęcia w naukach ekonomicznych, jest przyj-mowaniem uniwersalistycznego i materialistycznego podejścia do ludzkiej natury. Postrzeganie człowieka w taki sposób pomija zu-pełnie fakt, że chociaż ludzie są identyczni w swojej naturze, to jed-nak faktycznie wszyscy różnią się - dzięki wychowaniu, pod wpływem czasów, w których żyją, wierzeń, kraju i wszystkich in-nych czynników, które sprawiają, że człowiek staje się daną osobą. Innymi słowy, utrzymywanie, że interesy wszystkich ludzi albo wszystkich narodów są jednakowe (jak twierdził rzecznik ds. poli-tyki zagranicznej rządzącej Partii Chrześcijańskich Demokratów w Niemczech, wypowiadając się w obronie integracji europejskiej57) jest pomijaniem możliwości, że ludzie w różny sposób postrzegają swoje interesy. A to oznacza wyklucznie możliwości rozumnej niezgody.

    Dlatego właśnie niektórzy liberalni ekonomiści (szczególnie ci z austriackiej szkoły, których filozofię przeniknął sposób pojmowania natury ludzkiej nakreślony w tym rozdziale) wyraźnie zaatakowali obsesję liczb, widoczną u współczesnych ekonomistów, a także powszechne wśród nich przekonanie, że "dobre liczby nieuchronnie prowadzą do dobrej polityki".58 Faktycznie przeciwko beztroskiej nieodpowiedzialności, a nawet tendencjom megalomańskim ukrytym w wielu ekonomertiach wystąpił Hayek, udowadniając, że paradoksalnie - zadaniem ekonomistów jest pokazywanie, jak mało ekonomia może wyjaśnić. Ekonomizm jako gałąź scientyzmu łatwo staje się ofiarą pełnego pychy przeświadczenia, że może poznać i zaplanować całość społecznego życia.

    Ekonomiczna wizja państwa jest szczególnie wyraźna na Kontynencie. Wielu Europejczyków z Kontynentu, inspirowanych unitariańskim i korporacyjnym modelem społeczeństwa, wierzy, że społeczna spójność może istnieć jedynie wtedy, gdy wszyscy się wciąż ze sobą zgadzają, a państwo angażuje się znacząco w redy-strybucję przychodów. Polityczna kultura między innymi Francji, Niemiec, Belgii i Niderlandów w różny sposób oparta jest na tych błędnych, "unitariańskich" wizjach polityki. Niemcy szczycą się swoim opartym na konsensusie podejściem do polityki, w którym każdy zgadza się z każdym i w którym różnice opinii są tuszowane i tłumione szczodrymi rządowymi "datkami", dyskurs polityczny we Francji natomiast opiera się na założeniu, że interesy "ogółu" stoją moralnie ponad interesami jednostki i że naród francuski jest w pewnym sensie "wspólnym projektem".

    W odróżnieniu od europejskich teorii albo praktyk ustrojo-wych, które zakładają polityczną harmonię lub do niej dążą, system brytyjski czy amerykański rozumie, że konflikt jest materią życia. W tradycji liberalnej prawdziwa solidarność istnieje wtedy, gdy dwie osoby pozostające w konflikcie albo współzawodniczące ze sobą akceptują te same zasady, dzięki którym udaje im się rozwią-zać problem. Zamiast wygaszać konflikt, kraje anglosaskie nauczyły się tworzyć systemy ustrojowe, które pozwalają mu się rozwijać. Brytyjski system parlamentarny daje absolutny priorytet zasadzie niezgody, zawsze zapewniając istnienie jakiejś opozycji.

    Tradycja amerykańska jest podobna: w "Federalist Papers" Publius tłumaczy, że duch frakcyjny jest nieunikniony i że musi on być odpowiednio kierowany, a nie tłumiony: "Wolność jest tym dla frakcji, czym powietrze dla ognia, jest pożywieniem, bez którego on natychmiast gaśnie. Niszczenie wolności, która jest istotą życia politycznego, z tej tylko przyczyny, że żywi frakcje, jest taką samą głupotą, jak żądanie anihilacji powietrza, które jest niezbędne dla życia zwierzęcego, dlatego że zwiększa destrukcyjne działanie ognia".59 Innymi słowy, konflikt prowadzi do wspólnego dobra. Tam, gdzie nie ma konfliktu, nie ma polityki, tylko zarządzanie. Polityka żyje z niezgody, opozycji między partiami, interesami i ideologiami, z antagonizmów między różnymi opiniami, wartościami i celami.

    Tradycja liberalna rozumie również, że zrzeszenie obywa-telskie jest w swym działaniu nieograniczone, nieprzewidywalne i oparte na konflikcie. Jego wzorce nie są narzucane obywatelom w postaci już ukształtowanych i sformułowanych zobowiązań, ale tworzą się dzięki różnorodnym i nieprzewidywalnym rozumnym wyborom i transakcjom przeprowadzanym przez ludzi w ich co-dziennym życiu. Faktycznie zrzeszenie obywatelskie opiera się na dyspucie i różnicach opinii dotyczących nawet kategorii prawnych odnoszących się do określonych przypadków. Dla rozstrzygania wątpliwości i sporów zrzeszenie obywatelskie wymaga zatem ist-nienia określonej procedury rozstrzygającej. W politycznym zrze-szeniu obywatele są w takiej samej relacji jak strony przed sądem, a nie jak partnerzy we wspólnym przedsięwzięciu.60 Powyższe poglądy będą szokujące dla tych, którzy mają unitariańskie podejście do polity-ki, dla nich bowiem przeciwnie - różnorodność implikuje nieład.

    Niektóre nurty współczesnego liberalizmu, podobnie jak biurokratyzm czy socjalizm, muszą ponosić część winy za dryfowanie w kierunku ekonomizmu i oddalanie się od polityki. Popierają one pogląd, że wolność jest przede wszystkim sprawą prywatną. Ale polityka jest sztuką podejmowania decyzji. Akt polityczny jest aktem publicznym, a podjęta decyzja nosi piętno człowieka podejmującego ją. Polityka jest roztropna: przy podejmowaniu decyzji politycznych i prawnych dokonywane wybory muszą być dostosowane do zmiennych warunków czasu i miejsca. Biurokratyczne rządy, przeciwnie, nie są sprawowane publicznie, lecz w korytarzu lub za zamkniętymi drzwiami - w swej istocie nie są one parlamentarne. Biurokratyczne zarządzanie nie jest ani personalne, ani autorytatywne: podejmowane decyzje są anonimowe i pretendują do obiektywności (naukowości). To właśnie technokracja szuka wpływu na polityczne decyzje bez podejmowania za nie odpowiedzialności.

    Od początku czasów współczesnych administracja rozrasta-jącej się sfery życia społecznego i ekonomicznego przysłania sferę polityczną. Ale tam, gdzie wchodzą w grę potrzeby życiowe - czyli w ekonomii - wszystkie działania są z definicji podejmowane pod wpływem konieczności. Gdyby polityka była tylko troską o życie, to odwaga byłaby uważana za głupią i niebezpieczną pogardę dla życia i jego interesów. A jednak przeciwnie, jest ona warunkiem wstęp-nym dla każdego działania politycznego.

    Dominacja ekonomii, rozrost biurokracji nowoczesnego państwa, wzrastająca władza technokratów, ogólny prestiż nauki - to wszystko przyczynia się do przekonania, że sprawy mające zna-czenie w społeczeństwie mogą być przedmiotem czystej, pewnej wiedzy naukowej. Uważa się, że polityka to niewiele więcej niż po-lityka partyjna i traktuje się ją jako aktywność drugorzędną wobec zarządzania ekonomicznego. Może to prowadzić do podejmowania decyzji wyłącznie z przyczyn ekonomicznych, i ignorowania ich konstytucyjnych, prawnych i politycznych skutków - tak jak w przypadku europejskiej unii monetarnej. Pomniejszając wartość po-lityki jako oddzielnej, autentycznej aktywności, która może zasłu-giwać na szacunek, współczesny scientyzm ignoruje i zbywa jako mrzonki najistotniejsze podstawy polityki, a tym samym wolnego społeczeństwa.

    Polityka nie jest nauką. Niemożliwe jest skonstruowanie modelu albo mechanizmu podejmowania politycznych decyzji, jak to lubi robić Traktat z Maastricht. Oddanie władzy politycznej w ręce biurokratów albo polityków o mentalności biurokratów powo-duje usunięcie polityki z jej właściwego miejsca. Biurokraci niena-widzą humoru, ekscentryczności i kreatywności, które między innymi powinny cechować prawdziwą politykę. Wszystkie aparaty władzy dążą do zrzucenia odpowiedzialności i neutralizacji podej-mowanych decyzji: polityka jest wrogiem aparatu.

    Ponieważ polityka jest realna (nie idealna, jak teoria naukowa albo "polity-zm") stosunki między podejmowanymi środkami i celami są zawsze rzeczowe, a nie naukowe. Polityka jest sztuką decydowania, jakie środki zasugerowane przez doradców należy podjąć i kiedy, aby osiągnąć określony cel. Wynika stąd, że dla podjęcia politycznego działania konieczna jest intuicja podpowiadająca, co jest najbardziej właściwe, a także poczucie odpowiedzialności za sprawę, której się broni. Błędy lub sukcesy takiego działania będą się ujawniać tylko w trakcie tego działania, bo polityką są właśnie działania podejmowane w określonych okolicznościach. W polityce nie można dążyć do żadnego celu bez niespodzianek i nieoczekiwanych okoliczności, bo polityka to ludzkie życie. Te nieoczekiwane okoliczności mogą wymagać zmiany taktyki, nowej strategii lub porzucenia celu. Polityka, będąc częścią ludzkiego życia, jest ciągłym, ryzykownym i nieprzewidywalnym procesem. Niebezpiecznie apolityczna jest zatem chęć zlikwidowania wszelkich konfliktów, podobnie jak wiara, że państwo (zostawmy w spokoju kontynent) może być rządzone przez rzekomo neutralną i technokratyczną instytucję, jaką jest bank centralny.

    5. Dziwne przymierze miedzy liberałami i socjalistami

    Rozważania tego rozdziału pomogą nam zrozumieć następu-jący paradoks: jak to jest możliwe, że projekt integracji europej-skiej, który został podjęty w imię rynku, stał się projektem politycz-nej harmonizacji i unifikacji z wyraźnymi nieliberalnymi elementa-mi? Postawmy ten problem inaczej: jak to się stało, że Margaret Thatcher, której niechęć do unii politycznej była tak silna, jak in-stynktowna, nie była w stanie stworzyć przekonywającej alterna-tywnej wizji w stosunku do proponowanej przez jej nieubłaganego przeciwnika - Jacquesa Delorsa?

    Rozwiązanie tych zagadek tkwi w nieporozumieniu wokół roli państwa. Margaret Thatcher strawiła prawie 10 lat na ograniczaniu roli państwa wtedy, gdy projekt politycznej integracji Europy wszedł w fazę realizacji. Ze względu na reputację antyetatystki, jej determinacja w utrzymywaniu narodowych granic i kontroli państwa wydawała się czymś wewnętrznie sprzecznym. Podobnie jak w wypadku zwolenników integracji europejskiej, którzy przekonywali często, że usunięcie granic narodowych jest aktem liberalizacji, a nie wzrastającej kontroli centralnej.

    Te paradoksy mogą być wyjaśnione jedynie w następujący sposób: istotą thatcherowskiej i reganowskiej "liberalizacji" miało być nie tyle zredukowanie ilości działań państwa (mimo że czę-ściowo tak było), ale raczej zmiana ich jakości. Konserwatywny liberalizm uważa, że państwo ma przede wszystkim funkcję sądową, a nie wykonawczą. Jak widzieliśmy, utrzymanie państwa (o funkcji głównie sądowej) jest rzeczywiście warunkiem wolności politycz-nych i ekonomicznych. Dlatego obrońcy lekko regulowanej gospo-darki z maksymalnym poziomem politycznej wolności są - paradoksalnie - zwolennikami silnego państwa w dziedzinach, które mają znaczenie - szczególnie w kwestiach poszanowania zasad prawa i istnienia ram prawnych dla autentycznej demokratycznej debaty. Projekt integracji europejskiej przeciwnie, użył języka libe-ralizacji, aby przeprowadzić coś zupełnie innego: zastąpić po prostu kontrolę narodową kontrolą ponadnarodową.

    Zagadka ta wytwarza również przeciwny, choć równie silny paradoks. Polega on na tym, że technokratyczni liberałowie, ignoru-jący ważność takich konserwatywnych wartości, jak państwo albo naród, mogą szybko ześliznąć się na pozycje socjalistyczne. W Eu-ropie istnieje faktycznie przymierze między technokratycznymi li-berałami i socjalistami, którego dobrym przykładem są sir Leon Brittan i Jacques Delors. (Obydwaj zgadzają się z potrzebą wspól-nej waluty).

    Taki technokratyczny liberalizm nie jest więc przeciwień-stwem socjalizmu. Technokratyczni liberałowie, w przeciwieństwie do konserwatystów, uważają, że może istnieć liberalny porządek bez fundamentu narodowości, prawa i polityki. Niewiele troszcząc się o te konserwatywne wartości, które są niewytłumaczalnym dzie-łem historii i przypadku, technokraci mogą zatem stać się zwolenni-kami gigantycznych socjalistycznych projektów zastąpienia starych porządków nowymi, takich jak projekt zjednoczenia Europy. Taki tech-nokratyczny liberalizm, dzielący z ekonometrią materialistyczne widze-nie człowieka, szybko przeradza się w centralne sterowanie.

    Realizacja współczesnego europejskiego projektu nie jest pierwszym przypadkiem w historii, gdy antykonserwatywni libera-łowie (albo libertarianie) zaczęli się przemieniać w ustrojowych albo nawet protototalitarnych socjalistycznych wrogów liberalnego porządku. W XIX wieku Henri hrabia de Saint-Simon zaczynał jako bliski industrialnym kręgom liberał, a także jako następca wielkiego francuskiego liberalnego ekonomisty, Jeana-Baptiste'a Saya. On i jego kolega Auguste Comte ostatecznie stali się wpływowymi teore-tykami protototalitarnej socjalistycznej gospodarki planowej.

    Niefortunne naukowe podejście Saint-Simona do polityki, tak jak zresztą wielu współczesnych ekonomistów i libertarian, wy-nikło z jego miłości do ekonomii. Saint-Simon był przekonany, że życie ludzkie jest chaotyczne i nieracjonalne i że powinno być na-ukowo planowane. W jednej ze swoich pierwszych publikacji, z 1803 r., zaproponował zbieranie składek przed grobem Newtona w celu sfinansowania Rady Newtona (Council of Newton). Cała ludz-kość wybierałaby do tej rady matematyków, fizyków, chemików i innych naukowców, którzy razem zarządzaliby planetą. Najwyższa Rada Newtona podzieliłaby świat na lokalne Rady Newtona, które organizowałby na całym świecie uroczystości i naukowe szkolenia: Saint-Simon był przekonany, że nauka, a nie moralność czy prawo powinny rządzić światem.

    W 1814 r. Saint-Simon opublikował: "O reorganizacji społeczeństwa europejskiego albo o konieczności połączenia narodów Europy w jedno ciało polityczne, przy zachowaniu narodowej niezależności każdego z nich". W tym pierwszym projekcie europejskiej unii federalnej Saint-Simon wyraził swoje przekonanie, że Europa jest "zdezorganizowana" i konieczne jest przezwyciężenie tego stanu poprzez polityczne zjednoczenie kontynentu. Aby to osiągnąć, niezbędna jest polityczna homogeniczność: wszystkie narody europejskie muszą mieć takie same instytucje polityczne. Ponieważ Saint-Simon był wtedy jeszcze zwolennikiem liberalizmu, za swój polityczny model przyjmował Anglię i chciał, aby Europa naśladowała brytyjski system parlamentarny: każdy kraj miałby swój własny parlament, ale "uznawałby wyższość parlamentu ogólnego, górującego nad wszystkimi narodowymi rządami, obdarzonego władzą rozsądzania nieporozumień".61

    Razem z historykiem Augustinem Thierrym, który został je-go asystentem, Saint-Simon rozwinął koncepcję, która później stała się znana jako "polityka pozytywistyczna". Taka polityka miała być naukowa i oczyszczona z abstrakcyjnej metafizyki moralności. Thierry, współautor "Reorganisation", stał się później liderem szko-ły historyków, która rozwinęła historię mas. Teoria ta głęboko wpłynęła na Marksa. Tymczasem Auguste Comte pisząc w pozyty-wistycznym przeglądzie Le Censeur również publikował podobne koncepcje, takie jak "O sytuacji europejskiej, o przyczynach wojen (europejskich), o środkach, dzięki którym można z nimi skończyć". W tych artykułach przewidywał on takie same zadania dla europej-skiego rządu, jak Saint-Simon: prace publiczne, komunikację i in-frastrukturę oraz kolonizację niecywilizowanych części świata.

    Thierry, Saint-Simon i Comte uważali, że w planowaniu go-spodarki większą rolę powinny odgrywać siły przemysłowe. W przeglądach L'industrie i Le Censeur, rozwinęli pogląd, że polityka w ogólności powinna być podciągnięta pod planowanie gospodar-cze. W Le Censeur europeén zaatakowali teorię równowagi sił w Europie, którą uważali za rywalizację między uzbrojonymi naroda-mi. Przeciwstawiali temu ideę identyczności interesów handlowych wszystkich narodów. Augustin Thierry napisał, że definicją liberali-zmu jest "ustrój oparty na przemyśle, "komercjalny rząd", jak to mówią Anglicy".62 Widzieli Europę rozwijającą się od epoki feu-dalnej do epoki nowoczesnego industrializmu, w którym wszystkie interesy byłyby takie same. Saint-Simon napisał, w duchu podob-nym do poglądów liberałów: "Jedynym celem, do którego powinny dążyć wszystkie nasze myśli i wszystkie nasze wysiłki [jest] organi-zacja społeczeństwa najbardziej korzystna dla przemysłu, w naj-szerszym sensie tego słowa".63

    Saint-Simon i Thierry, koncentrując się wyłącznie na ekonomii, chcieli poświęcić funkcjonowanie całego ustroju politycznego zaspokajaniu potrzeb życiowych. W ramach swojej analizy historii, traktowanej jako rozwój ku industrializacji, Saint-Simon nakłaniał do łączenia przemysłu z państwem. Napisał, że polityka jest "nauką o produkcji"64, i jak ci, którzy dzisiaj mówią o "Zjednoczonym Królestwie S.A." (UK Public Limitted Company)" - uważał kraj za "wielkie przemysłowe przedsiębiorstwo".65 Z pewnością można by było apolityczną mentalność zaprezentować w mniej ponury sposób.

    Częściowo pod wpływem autorytarnego tradycjonalizmu Josepha de Maistre'a, ale odrzuciwszy teologiczne podstawy jego myśli, Comte i Saint-Simon coraz silniej chcieli zastąpić Kościół i teologię klerem naukowym, w celu doskonalenia industrialnego społeczeństwa. Comte w "The Organiser" i Saint-Simon w "Indu-strial system" (1820) oraz w "Catechism for Industrialists" (1822) wzywali do tworzenia korporacjii przemysłowców dla wzmocnienia naukowego charakteru rządu.

    Saint-Simon zaczął rozumieć wyraźniej niż większość so-cjalistów, że organizowanie społeczeństwa dla wspólnego celu jest sprzeczne z indywidualną wolnością i że to wymaga istnienia wła-dzy, która "może wybrać kierunek działania dla sił narodowych".66 Stawał się coraz bardziej rozczarowany "niejasną i metafizyczną ideą wolności", która była "przeciwieństwem rozwoju cywilizacyj-nego i organizacji dobrze rządzonego systemu".67 System parlamen-tarny jest niewłaściwy i nienaukowy, gdyż pozwala różnym celom konkurować ze sobą. Pewnego razu nawet powiedział, że ludzie, którzy nie stosują się do nakazów państwa, są idiotami, którzy po-winni być traktowani jak czworonogi".

    Comte tymczasem doszedł do przekonania, że nie istnieje coś takiego, jak wolność sumienia, a różnice poglądów będą wkrót-ce wyrównane przez socjotechnikę.68 Wezwał artystów do "wywie-rania na masy takiego wpływu, by zmusić je do podążania we wskazanym kierunku, a także by artyści dopomogli swym przywód-com w tym wielkim dziele".69

    Nowe społeczeństwo, napisał Saint-Simon, nie będzie rządzone, będzie administrowane. W kompletnie zindustrializowanym społeczeństwie nie będzie rządów, a jedynie administratorzy. Sądził, że podstawową działalnością polityki będzie równoważenie budżetu, a to oznacza, że istotą polityki będzie administrowanie. Saint-Simon uważał, że człowiek, który przeznaczony jest do życia w społeczeństwie, dotychczas żył w społeczeństwie rządzonym, a odtąd mógłby żyć w społeczeństwie administrowanym albo industrialnym.70 Zaatakował "porządek sądowy", jako "bardzo szkodliwy", i stwierdził "wyższość zasad politycznej ekonomii nad zasadami prawa cywilnego".71

    Saint-Simon także był zwolennikiem przemysłu w zasadzie kontrolowanego przez korporację wszystkich przemysłowych kor-poracji, banków, powiązanych kredytów bankowych - a zatem całej gospodarki przemysłowej. Banki byłyby "głównymi przedstawicielami przemysłu".72 W ten sposób, tak jak w społeczeństwie feudalnym, ist-niałaby hierarchia funkcji, a na jej szczycie byliby bankierzy.

    Po śmierci mistrza, w 1825 r., saint-simoniści kontynuowali jego myśl, publikując w latach 1829-1830 jej przedstawienie w książce Exposition. Być może najbardziej intrygujące jest, że autorzy Exposition przewidzieli świat, w którym cała przemysłowa dzia-łalność jest zorganizowana, zaplanowana i udoskonalona dzięki "instytucji społecznej", jaką jest system bankowy podporządkowany "jednemu kierującemu bankowi", będącemu ciałem planującym:

    Ta społeczna instytucja przyszłości będzie rządzić przemysłem w interesie całego społeczeństwa, a szczególnie pokojowo nastawionych robotników. Nazywamy tę instytucję prowizorycznie ogólnym systemem banków (...)

    Początkowo system ten będzie zawierał bank cen-tralny, który zarządzałby dobrami materialnymi; bank ten stałby się depozytariuszem wszelkich dóbr, wszystkich funduszy i urządzeń produkcyjnych, krótko mówiąc wszystkiego, co dzisiaj stanowi wła-sność prywatną.

    Jak komentuje Hayek, pojęcie "bank centralny" mogło tu pojawić się po raz pierwszy. Ale nie po raz ostatni.

    Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone

    strona główna